Jak zbudować mur bezkarności, za którym można dopuszczać się wszystkiego? Być w telewizji!
Autorytety to złożona kwestia. Regularnie przypominamy sobie, że zdecydowanie warto spoglądać na nie krytycznie, a bliżej naszych czasów coraz wyraźniej można było również zauważyć, na jak lichych podstawach tradycyjne struktury władzy je budują. Jednocześnie nawet dzisiaj sporo ludzi potrzebuje postaci, które w zapośredniczony sposób dadzą im wsparcie, będą wzorem do naśladowania czy przypomnieniem, że świat nie jest do końca ziejącą otchłanią zła i rozpaczy. Im bardziej komplikowała się nasza rzeczywistość, tym stosunek do autorytetów stawał się bardziej złożony, szczególnie w momencie zawładnięcia zbiorową wyobraźnią przez środki masowego przekazu. Wraz z nimi wykształciły się nowe rodzaje paraautorytetów, w tym jeden z najgorszych, który brutalnie nazwę pajacem z telewizji. To te wszystkie szczekaczki, które obskakują lokalne i krajowe wydarzenia, podsuwając mikrofony wystrachanym cywilom, zadając najgłupsze pytania, strzelając ofensywnymi komentarzami. Prowadzą całe katalogi żenujących benefitów, rewii i wydarzeń estradowych najbardziej ziemniaczanego kalibru, a potem siedzą w talk shows i zachowują się, jakby właśnie pokonali smoka nękającego wioskę od dekad. Jako człowiek posttelewizyjny z radością witam powolną śmierć instytucji takich pajaców, powoli wymazywanych z przemysłu rozrywkowego rękami serwisów streamingowych, a także – na dobre lub złe – influencerów. Agonia tradycyjnych telewizyjnych formatów, które miały wypychać ramówkę, jest powolna i zależna od stopnia cyfryzacji i procesów demograficznych. Ostatecznie przyniesie sporo dobra, a wygaszenie bądź drastyczne ograniczenie potrzeby pajaców, którzy na niczym się nie znają, a brak osobowości nadrabiają głośnością, nieznośnością czy najbardziej bazowym rozumieniem ekscentryzmu, popchnie naszą cywilizację w odrobinę lepszą stronę. Niestety w XX wieku to właśnie ci pajace potrafili zawładnąć zbiorową wyobraźnią i zbudować pozycję, na której byli nietykalni. Popularność jaszczurów zbyt często mylonych z zawodem dziennikarskim, z którym nie mają już nic wspólnego, jest echem boomerskich praktyk, z którymi musimy mierzyć się do dzisiaj. Nawet jeśli nie są monstrami na miarę antybohatera, o którym porozmawiamy tutaj, to i tak cieszą się niebywałą pulą przywilejów i stopniem bezkarności, który wciąż pozwala im utrzymywać wpływy i powiększać majątki, mimo regularnych i często bardzo ofensywnych wpadek.
W Wielkiej Brytanii nie było większego i bardziej popularnego pajaca niż Jimmy Savile. Kochany przez miliony, prowadzący wiele programów w BBC, w tym kultowe Top of the Pops czy kierowany do dzieci (i z dziećmi w roli głównej) Jim’ll Fix It. Prezenter miał drugą, niewyobrażalnie mroczną stronę, naświetloną właśnie przez netfliksowy miniserial dokumentalny Jimmy Savile: A British Horror Story. Choć historia odrażających czynów Savile’a jest znana od jakiegoś czasu, to ta produkcja da jej jeszcze większy rozgłos. Waga produkcji jest o tyle wysoka, że również pokazuje ochronną siatkę, jaką establishment i tradycyjne media tworzą wokół swoich mord, ignorując głosy ofiar. Dość znamienne, że Savile był ulubieńcem arystokratów i jednej z największych zbrodniarek XX wieku Margaret Thatcher. Warto zadać pytanie o odpowiedzialność BBC, które dało mu dostęp do obszaru polowań na lata, powiększając jego autorytet w oczach publiczności. Dzięki ekscentryzmowi (który sprowadzał się do białych włosów pazia, ofensywnych i kulturowo nieczułych strojów oraz cygara, z którym nie rozstawał się nawet przy spotkaniach z dziećmi: zaprawdę, kultura boomerska to hańba, którą należy wymazać) i sprytnie rozegranej działalności charytatywnej mógł stworzyć zasłonę dymną. Tak skuteczną, że bezkarnie