Siemaneczko, kulinarne świry! Jedliście kiedyś czerwca kaktusowego? To taki mały, niezbyt urodziwy robak, którego kolonie pokrywają kaktusy i z daleka wyglądają jak pleśń. Twierdzicie, że nie próbowaliście jeszcze tego rarytasu? Na pewno próbowaliście! I to wiele razy, ale prawdopodobnie o tym nie wiecie.

Z czerwca kaktusowego robi się koszenilę, czyli czerwony barwnik znany lepiej pod kryptonimem E120. Jest powszechnie stosowany do barwienia jogurtów, kisieli, galaretek i cukierków.

Mogło was zdziwić to, że nieświadomie jadacie owady, lecz nie będę już drążyć tematu i wywlekać na wierzch kolejnych insektowych historii – poświęcę im kolejny artykuł. Jedno jest pewne – w żywności, którą codziennie kupujemy w sklepach, kryje się wiele zaskakujących substancji. Umiejętność rozszyfrowywania składów produktów to podstawowa wiedza świadomego konsumenta i warto, aby każdy z nas poświęcił te kilka sekund przy półce lub chłodni, aby sprawdzić, co tak naprawdę kupuje.

Inspiracją do powstania tego tekstu jest niedawny wybryk Roberta Makłowicza, który swoim nazwiskiem i zdjęciem promuje serię nowych kanapek na stacjach BP. Linia kreatywna oferty jest całkiem zachęcająca: składa się z kanapek inspirowanych smakami odległych zakątków globu. Mamy więc tunezyjską, londyńską, praską, nowojorską i krakowską pajdę. Niestety, zamiast zabierać nas w podróż po świecie, Makłowicz robi nam chamską objazdówkę po tablicy Mendelejewa.

Programy Roberta Makłowicza bardzo szanuję. Kiedy mam trochę wolnego, zamiast seriali oglądam na YouTubie stare odcinki „Podróży Kulinarnych” i zachwycam się jego wiedzą na temat kultury, obsesyjną miłością do Austro-Węgier oraz niepodważalną erudycją. Człowiek godny zaufania. Na tyle, że kiedy zobaczyłam jego uśmiechniętą buźkę na opakowaniu kanapki z BP, uwierzyłam, że to będzie nowa, lepsza jakość wymemłanych tostów trójkątów.

Zanim jednak podeszłam do kasy, zgodnie ze swoim zwyczajem odwróciłam opakowanie, żeby sprawdzić skład, i nie mogłam uwierzyć w to, co widzę – rozpiska składników miała dosłownie 16 linijek i było w niej wszystko; brakowało chyba tylko wiórów z podkładów kolejowych i niemowlęcego naskórka.

Aby realnie określić skalę dramatu, weźmy na warsztat wszystkie obco brzmiące składniki znajdujące się w kanapce nowojorskiej i sprawdźmy, czym tak naprawdę są.

Węglan wapnia – E170, w przemyśle spożywczym funkcjonuje jako utwardzacz i biały barwnik, za to w branży budowlanej jest surowcem, z którego uzyskuje się wapno palone.

Guma guar – E412, służy do zagęszczania lub żelowania. To substancja roślinna, która nie jest niebezpieczna dla człowieka, ale dodawanie jej do jedzenia nie stanowi powodu do chluby. To dosłowny
„zapychacz”, który nie jest trawiony przez organizm, nie dodaje energii, a zamiast tego pozostawia złudne uczucie pełnego żołądka.

Ryboflawina – E101, to na szczęście tylko inna nazwa witaminy B2, która wspiera pracę układu nerwowego. Nadaje jedzeniu pomarańczowy kolor.

Difosforan sodu – E450, szczególnie popularny w przemyśle wędliniarskim, ponieważ wiąże wodę i emulguje białka, dzięki czemu pozwala zużyć mniej mięsa i więcej wody na 100 gramów wyrobu. Oprócz tego świetnie sprawdza się jako środek antykorozyjny, usuwa kamień i osad, a także pomaga oczyszczać ścieki.

Trifosforan sodu – E452, tani wypełniacz aktywny w środkach czystości, zmniejsza twardość wody i rozprasza cząstki brudu. W wolnych chwilach pełni rolę stabilizatora pozostałych związków chemicznych w żywności, do której jest dodawany.

Guma ksantanowa – E415, zwiększa lepkość i pomaga w żelowaniu substancji. Duże ilości tego składnika zużywane są nie tylko w przemyśle spożywczym, ale także… wiertniczym, gdzie jest ważnym składnikiem płuczki wiertniczej.

