Nie ma żadnego powodu, by trwać w polskim kościele katolickim. Jeśli nie wierzysz w boga, jest to raczej oczywiste. Jeśli wierzysz, to i tak go tam nie znajdziesz, a do wyboru są dziesiątki, jeśli nie setki innych organizacji religijnych, także chrześcijańskich, których głównym celem nie jest zysk ani opresja, a krzewienie rzeczywistych wartości i szczera metafizyka. A jednak, wiele osób przy kościele trwa biernie, siłą inercji.
Jestem jedną z takich osób, które mimo radykalnie antyklerykalnych poglądów i kompletnej niewiary w jakikolwiek wyższy byt, nie dokonała aktu wyjścia z kościoła. Po prostu uważałem, że nie będę grał według ich zasad, jeździł do parafii i stykał się z funkcjonariuszem tej upadłej instytucji. Ale myślę, że listopad 2020 to dobry moment na dokonanie apostazji – w momencie trwania kobiecej rewolucji taki akt jest wyraźnym sygnałem, że nadchodzi koniec pewnej epoki.
Do zbiorowiska samozadowolonych dziadersów, jakim jest Episkopat, docierają sygnały o wypisywaniu dzieci z religii, można bezpiecznie założyć, że apostazji jest więcej, niż w poprzednich miesiącach. Czy to tworzy szansę na ich opamiętanie, powrót do prawdziwie chrześcijańskich wartości, a przede wszystkim na uderzenie się w piersi i powiedzenie, że się zbłądziło? Gdyby byli to ludzie rzeczywiście wsłuchani w coś więcej, niż własny, karzący ton głosu odbijający się od kościelnych sufitów, być może tak by się stało. Ale wystarczy szybki przegląd prasy, by zobaczyć, że wcale tak nie jest. Co więcej, obecne protesty to dla funkcjonariuszy kościoła kolejny powód do gadania aroganckich i ignoranckich głupot. Oto pan Gądecki (nic ich tak nie wkurza, jak ignorowanie zwyczaju zwracania się w ich feudalnych tytułach) bełkocze coś o tym, że młodzież protestuje, bo się naoglądała homoseksualizmu na Netflixie. Rzecznik Episkopatu zatroskanie mówi, że udział w protestach to grzech, a kościół nie miesza się do polityki (areyouforreal.gif). Nie mówiąc o lawinie durnych komentarzy szeregowych księży, z których jedni autentycznie nie rozumieją, co się właśnie odbywa, a drudzy mamlają bzdury o ekskomunikach i obrażają protestujących. Nawet jeśli do upadku PiS-u czeka nas jeszcze długa droga, to na linii polskie społeczeństwo – kościół katolicki w ostatnim czasie doszło do prawdziwego tąpnięcia. Jest raczej prawdopodobne, że ograniczy się liczba ślubów i chrztów, na które ludzie decydują się dla świętego spokoju, który tak naprawdę oznacza diabelski pakt. Boomersi są straceni (choć i u nich odbywa się odrobina pożytecznej, antyklerykalnej pracy umysłowej), przynajmniej część millenialsów przemyśli zgniłe kompromisy zawierane z kościołem, a zoomersi? W nich cała nadzieja, bo dorastający w pisowskim państwie kościelnym, w większości przypadków są pozbawieni złudzeń co do prawdziwej natury tej instytucji. Dlatego proponuję zabawę – dokonajmy apostazji w listopadzie i grudniu (może przy okazji świąt, jako taki dodatkowy smaczek przy ciosie dla miejscowego proboszcza). Poniżej poradnik, jak tego dokonać, zróbmy to razem!
Znajdź powód
Ten krok jest wręcz banalnie łatwy, bo jest w czym wybierać. Ale dyskusję o powodach ustawiłbym na poziomie osobistych doświadczeń – oczywiście, powodów instytucjonalnych jest aż nadto. Kiedy spojrzymy na własną historię opresji ze strony kościoła, akt apostazji nabiera bardzo osobistego wymiaru, przestaje być wyłącznie politycznym gestem, a staje się elementem odzyskiwania własnej niepodległości. Warto przypomnieć sobie sytuacje, które kiedyś uważaliśmy za coś normalnego, ale wracając do nich musimy sięgnąć po szczotkę, bo włosy jeżą się nawet nie na głowie, ale na całym ciele. To kilka moich wspomnień z bardzo długiej listy:
Kiedy miałem 7 lub 8 lat, zakonnica prowadząca religię kazała nam założyć ręce za nasze małe krzesełka w wybitnie niewygodny sposób, wygiąć się do tyłu i siedzieć tak kilkanaście minut – symulowaliśmy pozycję Jezusa na krzyżu; to oczywiście znęcanie się nad dziećmi, dodatkowo epatowanie makabrą, którą potem znalazłem dopiero w grach wideo, kiedy grafika 3D osiągnęła swoje dojrzałe stadium;
Ksiądz rzucający przedmiotami we mnie i moich gimnazjalnych rówieśników: to był jego sposób nawet nie na dyscyplinę, ale takie sportowe rozpoczęcie lekcji religii;
Katechetka w liceum, swoją drogą położna (kto tych ludzi wpuszcza do szpitali, nie wiem), która praktycznie co drugą lekcję siała antyaborcyjną i antyseksualną propagandę, łącznie z pokazywaniem pełnych zgrozy zdjęć uszkodzonych płodów; dzięki niej znam na pamięć „Niemy krzyk”, ohydny wykwit katolickiej propagandy i rzecz pod wieloma względami przebijająca film „Hostel” i jego sequele;
