Striptizerka, która w ścianę uprzedzeń uderza taranem ciętego języka.

Praca seksualna to jeden z tych tematów, które należałoby sensownie przegadać i uregulować, ale przez polityczne tchórzostwo i moralną hipokryzję wciąż tkwi w szarej sferze. Nawet nominalnie progresywne środowiska – np. część lewicy – bezustannie mają z nią problem, co objawia się szeregiem ignoranckich, a czasem nawet i ofensywnych komentarzy. Tymczasem osoby pracujące seksualnie próbują się wspierać nawzajem, tym bardziej, że pandemia wstrząsnęła i tak mało stabilną branżą – o czym pisaliśmy prawie rok temu, rozmawiając z przedstawicielkami Sex Work Polska. Dzisiaj wracamy do tego tematu, ale nie tylko. Rozmawiamy z Julią Tramp, striptizerką, która nie boi się wdawać w internetowe przepychanki, prostować mitów na temat pracy seksualnej i rzucać światło na wyjątkowo żenujące opinie.

 

Paweł Klimczak: Ile lat zajmujesz się pracą seksualną? 

 

Julia Tramp: Z sześć, siedem. W 2012 byłam jeszcze promotorka w klubie czy, jak to mowią, „naganiaczką”. Wtedy zaczęłam przygodę ze strip-clubami i później „awansowałam” na inne stanowiska. (śmiech)

 

Co cię przyciągnęło w stronę tego awansu?

 

JT: Pieniądze! Pieniądze i to, że dobrze się bawię rozmawiając z ludźmi i potrafię to wykorzystać. 

 

Pokutuje stereotyp, że w pracę seksualną się wpada, że musi stać się coś tragicznego, żeby się tym zajmować.

 

JT: Nie stał za tym żaden dramat. Nie pochodzę z jakiejś zajebiście sytuowanej rodziny, ale nigdy mi niczego nie brakowało. Jako nastolatka podejmowałam się innych prac, więc mogłabym wybrać inną drogą kariery zawodowej. Ale wolałam zarabiać więcej, mniejszym nakładem pracy. Praca w strip clubie trzy dni w tygodniu pozwala mi zarabiać takie pieniądze, jak osoby, które muszą zapierniczać przez cały tydzień. A ja nie jestem zwolenniczką polskiego kultu zapierdolu. Wolę poświęcić swój czas na coś miłego, a czasem pożytecznego.

 

Powiedziałbym, że to jest taki niemal katolicki mit, że cierpienie uszlachetnia. Połączony z neoliberalnym kłamstwem, że praca powinna być dojeżdżaniem się za wszelką cenę.

 

JT: Tak, w Polsce bardzo popularny mit. Że im człowiek bardziej zapierdala, tym jest lepszy. Syn twojej koleżanki bierze szesnasty dyżur w tygodniu i jest super, a ty co, siedzisz na dupie, czy rozwozisz pizzę na pół etatu i to już nie jest ok. Jestem zdania, że im mniej się pracuje, tym lepiej. A praca seksualna pozwala mi na nieduży nakład czasowy pracy i o wiele większy hajs, niż w tej tak zwanej „normalnej” pracy.

 

Chciałbym wrócić na moment do tych stereotypów. Takich osób jak ty – które wybrały ten rodzaj pracy, a nie zostały w niego wrzucone przez ciężkie warunki – jest sporo. A jednak czy to w popkulturze, czy w różnych dyskusjach, pracę seksualną wciąż kojarzy się z krzywdą, brakiem wyboru, przemocą.

 

JT: Wiesz, patologizacja wynika z czegoś. Nie jest tak, że osoby pracujące seksualnie to tylko osoby uzależnione, czy osoby z zaburzeniami, czy pochodzą z gorszego środowiska itd. Tak jest w wielu przypadkach. Ale skąd to wynika? Dlaczego one się zajmują pracą seksualną? Często jest tak, że praca od 8 do 16 nie jest dla tych osób. Pogłębia jakieś ich traumy, a niektórzy nie potrafią dopasować się do takiego systemu. Branża seksualna wychodzi im naprzeciw i pomaga poukładać sobie życie. Kiedy masz jakieś fobie społeczne, używasz substancji, co się w Polsce tabuizuje i kryminalizuje, masz gigantyczne długi – zwykła praca ci nie pomoże stanąć na nogi, np. spłacić te długi szybko wyjść szybko z długów. Ja też nie mówię, że jestem krystalicznie czystą osobą i nie mam doświadczenia w używaniu substancji, czy problemów zaburzeń psychicznych. Ale dzięki pracy seksualnej mogę godnie żyć, pracować i zarabiać pieniądze. W Polsce robi się odwrotnie, niż powinno – tego wszystkiego, co się gdzieś łączy z tą pracą (używki, choroby psychiczne, niedopasowanie społeczne itd.) używa jako oręża i patologizuje tę branżę. Zamiast zauważyć, że to ona pozwala tym osobom normalnie funkcjonować w tym naszym kapitalistycznym, chujowym świecie. 

