Sukienki, podwiązki, pończochy, halki, koronki, żakiety i staniki. A gdyby tak wszystko zamienić na spodnie? Ponad sto lat temu jedna z najciekawszych młodych polskich literatek, kobieta Maria Komornicka dokonała transformacji. Przeobraziła się w mężczyznę, nadając sobie nowe imię i nazwisko. Od tej pory była Piotrem Odmieńcem Włastem.
Ta niesamowita i tragiczna zarazem postać urodziła się 25 lipca 1876 roku. We wspomnieniach rodziny była dzieckiem dobrze zapowiadającym się, o nadzwyczajnej wrażliwości i inteligencji. Urodzona w zamożnej rodzinie, niemal arystokratycznej, miała wszystko, czego było potrzeba. Naturalne środowisko podwarszawskiej wsi, rodzeństwo, wykształcenie. Z drugiej strony była przestraszoną dziewczynką, która za murami domu była poniżana, a nawet – jak domniemują badacze – wykorzystywana seksualnie. Zresztą z jej dzieciństwem wiążą się dwa wydarzenia, które odcisnęły piętno na jej tożsamości. Pierwsze zaszło, gdy miała zaledwie kilka lat – wybiegła sama na ulicę przed domem, po czym z miejsca została aresztowana i posądzona o prostytucję. Drugie, kiedy jako przygnębiona, stłamszona szesnastolatka uciekła nocą z domu do Warszawy na samotny spacer, który skończył się nieudaną próbą samobójczą na moście. Zatrzymana przez policję carską Maria trafiła na badania dla prostytutek oznaczające molestowanie seksualne.
Talent do pisania ujawniła już w wieku siedmiu lat, kiedy zaczęła prowadzić rodzinną kronikę. Z czasem jako nastolatka w „Gazecie Warszawskiej” opublikowała swoje pierwsze opowiadania, następnie wydała szkice. W jednym z pierwszych tekstów dla gazety pisze: „Nic mnie tak gniewać nie może, jak płytkość i mania naśladowcza ludzi”. Wpada w wir środowiska literackiego zdominowanego przez mężczyzn, ale zaprzyjaźnia się też z Zofią Nałkowską, z którą tworzy pełną zazdrości bardzo bliską relację. Przez pewien moment pomieszkuje nawet z nią i jej mężem. Pod koniec XIX wieku poznaje bajkopisarza i poetę Jana Lemańskiego, za którego szybko wychodzi. Małżeństwo okazuje się nieporozumieniem już w czasie podróży poślubnej, kiedy to Lemański w akcie zazdrości strzelił do Komornickiej i swojego kuzyna. Jedna z kul, która trafiła Komornicką, została z nią do końca życia jako brelok od zegarka. A samo małżeństwo po dwóch latach uległo rozpadowi.

Bardzo trudno wyjaśnić całą przemianę, która nastąpiła w kolejnych latach. Próbowało z głową Marii Komornickiej zmierzyć się wielu profesorów, w tym niezwykle ważna badaczka jej życia Maria Janion. Ale niewiadomych jest zbyt wiele. Po śmierci ojca w 1907 roku Komornicka jako doceniona już literatka wyjechała do Paryża. Jeszcze przed wyjazdem napisała kilka wierszy, a w jednym z nich zawarła słowa: „Mam lód w żyłach”. Uciekła. Tam nie była w stanie powstrzymać swoich lęków, dziwnych stanów i pogłębiającej się depresji. Dokonała pierwszego aktu przeobrażenia, mianowicie wyrwała sobie wszystkie zęby, by jej delikatna, podziwiana przez wielu mężczyzn kobieca twarz nabrała ostrości. Trafiła do szpitala, z którego wyciągnęła ją rodzina.