Ksiądz na ślubie mojego brata, który śliniąc się opowiadał o reprodukcyjnych obowiązkach młodej pary; to była moja pierwsza wizyta w kościele od wielu lat i potężny szok kulturowy: katolickie obrzędy są w najlepszym przypadku piekielnie nudne, w najgorszym – po prostu odrażające, antyludzkie, a często i obleśne w swojej toksycznej fascynacji seksualnością (kazania zaliczam do tych obrzędów, a to one są tu głównym grzesznikiem: ludzie, którzy są absolutnie odizolowani od tzw. normalnego życia opowiadają innym, jak mają je prowadzić, totalny absurd);
Powiadom o swoim zamiarze wszystkich dookoła
Nic tak nie motywuje do działania, jak świadomość, że nie jest się osamotnionym w swoim postanowieniu. Oczywiście, teraz to o wiele łatwiejsze, bo antyklerykalna postawa w ostatnich tygodniach awansowała w rankingu społecznej akceptacji, ale podejrzewam, że jest wciąż sporo miejsc w kraju, gdzie tak łatwo z tym nie będzie. Dlatego warto się zebrać, może nawet pójść do parafii grupowo (zachowując obostrzenia sanitarne i limit 5 osób w grupie). Ale o swojej apostazji krzyczeć głośno, także w mediach społecznościowych – nie dla atencji, a dla ostentacyjnego zerwania z katolickim wstydem, w który nas wpędzano od dziecka. Akt apostazji to triumf, nie powód do wstydu – przy okazji można zetrzeć się z tymi, którzy albo się wahają, albo podejdą do was z fałszywą troską, właściwą ludziom niezdrowo wkręconym w ten cały biznes z jezuskiem. Dajcie im moment, na pewno się zbłaźnią, bo to raczej pewne – bycie autentycznym katolikiem wiąże się czasem z pewnym deficytem kulturowym i intelektualnym. Inni widząc ten deficyt mogą pójść po rozum do głowy, w myśl zasady: hm, no chyba nie chcę być kojarzony z takim oszołomstwem. Kościół opiera swój terror na wstydzie, głośna zapowiedź apostazji to jak wypowiedzenie wojny temu wstydowi.
Dokonaj aktu apostazji
To punkt najbardziej problematyczny, szczególnie w dobie pandemii. Należy zdobyć akt chrztu – można poprosić o niego telefonicznie, za zaliczeniem pocztowym. Napisanie oświadczenia woli powinno być czynem wyzwalającym: to tu piszemy motywacje wystąpienia z kościoła (konieczne są też te elementy: nasze dane personalne; informacja o tym, że występujemy z własnej, nieprzymuszonej woli; informacja o tym, że jesteśmy świadomi konsekwencji tego czynu; dane o dacie i parafii chrztu). Ważna rzecz przy okazji tego oświadczenia: postarajcie się o osobisty ton (spisanie doświadczeń takich, jak te powyżej, może być dobrym pomysłem), nie korzystajcie z internetowych gotowców, nie używajcie słowa apostazja. Kościół lubi gadzie numery i biurokratyczne kruczki – głupio by było potknąć się o formalności i zaczynać całą procedurę od nowa. Z trzema kopiami takiego oświadczenia i aktem chrztu wbijamy na parafię (o mało co nie napisałem naszą parafię, kościół jest mocno wczepiony w naszą podświadomość) i rozmawiamy z proboszczem. Podejrzewam, że to może być trudne doświadczenie, szczególnie w miejscach, gdzie funkcjonariusze tej instytucji czują się bardzo grubo. Internetowe poradniki mówią, żeby nie wdawać się w dyskusje i postawić na chłodny ton, ale to, co czytacie tutaj, to poradnik bardziej szalony, więc sugeruję, żebyście poszli na całość, jeśli tak czujecie. Kręcenie inby bywa oczyszczającym doświadczeniem, ale wiadomo – każdy jest inny, więc jeśli wolicie, żeby to była być akcja w rodzaju Navy Seals (szybkie in and out), podbijcie na chłodno. Pamiętajcie, że ludzie w sutannach są wyszkoleni w operowaniu wężowym językiem, więc trzeba uważać na ich manipulacje i próby odwiedzenia od naszej decyzji. Zabezpieczeniem był punkt powyżej: trochę głupio zmieniać zdanie, jeśli wasz status o apostazji na facebooku polubił nawet wujek górnik. Jeśli wszystko poszło prawidłowo, klecha wysyła oświadczenie do kurii, ta nakazuje parafii, w której byliśmy ochrzczeni dokonania stosownego wpisu. Ostatni krok to podejście do tej parafii po świadectwo chrztu już z adnotacją o wypisaniu z kościoła.
Świętuj!
Nie mogę się doczekać, aż sam dojadę do tego punktu, bo to niby świstek papieru, ale satysfakcja raczej spora. Tutaj też można się pochwalić w mediach społecznościowych, może podzielić się co bardziej soczystymi fragmentami dyskusji z proboszczem (o ile do takowej doszło, może przy tym klimacie społecznym po prostu z rezygnacją przyjmie oświadczenie w ciszy). W kraju, który jest jedną wielką porażką na każdym poziomie, takie osobiste zwycięstwa zdecydowanie poprawiają humor. Czego sobie i wam życzę!