Dzisiaj inbówka nieco poważniejsza. Bo o wolności słowa i o doświadczonej aktorskiej gwardii, która trzyma się razem i broni starego porządku oraz patologii.

Inbówka to nasza nowa propozycja. Co tydzień nasi redaktorzy robią podsumowanie najgorętszych internetowych inb. Nie boimy się dmuchać banieczek, nie mamy oporów przed ich przebijaniem, a przede wszystkim najważniejsze: w aferach i aferkach w mediach społecznościowych czujemy się jak ryba w wodzie! Ten tydzień zdominowały socialmediowe potyczki Jakuba Żulczyka oraz kolejna demonstracja ignorancji ze strony Krystyny Jandy. Dyskusyjnymi rekomendacjami filmowymi popisał się z kolei krytyk Tomasz Raczek.

 

Żulczyk vs Andrzej Duda, Ziemowit Szczerek i Gazeta Wyborcza

 

Brzmi jak line-up najciekawszego pojedynku w nowo utworzonej lidze MMA (komentowanie powierzyłbym spokojnie Dorocie Masłowskiej i Rafałowi Wosiowi). Genezę tej historii zna już chyba cała dumna polska. Pisarz Jakub Żulczyk z mediów dowiedział się o tym, że prokuratura zamierza oskarżyć go zniesławienie głowy państwa, a konkretnie nazwanie urzędzującego Prezydenta RP “debilem” (określenie to padło w facebookowym statusie autora Ślepnąc od świateł dotyczącym dyplomatycznych uników, które Duda, ceniący sobie Donalda Trumpa, wykonywał po wygranej Joe Bidena w zeszłorocznych wyborach w USA).

Morze komentarzy na temat tego, powiedzmy szczerze, kompromitującego polskie prawodawstwo i wymiar sprawiedliwości incydentu, sprawiło, że Żulczyk wcale nie schował szabli i zaczął wojować dalej. Najpierw postanowił skomentować zainteresowanie swoją osobą ze strony Ziemowita Szczerka, przedstawiciela tego samego zawodu. Konkretnie zapewne poszło o bardzo kreatywną kolędę autorstwa Szczerka (Dzisiaj w Warszawie / dzisiaj w Warszawie / Wiekopomna chwila / Debil debila / Debil debila / Wyzwał od debila! – i tak dalej). Potem 0:13 i słychać strzały: Z okazji całej tej afery dowiedziałem się paru ciekawych rzeczy, na przykład, że Ziemowit Szczerek codziennie pisze jakiś status na Facebooku na mój temat. Myślę tak o tym Szczerku i dochodzę do wniosku, że to może i dobrze, że nie dostałem Paszportu Polityki za pierwszą książkę, siedziałbym teraz w tym Krakowie, smutny i skończony, pił browary przed kompem i pomstował na koleżanki i kolegów, których pisanie, w przeciwieństwie do mojego, jeszcze kogokolwiek obchodzi  – napisał Żulczyk oznaczając przy tym w statusie swojego adwersarza. No i rozpoczęła się wymiana uprzejmości. Obaj autorzy ustalili, że nie słyszeliby o sobie nawzajem, gdyby nie ich wpisy na portalu, na którym rozgrywał się cały dramat. Potem zrobiło się mocno podstawówkowo. Jedno “XD” goniło drugie, zbiegli się sekundanci. W końcu któryś musiał pójść do toalety i się skończyło. Z tej okazji warto przypomnieć to wielkie dzieło kultury:

To nadal nie koniec. Żulczyk nadal był w trybie “Hasta la vista, baby” i strzelał dalej. W ten sposób dostało się Jędrzejowi Słodkowskiemu z Gazety Wyborczej, który całą sprawę spiny o nazwania Prezydenta “debilem” opisał z mocnym przekąsem. Tak samo wyartykułowana została sugestia, że może to wydawca książek autora doniósł na niego do prokuratury, by zapewnić mu darmowe publicity. W odpowiedzi pisarz przypomniał jednak, że wydawcą dwóch jego książek jest Agora (spółka, która ma w posiadaniu Wybroczą), a dziennikarzowi zasugerował, by “dowodów na swoje wymyślne teorie niech poszuka najpierw we własnych szeregach”. Słodkowski, oznaczony zresztą w poście, szybko odniósł się do sprawy i wytłumaczył żart oraz podkreślał, że tekst powstał w obronie artysty. Wyjaśnienia nie zostały jednak przyjęte z otwartością. – Myślę, że dla bardzo wielu osób, również obu reprezentujących mnie agencji, mojego wydawcy etc wcale nie jest to jasne, co więcej, było to dla nich bardzo obraźliwe. Over and out – zakończył rozmowę Żulczyk.