 

To jest znamienne, że mimo tego, że wciąż się słyszy historie typu kurier DHL brał amfetaminę, to i tak ludziom najłatwiej skakać do stygmatyzacji najsłabszych grup. A przecież narkotyki to ogólny problem społeczny, nie ograniczony tylko do osób pracujących seksualnie. No i właśnie, porozmawiajmy o warunkach pracy – nie da się ukryć, że przez pandemię pogorszyły się drastycznie, a czasem po prostu załamały, bo tej pracy nie ma. Co się zmieniło przez ten rok? Rozmawialiśmy na początku pandemii, kiedy nic nie było pewne.  

 

JT: W międzyczasie były otwierane kluby, kilkukrotnie chyba – i zamykane znowu. Mówię to oczywiście z perspektywy striptizerki. W klubach wprowadzano obostrzenia – maseczki,  tańce prywatne w maseczkach itd.

 

Czy to działało?

 

JT: W pewnym momencie działało tak, że maseczkę trzeba było nosić cały czas, nawet tańcząc na rurze, a rura była dezynfekowana po każdej dziewczynie. Potem znowu kluby zostały zamknięte na dłuższy czas, a teraz część się otworzyła i działa w półświatku, jak niektóre restauracje i inne miejsca, bo jakoś trzeba sobie radzić. Wiadomo, że w klubach była cięższa sytuacja, bo nie było obcokrajowców, nie było turystów, więc te pieniądze – jeśli już jakieś wpadały i wpadają – to nie są jakieś świetne. A jeśli chodzi o dziewczyny z innych sektorów, to tak samo było z hotelami, więc spotkania też mogły być w kratkę. Plus jest taki, przynajmniej dla mnie, że trzeba było się wdrożyć w branżę online. Rozwijam coraz bardziej swoje skille, troszkę się otworzyłam, kombinuję, czytam, dokształcam się i zaczynam działać coraz prężniej w tej branży onlyfansiarskiej i internetowej. No ale minusem jest to, że powstała gigantyczna konkurencja. Bo pracę potraciły nie tylko osoby pracujące seksualnie, ale także osoby spoza sektora, które potem postanowiły na ten sektor się przerzucić. Konkurencja widocznie się zwiększyła – czy to na kamerkach, bo tam też pracuję od czasu do czasu, czy na stronach internetowych różnego rodzaju, po prostu w całej branży seksualnej.

fot. Karolina Jackowska

Wspominasz OnlyFans, ten serwis był na językach wielu ludzi w ostatnim roku. Mówisz o wielkim ruchu w branży online. Mieliśmy też kilka inb o pracę seksualną wśród komentariatu. Czy te rzeczy w jakiś sposób przesunęły zagadnienie pracy seksualnej bliżej mainstreamu, oswoiło je? Myślisz, że udało się choć trochę zmienić stosunek do niej?

 

JT: Wiesz co, wydaje mi się, że praca seksualna jest coraz bardziej normalizowana, a przynajmniej stara się być. Właśnie przez to, że część osób spoza branży postanawia do niej przejść. Kiedy matka, córka, kuzynka i siostra tracą pracę i wchodzą na kamerki, czy sprzedają swoje majtki w internecie, żeby zarobić na chleb, to w jakiś sposób normalizuje i legitymizuje tę pracę. I ludzie zaczynają inaczej na nią patrzeć. Sama mam doświadczenie, że moja bliska rodzina była chyba bardziej przeciwna pracy online, ale teraz, kiedy kluby są zamknięte, to poinformowałam ich, że tak pracuję i to akceptują. Nie mamy wyboru. A co do tego, że ten temat się przewija wszędzie, to chyba mamy taki czas w Polsce teraz. Media lgną do niego, ale dalej pisze się o tym i mówi szukając kontrowersji.