Zaniepokojona jej stanem matka podjęła decyzję o podróży po uzdrowiskach. W drodze do Kołobrzegu zatrzymały się w poznańskim hotelu Bazar. Już pierwszej nocy Maria najpierw spaliła wszystkie swoje suknie w hotelowym pokoju, a następnie nad ranem oznajmiła matce, że od tego momentu nazywać się będzie Piotr Odmieniec Włast. Spalenie sukien mocno przypomina palone w średniowieczu na stosie kobiety. Grzesznice.
Nadając sobie imię Odmieniec, wcale nie traktowała go z pogardą czy obrzydzeniem, raczej jako piękno, odmienność, przemianę, nowe narodziny. Nie chciała być już kobietą. Gorset zamieniła na surdut. A więc od teraz była mężczyzną. Lecz ograniczone, bogobojne myślenie najbliższych przepełnione było niezrozumieniem czy wręcz obrzydzeniem.
Rodzina uważała Piotra za szaleńca, obłąkanego dziwaka. Taki brud na pozornie czystym powietrzu spowodował, iż uznali go za chorego. Kolejne siedem lat dla Własta oznaczało izolowanie od świata, umieszczanie w zakładach psychiatrycznych, w których stosowano przemoc, poniżenie, a prawdopodobnie dochodziło też do gwałtów. Ponowne narodziny okazały się egzystencją. Dopiero I wojna światowa pomogła się uwolnić Piotrowi, który znalazł schronienie u brata na strychu. W nieludzkich warunkach, ale wśród „swoich” mógł schować się przed światem.
Tylko że ten świat szybko go znalazł. Cała wieś śmiała się i pokazywała go palcami. Kiedy tak wędrował po niewielkich drogach w męskim surducie i z cygarem w dłoni, biegały za nim dzieci przezywające go „dziad Piotr”. Do wędrówki do miasteczka zmuszało go uzależnienie od herbaty i kawy, które kupował w sklepie, płacąc kradzionymi z domu brata sztućcami. Nie miał własnych pieniędzy. Właściwie płacił wszystkim, co znalazł w tych szufladach. Ale udało się w tym całym szaleństwie uciec w pisanie, wtedy wówczas powstała niezwykle ważna pozycja w twórczości Marii Komornickiej Xięga poezji idyllicznej – podpisana jako Piotr Odmieniec Włast. Na strychu Odmieniec spędził trzydzieści lat, zapisując m.in. zdanie „Moja dusza jest jednym wielkim chaosem”.
W dobie Instagrama i robienia sobie niemal codziennie selfie, które zapisują się na kartach internetów, nie da się pozostać niezapamiętanym, przynajmniej na chwilę. Ale to, co zostało po Komornickiej, to zaledwie jedna, słabej jakości czarno-biała fotografia. Portret rodzinny w ogrodowym wnętrzu w ciepły, słoneczny dzień. Na zdjęciu pochodzącym z 1943 roku w oddali widzimy postać w męskim surducie, pozbawioną włosów. To Piotr w obłędzie błądzący po ogrodzie. Dodatkowo mamy jej naszkicowany portret, jeszcze jako kobiety. Ale ile w nim jest z tej fascynującej postaci, tego pewnie nigdy się nie dowiemy.
Czesław Miłosz pisał o Komornickiej, że „była zjawiskiem niezwykłym, a jej poezja jest wyrazem gwałtownej obrony nieograniczonej wolności jednostki, w tym przypadku swego rodzaju superkobiety”. Ta superkobieta trafiła po II wojnie światowej do domu starców, pod opiekę zakonnic, gdzie traktowana była jako kobieta. Pod koniec życia w listach do rodziny podpisywała się znów jako Maria. Zmarła 8 marca 1949 roku w Izabelinie pod Warszawą, w Dzień Kobiet… Pochowano ją w damskiej czarnej sukni. Był to pogrzeb skromny, w którym prócz zakonnic uczestniczyła tylko jej siostra Aniela. Ta fascynująca opowieść na święto kobiet, na inne święta, właściwie na każdy kolejny dzień w tym szalonym świecie niech będzie nauką o równości.