Cóż, współczujemy emocji związanych z zainteresowaniem prokuratury oraz groźby trzyletniej odsiadki za post na Facebooku (co jest ewidentnym absurdem i pokazem tego w jakim stanie jest ten śmieszny kraj). Jakubowi Żulczykowi życzymy spokoju i wytrwałości w tej sytuacji.

 

Raczek poleca co obejrzeć, Janda nie chce “by rzucono nas na żer”

 

Nie milkną echa skandalu dotyczącego przemocy i molestowania na uczelniach aktorskich. Falę wyznań młodych aktorek i aktorów rozpoczął list Anny Paligi dotyczący łódzkiej filmówki. Codziennie pojawiają się kolejne świadectwa dotyczące karygodnego zachowania wykładowców i wykładowczyń różnych uczelni. Sprawa ta wymaga oczywiście osobnego opisania, w celu zapoznania się z niektórymi z opisów warto zajrzeć np. na facebookowy fanpage Spod dywanu polskiego teatru.

Cała sprawa przybiera kształt konfliktu pokoleń. Jedną z osób oskarżonych o dyskusyjne praktyki jest Beata Fudalej – aktorka i pedagożka. – Patrzyłem, jak znęcała się nad moimi koleżankami i kolegami z grupy, nade mną też, ale w gruncie rzeczy, obeszła się ze mną lekko. Żeby wydobyć stan emocjonalny, żeby „to poczuć”, uciekała się do bicia, kopania, gryzienia, szarpania, przedrzeźniania, wrzeszczenia, obrażania. Lista jest długa – napisał w social mediach Konrad Cichoń z Teatru Polskiego w Poznaniu.

W obronie Fudalej stanął najpierw aktor Tadeusz Chudecki. Pisał m.in. że zdarzało mu się widywać pedagożkę na zajęciach i chwalił jej metody. Próbował też zdyskredytować aktorkę, która pierwsza oskarżyła Fudalej o przemoc słowną i fizyczną: – Przed premiera doprowadziła do takiej sytuacji, ze została z niej usunięta a premiera i kilkumiesięczna praca kolegów byłaby przez nią prawie zmarnowana. Z takim brakiem profesjonalizmu i zachowaniem spotkałem się chyba pierwszy raz w moim życiu zawodowym – napisał. – BEATKO, NIE DAJ SIĘ! KOCHAM CIĘ I ZAPEWNIAM, ZE WIELE JEST OSÓB, KTÓRE CIE SZANUJĄ I BARDZO CENIĄ! – zakończył swój wpis.

Ten komentarz podała dalej Krystyna Janda, jedna z najbardziej utytułowanych i rozpoznowalnych polskich aktorek, niejako podpisując się pod słowami Chudeckiego. W rozmowie z Onetem poszła dalej i mówiła, że na uczelni nigdy nic złego ją nie spotkało (tak, kilkadziesiąt lat wcześniej, gdy kadry wyglądały zupełnie inaczej). Nie odniosła się słowem do przemocy wobec ofiar, a cały skandal uciszała. – Te oskarżenia rzutują na całe środowisko, które jest naprawdę wspaniałe. Jest w nim wielu ludzi po prostu nadzwyczajnych – powiedziała Janda, która jest widocznie dużo bardziej zainteresowana dobrym imieniem środowiska aktorskiego i reżyserskiego niż jakąkolwiek refleksją na temat przemocy wobec czujących i myślących osób. Gratuluję empatii i właściwej hierarchii wartości.

– Czytam i czytam złe opinie o metodach pedagogicznych Beaty Fudalej podczas zajęć w Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie, aż zapragnąłem wysłuchać tego, co ona sama mówi o uczeniu aktorstwa. I okazało się, że mówi ciekawie. Warto wysłuchać drugiej strony. Aby łatwiej zrozumieć przypadek, polecam Państwu filmy Pianistka oraz Whiplash – napisał z kolei na Facebooku krytyk filmowy Tomasz Raczek. Och, no tak, cel uświęca środki. Taki poziom odklejenia (zwłaszcza patrząc na polecone tytuły filmów) jest naprawdę ciężki do skomentowania. Jak widać liczy się tylko jedno – dobry film lub spektakl. Dla starej gwardii polskiego środowiska filmowego psychiczne koszty związane z kształceniem i graniem są tylko “ryzykiem zawodowym”, które daje prawo innym osobom do nadużywania władzy. Czy w Polsce Harvey Weinstein byłby za kratami? Po takich reakcjach można wnosić, że nadal produkowałby filmy i cieszył się życiem.

WIĘCEJ