 

Zaciekawiła mnie ta zmiana w podejściu twojej rodziny do pracy online. Czy istnieje mocny podział w branży na online i real?

 

JT: Moja praca, praca striptizerki, jest za zamkniętymi drzwiami, gdzieś tam w piwnicy, na dole, za drzwiami w klubie. I spotyka mnie ograniczona liczba osób. I ograniczona liczba osób widzi, co robię. A jeśli chodzi o pracę online to jest jak w  tej nastawionej na kontrowersje książce, o ktorej wspominałam, jestem na jedno kliknięcie. Mogą mnie zobaczyć całe rzesze ludzi: sąsiadka, kolega z pracy czy ktokolwiek. No i to jest ten większy problem, przynajmniej dla rodzin, że to już nie jest takie anonimowe. Bo jednak spotkania, striptiz, czy jakikolwiek inny rodzaj pracy seksualnej polegający na bezpośrednim kontakcie z klientem, mają inne aspekty, np. są bardziej niebezpieczne, ale pozwalają też na zachowanie większej anonimowości. Chyba, że nie pokazujesz twarzy online – ja się zdecydowałam na pokazywanie.

 

W której formie czujesz się bardziej bezpieczna, gdzie ci się pracuje swobodniej?

 

JT: Jeśli chodzi o bezpieczeństwo, to chyba online, ale u mnie jest inaczej, bo jestem wyoutowana, więc nie grożą mi największe niebezpieczeństwa dla osób pracujących online, które nie są wyoutowane. Że się rodzina dowie, że będzie się miało stalkerów, którzy mogą ci grozić czy cię szantażować. Jeśli do mnie ktoś napisze, że wyśle te fotki mojej mamie, to odpowiem: no spoko mordo. Tu jest ta różnica. Jestem na tyle długo w branży, że jak ktoś będzie mnie próbował tyranizować w necie, to po mnie spłynie. Jest to męczące i nieprzyjemne, ale nie doprowadzi mnie to do skrajnych sytuacji, do których doprowadza to inne osoby: załamań nerwowych, ataków paniki, depresji, a nawet myśli samobójczych… Bo do takich sytuacji dochodzi, kiedy ludzie w internecie na ciebie siadają, bo widzieli twoje filmiki porno itd. Jeśli chodzi o pracę bezpośrednią, to też czuję się dosyć bezpiecznie, mam ochronę w klubach. Zdarzają się niebezpieczne sytuacje, ale zdecydowanie wolę pracować bezpośrednio z klientem, bo lubię ten model pracy i jestem do niego przyzwyczajona. Model online jest czasem takim siedzeniem i klikaniem, taką pracą biurową. 

 

To jest ciekawe, że nasz świat się tak ucyfrowił, że nawet praca seksualna może być siedzeniem i klikaniem. A jak ci się wydaje, czy to doświadczenie kryzysu jakoś zwiększyło solidarność w branży? Pamiętam zbiórkę organizowaną przez Sex Work Polska na początku pandemii.

 

JT: Ta zbiórka dalej działa, z tego, co wiem. Z solidarnością to jest tak, że nawet nie tyle moment kryzysu, co fakt, że więcej się mówi o tej pracy seksualnej i powstają takie inicjatywy, jak pewna nasza grupa zrzeszająca osoby pracujące seksualnie, czy różne meetingi online. To się zwiększyło, bardziej się sieciujemy, dodajemy i poznajemy coraz to nowe osoby i to wpływa na to, że ta branża się zacieśnia i czujemy się bezpieczniej. Czujemy większe wsparcie pośród siebie. Zbiórka Sex Work Polska też bardzo pomogła, bo dużo osób poczuło, że nie jest same i że może liczyć na osoby z branży i osoby sojusznicze spoza niej, a dla wielu osób była to deska ratunku. Dalej jest tak, że jak na naszej grupie jakaś osoba ma kryzys, bo nie może opłacić rachunków, bo jest teraz krucho z pracą, to inne osoby pomagają – zrzucają się, czy w inny sposób pomagają stawać na nogi. W kryzysie widać, że ta pomoc jest potrzebna, ale widać też, że jest udzielana. 

 

Jak myślisz, w którą stronę pójdą popandemiczne zmiany w branży?