Karboksymetyloceluloza – E466, spróbujcie to wymówić na jednym oddechu. Kolejny zagęszczacz jedzenia. Może fermentować w jelicie grubym i wywoływać wzdęcia, zaparcia oraz biegunki.

Sorbinian potasu – E202, środek konserwujący, przedłużający „świeżość” produktów. U niektórych osób może wywoływać reakcje alergiczne, podrażnienia skóry lub astmę.

Chlorek wapnia – E509, pełni funkcję regulatora kwasowości i środka wiążącego. Jest bezpieczny dla człowieka, wspomaga leczenie niedoborów wapnia.

Azotyn sodu – E250, konserwant służący do peklowania mięsa, utrzymujący jego czerwonoróżową barwę. Podczas gotowania jedzenia potraktowanego azotynem sodu, a także w kwaśnych warunkach panujących w żołądku, mogą się wytwarzać nitrozaminy, które mają właściwości rakotwórcze.

Aż trudno uwierzyć, że wyprodukowanie tej kanapki z „pastrami” i „dressingiem musztardowym” było legalne. Na myśl o pakowaniu sobie do brzucha środków antykorozyjnych, wypełniaczy proszków do prania i substancji uznanych za rakotwórcze robi mi się niedobrze.

Jakim cudem Robert Makłowicz zgodził się na tę kolaborację? Czy w grę weszło aż tak grube siano, że był gotów zaprzeczyć wszystkim wartościom, które od 20 lat promuje? Muszę przestać o tym myśleć i trochę ochłonąć.

Analiza składu tego kanapkowego ustrojstwa pokazuje jeszcze jedną rzecz, na szczęście tym razem pozytywną – nie wszystkie składniki o obco brzmiących nazwach są dla nas niebezpieczne. Niektóre z nich są neutralne, a czasami nawet korzystne dla zdrowia. Nie należy zatem demonizować wszystkich E od góry do dołu, tylko cierpliwie sprawdzać, co kryje się pod poszczególnymi numerkami. Na przykład E440 to pektyna, czyli substancja żelująca, która występuje w owocach, a E100 to kurkumina z kurkumy, naturalnie barwiąca jedzenie na żółto.

Aby szybko zorientować się, co zostało dodane do żywności, warto zapamiętać poniższy schemat. Wszystkie E z jedynką z przodu to barwniki. Te zaczynające się od dwójki są konserwantami, które pomagają zachować pożądany smak i formę jedzenia. Między E300 a E399 kryją się przeciwutleniacze przedłużające trwałość produktów. Gdy po E występuje czwórka, oznacza to, że mamy styczność z emulgatorem, stabilizatorem lub środkiem zagęszczającym.

Podobnie jest z substancjami, których nazwy pobrzmiewają jak część zadania na kartkówce z chemii – im również nie powinno się od razu przytwierdzać etykietki trucizny, bo przecież chlorek sodu to zwykła sól kuchenna, a nadający jedzeniu kwaśnosć kwas askorbinowy to tylko (lub aż) witamina C. To pocieszające, lecz pamiętajmy, że dobra „chemia” jest tylko kroplą w kadzi agresywnego syfu, z którym codzienne zetknięcia należy traktować poważnie.

Jeżeli jednak zdrowie zupełnie was nie obchodzi i chcecie szybko umrzeć, mam nadzieję, że do czytania składów produktów nakłoni was inny argument. Informacje w nich zawarte nie tylko pomagają uniknąć podtrucia, ale też wyobrazić sobie, jak dana rzecz będzie smakować. Rozpiska składników komunikuje właściwości jedzenia dużo lepiej niż każdy opis marketingowy, z założenia ubarwiony bardziej niż cukierki z koszenilą. Na podstawie składu możemy teżłatwo ocenić jakość jedzenia jeszcze przed zakupem.

Załóżmy, że wybieramy w sklepie paprykowo-bakłażanową pastę warzywną. Ze składu dowiadujemy się, ile ma procent papryki, ile bakłażanów, a ile pozostałych warzyw. Na tej podstawie możemy określić, który smak dominuje i w jakim stopniu, oraz upewnić się, że w słoiku nie będzie chociażby przypraw, których nie lubimy. To bardzo ułatwia satysfakcjonujące zakupy spożywcze. Sprawdzanie zawartości procentowej mięsa w wędlinach jest wręcz obowiązkiem.

Tak więc nie namawiam, lecz powtarzam w kółko: czytaj składy produktów, czytaj składy produktów, czytaj składy produktów.

WIĘCEJ