Współczesny hip-hop został mocno ukształtowany przez dynamiczny rozwój social mediów. Aż dziw bierze, że tak mało raperów postanowiło to skomentować. Na szczęście pojawił się on – człowiek z misją i weteran, który za nic ma netykietę.
Jest rok 2016. Dokładnie maj. Hillary Clinton wydaje się nie do zatrzymania w swoim pędzie do przejęcia Gabinetu Owalnego. Wyłoniony na początku miesiąca jako kandydat Partii Republikańskiej Donald Trump jest przez media skazywany na pożarcie i medialną kompromitację oraz przedstawiany jako umiarkowanie zabawny żart. Równolegle, bliski wtedy anonimowości raper JPEGMAFIA wkracza na poważnie na scenę ze swoim osadzonym na koślawym i chrzęszczącym bicie kawałkiem „I Might Vote for Donald Trump”. Niektórzy przez ułamek sekundy mogli oczywiście uznać ten utwór za szczerą deklarację poparcia dla telewizyjnego gwiazdora i miliardera. Peggy, bo tak o sobie czasem pieszczotliwie mówi sam artysta, w dużej mierze się naigrywał i z językiem przyklejonym do policzka budował swój wizerunek kolosa, który może wszystko – zarzucić 20 xanaxów, wygrać w starciu bezpośrednim z grupą agentów federalnych i zagłosować na Trumpa dwa razy w tych samych wyborach. Kilka miesięcy później, w połowie listopada, ten sam kawałek będzie brzmiał już zgoła inaczej.
Właśnie wspomniany utwór zwrócił uwagę poszukujących nowych wrażeń fanów rapu na wydany w lutym tego samego roku album Black Ben Carson (którego tytuł jest o tyle wyzywający, że Carson, ubiegający się o prezydencką nominację z ramienia Partii Republikańskiej, jest Afroamerykaninem). To album, od którego łatwo się odbić. 75 minut abstrakcyjnego, równocześnie pełnego mrocznej atmosfery i wisielczego poczucia humoru exposé, punktującego większość walorów MC, który wkrótce będzie walczył o tytuł najbardziej ekscytującej persony w jankeskiej rapgrze. Wielu poczytywało omawianą płytę za zaliczony na czwórkę z minusem egzamin ze znajomości patentów Death Grips, Lil B czy clipping. Pobieżne przebrnięcie przez tracklistę, zawierającą takie kompozycje jak „Digital Blackface”, „I Just Killed a Cop Now I’m Horny” oraz „This That Shit Kid Cudi Coulda Been”, powinno jednak zasygnalizować wszystkim, że mamy do czynienia z bardzo perspektywicznym zawodnikiem. JPEG nie wziął się jednak znikąd (a stamtąd właśnie wychodzi większość stawki raperów uwzględnianych w XXL Freshman Class).

Jako Barrington DeVaughn Hendricks (kto nie chciałby się tak nazywać, ręka w górę) przyszedł na świat równo trzy dekady temu na nowojorskim Flatbushu, w pochodzącej z Jamajki rodzinie. W wieku 12 lat przeniósł się wraz z rodzicami do Alabamy – jednego z bastionów amerykańskiego południa. – Z Nowego Jorku przeniosłem się prosto na głębokie południe, do Alabamy. Byłem otoczony wyłącznie przez czarnych, by chwilę potem skonfrontować się bezpośrednio z rasizmem jako 12-letni dzieciak – powiedział w wywiadzie dla „Passion of the Weiss”. To jednak tylko wstęp do imponujących wypraw, które JPEG miał odbyć w swoim życiu. Jako młody mężczyzna trafił do wojska – a dokładnie do Sił Powietrznych USA. Stacjonował w Iraku, Niemczech i Japonii. Pierwsza lokalizacja pokazała mu prawdziwy, brutalny świat na co dzień redukowany w mediach do przetargowej politycznej karty. Ta ostatnia pobudziła jego zapał do tworzenia sztuki. Peggy założył w tym czasie skład Ghostpop, który prędko zaczął mieszać na tokijskiej eksperymentalno-rapowej scenie oraz poza nią. Z tym doświadczeniem wrócił do Stanów. Pracując nad swoim solowym materiałem, ukończył też magisterkę z dziennikarstwa. We wspomnianym wywiadzie twierdził, że chciał w ten sposób skanalizować swój zapał do wyjaśniania tego, co dzieje się na świecie tu i teraz. Zamiast ubiegać się o Pulitzera i klepać w klawiaturę, postanowił jednak swój polityczny komentarz zawrzeć w utworach.