dożył śmierci, mimo dekad gwałtów i molestowania, jakich dopuszczał się na ofiarach w wieku od 5 do 75 lat (wiele z nich było również osobami z niepełnosprawnością). Dokument sugeruje – z racji prawnych uwarunkowań odrobinę zbyt delikatnie – że nie tylko ona pozwalała mu działać w spokoju. Ludzie z jego otoczenia, a także elity, wśród których się obracał, musiały w jakimś stopniu zdawać sobie sprawę z tego, co działo się za zamkniętymi drzwiami placówek medycznych czy w ponurym wnętrzu vana prezentera. Patrząc na podobne sprawy – najbliżej będzie chyba R. Kelly, co można zobaczyć we wstrząsającym dokumencie Surviving R. Kelly – tego typu działalność, tak systematyczna i długotrwała, wymaga infrastruktury. Ktoś stwarza okazję dla drapieżnika, ktoś potem po nim sprząta, ktoś dba o milczenie ofiar. Savile miał image bawidamka, który korzysta z popularności i wolnej woli groupies, co w patriarchalnej kulturze dawało mu alibi zdrowego, seksualnie aktywnego heterosamca. Mimo alarmów wyjących w publicznych wypowiedziach, mimo dziwnych koneksji z najróżniejszymi placówkami w całym kraju, mimo plotek, które wraz z biegiem lat były coraz głośniejsze. I tak jak w Surviving R. Kelly można było usłyszeć przyznanie się do winy tych, którzy pomagali artyście w odrażających czynach, tak netfliksowy dokument za mało wyciska z producentów Savile’a i innych ludzi z jego otoczenia, którzy jeśli sami mu nie pomagali, to niemal na pewno wiedzieli, a przynajmniej domyślali się prawdziwej natury bestii. Sarnie oczy i bezradnie teatralny szok to trochę za mało, żeby przekonać publiczność, która przez ostatnią dekadę regularnie dowiadywała się o kolejnych potworach ze świecznika. R. Kelly, Michael Jackson, Woody Allen, tacy czy inni biskupi mieli wsparcie osób trzecich, bo logistyka takich zbrodni tego wymaga. Naiwnością byłoby sądzić, że Savile tego wsparcia był pozbawiony.
Jimmy Savile: A British Horror Story pokazuje nie tylko konsekwencje ślepej wiary w pseudoautorytety, którą rozpowszechniły masowe media. To także dowód na kompromitację neoliberalnej logiki sprywatyzowania wszystkiego. Savile miał dostęp do placówek medycznych bez żadnych kwalifikacji, bo jako prywatny filantrop mógł wkupić się w ich struktury. Demonica Margaret Thatcher kochała prezentera, bo ten twierdził, że każdy musi być kowalem swojego losu, a zadaniem państwa nie jest pomaganie komukolwiek, lecz stwarzanie warunków dla wybitności. No więc wybitnie gwałcił i molestował, a członkowie rodziny królewskiej i brytyjskiego rządu pisali do niego listy z prośbą o radę, po raz kolejny udowadniając własną bezużyteczność i niekompetencję. Trwało to wiele dekad, które złożyły się na szokujący bilans: tytuł szlachecki dla Savile’a i kilka orderów, ogromny majątek, jaki zgromadził, katalog odrażających czynów, m.in. pedofilskich i nekrofilskich, ale przede wszystkim setki, jeśli nie tysiące bezpowrotnie złamanych żyć. Bezkarności prezentera sprzyjał też patriarchalny i seksistowski charakter kultury masowej. W dokumencie niemal każdy klip z Savile’em jest upiorny, pełno w nich creepiastych wypowiedzi i zachowań. Owszem, można powiedzieć, że zostały tak dobrane, ale szybka przejażdżka po archiwalnych materiałach dostępnych w sieci pokazuje, że ten typ po prostu taki był, niemal przez cały czas. Nie on jeden – niestosowne uwagi, komentarze i awanse, traktowanie kobiet głównie jako obiektów seksualnych, a w najlepszym przypadku ich ignorowanie i infantylizowanie, to do dzisiaj telewizyjny standard w talk showach i programach śniadaniowych. Telewizja, czy szerzej, tradycyjne media, to wciąż bastion mizoginii, seksizmu i boomerskiej, archaicznej antykultury. Kto wie, ilu Savile’ów skrywają gmachy największych polskich telewizji, gdzie pajacowanie jest na porządku dziennym.