 

JT: Myślę, że bardzo dużo osób może zostać przy modelu online. Znam dużo dziewczyn, które przerzuciły się na kamerki, OnlyFansy, czy inne stronki i im się to spodobało. Zaczęło im dobrze iść i się okazało, że nie muszą pracować bezpośrednio, pracować w stripach, czy robić masaży, czy cokolwiek. A mogą zarabiać równie dobre pieniądze. Sama się zastanawiałam, czy nie zostać przy modelu online, jeśli będę trochę więcej zarabiać. (śmiech) 

fot. Karolina Jackowska

Rozmawialiśmy trochę o tym, że temat pracy seksualnej mocniej przetoczył się przez media. Regularne są też potyczki w lewicowej bańce, gdzie jesteś niestrudzoną wojowniczką. Jak ci się wydaje, skąd ten opór w – skądinąd rzekomo progresywnej – części lewicowego środowiska przed tym, żeby uznać pracę seksualną za pracę?

 

JT: Chciałabym powiedzieć, że z niedoinformowania, ale niestety kurwa nie, bo my informujemy od bardzo długiego czasu. To jest ciekawe, bo mi się wydaję, że to wynika troszeczkę z tego patriarchalnego myślenia o kobiecym ciele i tabuizacji seksualności, oraz potrzeby kontrolowania seksualności kobiet. Lewica twierdzi, że praca seksualna to motor patriarchatu i to dzięki nam patriarchat jeszcze stoi. (śmiech) 

 

Ty masz chyba odwrotne podejście, wyzwalające, odzyskujące?

 

JT: Dla mnie praca seksualna jest przede wszystkim o tym, że kobiety mogą kontrolować to, co robią ze swoim ciałem. Mogą zarabiać, jeśli chcą i mogą decydować o sobie. Dla osób z lewicowej bańki to jest często o jakiejś moralności… Już przestałam sprawdzać te komentarze. Dlatego zrobiłam z Olą podcast Dwie Dupy o Dupie – jesteśmy zmęczone lewicową banieczką i o tej pracy seksualnej będziemy mówić na swoich zasadach. 

 

Wybrałaś drogę edukacji.

 

JT: Wiesz co, to też nie jest tak, że on jest w stu procentach edukacyjny. Po prostu chciałyśmy porozmawiać o pracy seksualnej, bo to jest duża część mojego i Oli – drugiej współtwórczyni – życia też – nie tylko na polu aktywistycznym. Chciałyśmy o tym porozmawiać na luzie. Też edukacyjnie, bo staramy się pokazywać niuanse i różne tematy. A z drugiej chciałyśmy, żeby osoby w naszej bańce, pracujące seksualnie, miały coś od nas dla nas, z nami. 

 

Z czym ludzie mają największy problem, czego nie potrafią zrozumieć?

 

JT: Że nie jesteśmy sługuskami patriarchatu! (śmiech)

 

Mimo wszystko pojawiają się różne propozycje uregulowania branży, ale chyba nie do końca przemyślane.

 

JT: Wydaje mi się, że gdzieś tam funkcjonuje taki feminizm drugofalowy w umysłach naszej lewicy i jest ona skostniała w wielu kwestiach. Jeśli chodzi o pracę seksualną, to w Polsce lansuje się model szwedzki, który wiadomo od dawna, że nie działa. To taki model, w którym nie kara się osób świadczących usług, ale klientów, przez co spycha się branżę seksualną do podziemia. Wtedy problem pracy seksualnej „nie istnieje”, bo przecież nie ma usług seksualnych i nie można z nich korzystać. Ale tak naprawdę powoduje to tylko większe ryzyko przemocy i innych problemów, marginalizację i tabuizację zawodu. To rozwiązanie propsuje lewica, a chyba nie o to powinno chodzić. 

 

Wokół tego tematu jest też dużo hipokryzji, spychania odpowiedzialności…

 

JT: Np. na klientów.

 

No właśnie. W zasadzie analogiczna sytuacja jest z polityką narkotykową.

 

JT: I polityką aborcyjną. Jest bardzo dużo punktów stycznych i z polityką narkotykową, i polityką aborcyjną, jeśli chodzi o myślenie. 

 

Miejscem, gdzie jeszcze trudniej o regulacje jest internet. Mówiłaś o tym, że ten sektor dzięki pandemii przyciągnął wiele osób. Aktywność w sieci – niezależnie od tego, czy to jest działalność polityczna, czy praca seksualna, czy kontakt z rodziną – jest zdana na łaskę wielkich korporacji technologicznych. Wokół OnlyFans czy MindGeeka – de facto pornograficznego monopolisty – wybuchają kontrowersje. Czy powstają jakieś alternatywne rozwiązania, bardziej uczciwe platformy dla osób pracujących seksualnie?

