W internecie od dawna trwa wojna kulturowa, rewelacyjnie uchwycona w dokumencie „Feels Good Man„. Lotne brygady piwniczaków, którzy z różnych powodów są na bakier z progresywnymi procesami społecznymi, nie przepuszczą żadnej okazji, żeby zaorać. To może być post z artykułem o osobie LGBTQ+ w nowym filmie, to może być Młodzieżowe Słowo Roku, to może być Strajk Kobiet – sieciowe prawactwo musi ciągle potwierdzać swoją tożsamość, wzmacniać jedyne i bardzo kruche fundamenty swojego jestestwa.
Lubię słowniki, korzystam z nich często – na studiach były to leksykony w formie książkowej, dzisiaj chętnie odwiedzam internetowe słowniki synonimów, a sjp.pwn.pl towarzyszy mi nawet hobbystycznie. Od jakiegoś czasu każdej wizycie na tej stronie pojawia się zachęta do głosowania na Młodzieżowe Słowo Roku – inicjatywę, którą uważam za coś uroczego, ale raczej bez rewolucyjnego potencjału. Mój błąd, bo jak się tak zastanowić, to w naszym kraju sprawy języka potrafią rozpalać emocje. W końcu dyskusja o feminatywach, miejscami wprost odrażająca, a ogólnie po prostu niesmaczna, przetoczyła się przez naszą wymęczoną krainę nie tak dawno temu. Wracając do Młodzieżowego Słowa Roku – w 2019 została nim alternatywka, na podium znalazła się również jesieniara i eluwina. Ot, taka niedoskonała migawka z pewnych nawyków językowych stosowanych w internecie. Oczywiście, nie zabrakło dyskusji tu i ówdzie, szczególnie wokół alternatywki – słowa, które było czasami stosowane jako kolejna pałka do patriarchalnego wpierdolu nastoletnim dziewczynom. Jak wiemy, jest mało równie znienawidzonych grup przez podgrzanych samców jak nastolatki. A narzędzi pogardy jest pod dostatkiem, wyimaginowanych powodów również – młode dziewczyny często stają się celem nie tylko nienawistników z incelskich otchłani, ale także samych kobiet, najczęściej z boomerskiego rozdania. Jednym z najprawdziwszych truizmów jest w końcu ten o strachu przed tym, czego nie rozumiemy.
W tym roku kapituła MSR podjęła decyzję, by z plebiscytu wyłączyć słowo julka, używane przez część internautów jako obelgę pod adresem młodych kobiet, zaangażowanych w sieciowy aktywizm, czasem znaczony naiwnością.
Przede wszystkim dlatego, żeby uniknąć nagradzania słów antagonizujących czy degradujących – analogicznie w konkursie nie mają szansy także sebiks, grażyna i janusz. Jak można przewidywać, zawrotna kariera julki w tegorocznej edycji to akcja zorganizowana – kapituła jako dowód przytacza ogromną ilość identycznych, kopiowanych i wklejanych definicji (przy zgłaszaniu słowa należy napisać jego definicję). Zorganizowana głównie przez tych, których owe julki bolą najbardziej, czyli skupionych wokół najmroczniejszych zakątków Wykopu i innych incelsko-prawackich nor samczyków. Decyzja jest dyskusyjna, oczywiście. O ile jakoś trafia do mnie argument o ograniczaniu manipulowania wynikami (chociaż mam dobry kontrargument: to jest efekt otwartego plebiscytu w internecie, czyli warto wypić piwo, które się nawarzyło), tak sztuczne przykrywanie konfliktów społecznych wyrażanych językiem już mniej. Rozumiem, że w kapitule Młodzieżowego Słowa Roku nie zasiada grono edgelordów z Riną Sawayamą na uszach, ale takie łagodzenie na siłę kwalifikuje się na przewinienie boomiarstwa z premedytacją w stopniu drugim (pierwszym jest szerowanie memów z Soku z buraka).