Wszystkie te czynniki prowadziły do jednego punktu – wydania na samym początku zeszłego roku wskazującego już samą nazwą na wojskową przeszłość rapera albumu Veteran. Te pełne niuansów trzy kwadranse nie są jednak smutną i poważną medytacją nad zasadnością konfliktów zbrojnych. Peggy oczywiście wykorzystał swoje doświadczenia, ale wyraził myśli w sposób godny drugiej, a najpewniej co najmniej trzeciej i czwartej, dekady XXI wieku. Hendricks wyłącznie wyostrzył brzytwę swojego polityczno-społecznego komentarza i zagęścił ilość odniesień do wszelkiej maści popkultury. Z łatwością konfunduje („Real Nega”), szokuje mimo słusznych wniosków („I Can’t Fucking Wait Til Morrissey Dies„) oraz naśmiewa się z trapu, równocześnie komentując mindset wielu amerykańskich wyborców niezależnie od sympatii („Libtard Anthem”). Peggy to dyskretny MC, często pracujący w służbie wyprodukowanych wyłącznie własnoręcznie bitów. Sypie punchami i onelinerami. Płynnie przechodzi od statycznej nawijki do godnego Henry’ego Rollinsa wrzasku, by zaraz potem zaśpiewać jeden z lepszych, podlanych R&B, refrenów roku. Wszystko przy akompaniamencie zainspirowanych IDM-em oraz vaporwave’em połamanych i wielowarstwowych podkładów. We wszystkich warstwach JPEG działa w postinternetowej dynamice, łączy poszczególne momenty w postmodernistyczne kolaże i przeskakuje pomiędzy myślowymi porządkami, pokazując wielkiego faka zasadzie decorum.

Początkowo longplay spotkał się z umiarkowanym zainteresowaniem. W ciągu całego roku aplauz i uznanie dla dzieła Hendricksa rosły szybciej niż notowania BitCoina pamiętną jesienią 2017 roku. Niemal 10 tys. ocen użytkowników portalu „Rate Your Music” sprawiło, że płyta znalazła się w dwudziestce najlepszych zeszłego roku, a król youtubowych krytyków muzycznych Anthony Fantono umieścił Veterana na trzecim miejscu w swoim osobistym rankingu. JPEG wszedł w ten sposób na salony i został zatopiony intratnymi propozycjami. Na gościnne występy zaprosili go tak różni artyści jak Flume, Denzel Curry, Danny Brown, HEALTH, clipping. czy Channel Tres. Peggy nie marnował jednak czasu i okres pomiędzy intensywną trasą koncertową oraz prestiżowymi featuringami wykorzystał na konstrukcję następnej bomby. W wakacje, z typową dla siebie przekorą, zaczął zwiastować wielkie ROZCZAROWANIE (oryg. disappointment), przede wszystkim z pomocą serii wywiadów z muzykami, którym puszczał przygotowane przez siebie kawałki. W gronie krytycznych recenzentów znaleźli się m.in. James Blake, Slowthai, Jeff Tweedy z Wilco czy Kenny Beats. Ta pełna wielopiętrowej ironii zasłona dymna sprawiła, że epicko zatytułowane All My Heroes Are Cornballs stało się jedną z najbardziej oczekiwanych płyt sezonu. Album w końcu ukazał się w połowie września i nie tylko nie był rozczarowaniem, ale i całkowicie zdmuchnął wszelkie przewidywania.
Wielu zapewne zadowoliłby po prostu sequel Veterana – dzieło równie ekstatyczne i porąbane zarówno w warstwie konceptualnej, jak i dźwiękowej. AMHAC to jednak kolejny niebotyczny progres w karierze osiadłego w tej chwili w LA rapera. JPEG doszlifował wszystkie elementy, które tego wymagały. Wyestetyzował swoje podkłady, popychając je jeszcze bardziej w stronę vaporwave’u, ale sprawił, że są w tym samym stopniu jebnięte. Napisał i zaśpiewał jeszcze bardziej brawurowe i chwytliwe partie i nawinął najsprawniej w swojej karierze. Cały nabyty przez lata na 4chanie i Reddicie żargon przekształcił w prawdziwą literaturę. Jego pełen ironii, ale bardzo merytoryczny komentarz będzie więc najbardziej strawny i zrozumiały dla młodszych pokoleń (chociaż to i tak właśnie one głównie sięgają po alternatywny, czy jakikolwiek, rap). Udoskonalenie niemal wszystkich elementów warsztatu podniosło też stawkę jego rozkminy. To, co wcześniej było godne bardzo dobrego, ale jednak jednego z wielu, twitterowych profili, teraz może się stać spektaklem o nowym obrazie Ameryki. Pokracznego tworu, który istnieje w rzeczywistości, ale też dużo bardziej realny i absurdalny zarazem staje się w internecie, gdzie z miesiąca na miesiąc dzieją się coraz ważniejsze dla światowej równowagi wydarzenia.
Zamiłowanie do eksplorowania rumowiska sceny politycznej jest jednak dla Peggy’ego jednym z wielu i funkcjonuje równolegle do jego miłości do… wrestlingu – w tym samym stopniu ekscytującego i dziwnego widowiska, co codzienne zmagania republikanów z demokratami, social justice warriors z incelami oraz debili z debilami. Hendricks wielokrotnie odnosił się do świata najbardziej amerykańskiego ze sportów, przywołując w swoich numerach m.in. Steve’a Austina, Litę czy Edge’a. Temu ostatniemu podwędził nawet dżingiel. Wypowiadane robotycznym głosem słowa you think you know me stały się bowiem jego producenckim znakiem wodnym, obecnym w niemal każdym bicie, który wychodzi spod jego palców. JPEGMAFIA to prawdziwy gamechanger współczesnego rapu, którego wpływy zaraz będą słyszalne w całym środowisku. Zgodnie ze wspomnianym cytatem, wypada go poznać lepiej. Nawet jeśli może to przyprawić o intensywny ból głowy.