Bez czego nie może się odbyć żadna klubowa lub plenerowa impreza? Pewnie w pierwszej kolejności przyjdzie wam do głowy warstwa muzyczna oraz odpowiednio zaopatrzone lodówki z napojami. I słusznie.

Jest jednak jeszcze jeden, często zapominamy aspekt – oświetlenie. Bez niego bawilibyśmy się w mrocznych piwnicach i pomieszczeniach, w których nic nie widać. W wypadku outdoorów z kolei po zmroku obijalibyśmy się o wszelkie przeszkody i co rusz wpadali na siebie. Lampy wykonują więc praktyczne zadania wskazywania drogi. Stroboskopy, reflektory, światła UV czy kule dyskotekowe doprawiają dancefloor odpowiednią dawką wizualnych wrażeń. A ich historia jest dużo ciekawsza niż mogłoby się wydawać. Dlaczego poruszamy ten temat? Bo w ramach nadchodzącej, ostatniej już tego lata, edycji Hardmade City Festival w poznańskim Nurcie odbędzie się Glow Party – w specjalnej strefie będzie można przyozdobić swoje oblicze fluorescencyjnymi farbami oraz zaopatrzyć się w glowsticki w formie bransoletek. Więcej o tej imprezie dowiecie się tutaj.

Hardmade City Festival / mat. pras.

Podróż po świecie lśniących gadżetów chyba najlepiej zacząć od ikony tradycyjnego clubbingu – kuli dyskotekowej. Sferyczna błyskotka nie ma jednego znanego wynalazcy lub wynalazczyni i powstała na długo przed erą disco. Jej wprowadzenie do szerszego użycia datuje się na czasy po I wojnie światowej. W 1921 roku jej opis oraz ilustracja ją przedstawiająca znalazły się w artykule o nowatorskim oświetleniu w periodyku Illustrated World. Prawdziwie unieśmiertelniona została za sprawą Casablanci. To pierwsze znane niemal na całym świecie dzieło, w którym się pojawiła. W Stanach była więc ekstrawaganckich klubów od początku lat 20-tych aż po końcówkę lat 40-tych. Renesans przeżyła oczywiście w siedemdziesiątkach, gdzie stała się synonimem czarnego disco i soulu.

Innym ikonicznym akcesorium są glowsticki, które będą ozdobą Hardmade City Festival w Poznaniu. Skąd się wzięły? Za ojca fluorescencji uważany jest Edwin A. Chandross, specjalizujący się w chemii organicznej amerykański naukowiec, który eksperymentując z luminolem zidentyfikował estry wchodzące w reakcje naśladujące, występującą w przyrodzie, bioluminescencję. Jego odkrycia stały się podstawą do tworzenia różnych odmian świecących chemikaliów i użycia ich w różnych dziedzinach życia. Oszczędzimy wam nazw poszczególnych komponentów i związków chemicznych. Wynalazkiem w pierwszej kolejności zainteresował się oczywiście przemysł militarny. Wynalezione przez Chandrossa i udoskonalane przez innych naukowców, substancje zaczęły być wykorzystywane przy oświetlaniu pasów startowych i innych wymagających tego przestrzeni. Były tanie w produkcji, bezpieczne w składowaniu i łatwe w wywozie. Glowsticki, w formie tzw. świetlików, znalazły też powodzenie u wędkarzy jako forma przynęty przyciągająca ciekawskie ryby. A jak trafiły do klubów? Pierwszy raz w towarzystwie muzyki znalazły się w 1971 roku, gdy syn pracownika fabryki składającej glowsticki dostał ich duże ilości i przeszmuglował je wraz ze znajomymi w plecakach na koncert Grateful Dead – zespołu słynącego z imponujących, niezwykle długich i psychodelicznych występów. Przełamane pałeczki zaczęły świecić feerią fluorescencyjnych barw, a osłupiała publiczność nie była pewna, co się dzieje. Występ musiał nawet zostać na moment wstrzymany. Do klubów fluorescencyjne akcesoria dotarły w następnej dekadzie – w latach 80 i wraz z eksplozją rave’ów ich popularność poszybowała w górę.

Hardmade City Festival / mat. pras.

Jak wyglądało z kolei pierwsze stricte klubowe oświetlenie? W latach powojennych w Stanach i wielu krajach Europy używano czerwonych i żółtych żarówek, by balowe i barowe pomieszczenia były nasączone ciepłym blaskiem. W użyciu były także reflektory, na które były nałożone obrotowe nakładki z otworami sprawiające, że światło w miarowym rytmie wodziło po całej sali. A kiedy zostało sprzężone z samą muzyką? O dziwo bardzo szybko, bo w 1968 roku anonimowy inżynier połączył z pomocą tranzystorów klubowe oświetlenie z rytmem basu, średnimi i wysokimi tonami. Te trzy ścieżki wyznaczały więc, kiedy lampy włączają się i wyłączają. Dopiero długie lata później układy te zostały zasilone krzemowymi chipami. Otrzymane sekwencje błyskających świateł okazały się jednak zbyt skomplikowane dla niewprawionych oczu. Dopiero kilka lat później, w 1973 r., zostały one zsynchronizowane tylko z basowymi dźwiękami – przy użyciu białego światła otrzymaliśmy więc tradycyjne stroboskopy, dziś kojarzone z techno, które zaczęło powstawać dopiero po upływie półtorej dekady. Pięć lat później zaczęto z kolei eksperymentować z użyciem dymiarek, które były wtedy nowo wynalezioną technologią. Popularne zaczęły się też robić ruchome reflektory reagujące na dźwięk, ale były obsługiwane ręcznie przez samych DJ-ów lub, w większych przybytkach, wyspecjalizowanych light-jockeyów. Dopiero u zarania lat 90-tych do gry zaczęły wchodzić chipy i układy scalone, które sprawiały, że opisane wcześniej metody stawały się inteligentne i same dostosowały się do muzyki z pomocą prostych pstryknięć przełączników.

To podstawy oświetleniowej historii. W bonusie możemy też dorzucić co nieco o brokacie, także często ważnym elemencie klubowej oprawy. Jego początki sięgają czasów prehistorycznych. Już 30 tysięcy lat przed naszą erą używano dużych ilości drobno pokruszonej miki, by ozdabiać ściany jaskiń. Genezę nowoczesnej produkcji brokatu można z kolei datować na 1934 rok, gdy amerykański inżynier stworzył maszynę do mielenia plastikowych odpadów na drobne kawałki.

To właśnie dzięki tym wynalazkom, często powstałym w zupełnie innym celu, nasze wieczory i noce mogą być tak kolorowe. I tak właśnie było podczas czterech minionych edycji Hardmade City Festival. Najbliższa i ostatnia tego lata potrwa od 20 do 22 sierpnia w poznańkim Nurcie. Właśnie tam będziemy mogli się bawić odziani we fluorescencyjne opaski i pomalowani równie jaskrawymi farbami. Szczegóły dotyczące line-upu Hardmade City Festival znajdziecie tutaj, a o całej akcji więcej przeczytacie tu.

Hardmade City Festival / mat. pras.
WIĘCEJ