Może chciałbym ciągnąć dyskusję dalej w stronę takich argumentów, ale dość szybko zorientowałem się, że nieświadomie stałbym się sojusznikiem najgorszych wykopowych piwniczaków. Dla nich ten niewinny w swej istocie plebiscyt jest kolejnym bastionem walki z polityczną poprawnością. Nie mówiąc o tym, że otwarcie konkursu na manipulacje zorganizowanych grup skończy się rytualną naparzanką najróżniejszych plemion, nie zawsze eleganckich w swych poglądach. Chciałbym otwartej wymiany myśli w internecie, ale jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, jak koszmarne to miejsce, gdzie hulają wiatry naziolstwa, incelstwa, czy zwykłej ignorancji. Dlatego musimy montować bezpieczniki gdzie się da – kasować nienawistne komentarze, blokować toksycznych zawodników, czy usuwać julkę z plebiscytu.
Ciekawą kontynuację tej historii znajdziemy na wallu Bartka Chacińskiego, który niejako stał się jedną z twarzy tego konkursu. Otóż w komentarzach pod decyzją kapituły trwa regularna inceliada, w której padają tradycyjne argumenty stosowane przez młodociane prawactwo spod znaku nienawiści do kobiet i anime dziewczynek ubranych w hitlerowskie mundury. Ba, stateczny pan redaktor został nawet nazwany simpem, co w internetowej kulturze 2020 jest najgorszą obelgą (simp to mężczyzna przesadnie uległy wobec kobiet, o problematyczności tego określenia nie mamy czasu dzisiaj pogadać, a chyba warto). Słowem wydzieranym najgłośniej jest oczywiście CENZURA, ale nie brakuje też lojtnantów dobrej rady, którzy coś pierdaczą o DATA SCIENCE. Ten groteskowy najazd zrodził się pewnie na Wykopie, który od dłuższego czasu jest uboższym krewnym 4- i 8chana (a chciałoby się, żeby to był chociaż polski reddit, co jest i tak poprzeczką ustawioną stosunkowo nisko).
Cała sytuacja byłaby nawet dość zabawna – ot, prawackie brygady przypuściły niezbyt udany szturm na marmurową instytucję, która chyba zawsze będzie stała z dala od internetowych subkultur – gdyby nie niebezpieczne zacietrzewienie, jakie wyziera z tych komentarzy.
W internecie od dawna trwa wojna kulturowa, rewelacyjnie uchwycona w dokumencie Feels Good Man. Lotne brygady piwniczaków, którzy z różnych powodów są na bakier z progresywnymi procesami społecznymi, nie przepuszczą żadnej okazji, żeby zaorać. To może być post z artykułem o osobie LGBTQ+ w nowym filmie, to może być Młodzieżowe Słowo Roku, to może być Strajk Kobiet – sieciowe prawactwo musi ciągle potwierdzać swoją tożsamość, wzmacniać jedyne i bardzo kruche fundamenty swojego jestestwa. Do jakiegoś stopnia to rozumiem, nasz świat jest piekłem, dla wielu ludzi piekłem samotnym, więc znalezienie grupy wsparcia jest dobrym sposobem na przetrwanie. Ale alt-prawica, niezależnie od szerokości geograficznej, myli to wsparcie z reakcyjną plemiennością. Progresywne procesy, które dążą do wygaszenia tego piekła dla wszystkich, są mylnie identyfikowane jako jego źródło. I tak trwa ta upiorna parada coraz większej radykalizacji chłopców, którzy zostali z tyłu cywilizacji, często nawet nie z własnej winy. Mówiąc szczerze, nie wiem, jak ich wyciągać z wykopowego bagna, kusząc się o szczerość jeszcze większą – patrząc po stopniu kulturowego spaczenia, które tam obowiązuje, chyba nawet nie chcę tego robić. Nie użyję słowa na c, ale jedynym wyjściem jest pozbawianie platformy, kasowanie komentarzy, banowanie. Praca syzyfowa, niewdzięczna, o dużej szansie niepowodzenia, ale walka z regularnie wybijającym, prawackim szambem do lekkich nie należy. Przy okazji – dla mnie słowem roku jest foliarz i wcale się z tego nie cieszę.