 

JT: Powstają nowe platformy, kilka z nich postawiły osoby pracujące seksualnie. Bunny Marthy ma Fanbeę, to jest coś takiego, jak OnlyFans. Jest zresztą dużo odpowiedników OF, w tym polskich, np. Watchmemore. Powstają stronki do spotkań, co jest fajne. Coraz częściej zaprasza się osoby z doświadczeniem pracy seksualnej do testowania i współtworzenia tych stron. Na naszej grupie założonej przez Medroxy dostajemy wiele zapytań o to, czy możemy się zająć oceną czy testingiem danej stronki, czy możemy powiedzieć czego brakuje, co powinno się zmienić. Zaczęto też brać pod uwagę nasz komfort, jeśli chodzi o korzystanie z różnych serwisów. Powstają też stronki myślące nie wyłącznie o kliencie, ale też o komforcie osoby pracującej. Masę biznesów zakładają osoby pracujące seksualnie, bo przez pandemię się uczymy, uczestniczymy w kursach i panelach internetowych. Idzie to w fajną stronę.

 

Na koniec może spytam o to, jak najlepiej rozmawiać o pracy seksualnej? Masa ludzi ma z tym problem, podejrzewam, że sporo z nich niekoniecznie ze złej woli.

 

JT: Będzie o tym cały odcinek podcastu, więc skorzystam z okazji i go zapowiem. Pogadamy o dobrym sojusznictwie, więc nie chcę zdradzać za dużo. (śmiech) Ale po pierwsze, jak ktoś nie wie jak ma być dobrym sojusznikiem, to po prostu można siedzieć cicho. To mój główny postulat – nie każdy musi się wypowiadać o pracy seksualnej, nie musi pisać długich wywodów na fejsie i Instagramie. Zwykle jest to niepotrzebne i często nic nie wnosi. Dajmy się wypowiedzieć osobom pracującym, zapraszajmy je na debaty i do rozmowy. Dbajmy o zasadę nic o nas bez nas. Przynajmniej jeśli chodzi o lewicową bańkę, bo to o niej rozmawiamy chyba.

 

No widzisz, cały czas się zastanawiam, co zrobić, żeby wyjść poza nią. Chociaż rzeczywiście jakiś namysł – na dobre lub na złe – na ten temat istnieje głównie na lewicy.

 

JT: Wydaje mi się, że prawica jest trochę bardziej wyluzowana jeśli chodzi o pracę seksualną! (śmiech) Może to jest kontrowersyjna opinia, ale oni się tak nie jebią o to, bo wiedzą, że ta praca istnieje i będzie istnieć.

 

I raczej korzystają z niej częściej.

JT: No tak. Nie kryją się z tym, że nie mają dopasowanego dobrego słownictwa i nie mają zajebistego mniemania na temat osób pracujących seksualnie, ale nie pierdolą się tak o to, drzwiami i oknami. A lewica chce nas wtłoczyć albo w ten mit ofiary, czyli wiesz, dziewczyny z biednego domu, która sobie totalnie nie radzi i jest taką zbłądzoną duszyczką, przywiązaną łancuchem i zmuszaną do pracy. Ofiarą kapitalizmu, patriarchatu i w ogóle wszystkiego. Albo w mit tej uprzywilejowanej laski, która tylko siedzi przed kamerką, nic nie robi całe dnie, tylko pije jakieś campari i klika na swoim najnowszym iPhonie. Nie ma nic pomiędzy. I nie dają się wypowiedzieć ani tym, ani tym. Osoba, która jest ofiarą nie ma prawa się wypowiedzieć ponieważ ma przesłonięty obraz, osoba uprzywilejowana tak samo. Przestańmy wtłaczać nas w te ramy. Najważniejsze jest dawanie osobom pracującym seksualnie platformy do rozmowy, słuchanie nas, udostępnianie naszych treści. To jest fajne sojusznictwo. Jeśli chcemy się wypowiadać publicznie, to zagłębiajmy się w temat, poczytajmy. Warto się doinformować, zapytać osoby pracującej seksualnie: co znaczy to? Ale trzeba pamiętać, że te osoby nie mają obowiązku być naszą encyklopedią. Więc jeśli mówią, że nie mają ochoty czegoś tłumaczyć, to trzeba się pomęczyć i wykonać tych paręnaście kliknięć.   

WIĘCEJ