Takiej energii potrzebujemy – znajdziecie ją na Up To Date Festival!

Pierwszy rok pandemii, wyjątkowa edycja Up To Date Festival w Białymstoku. Wyjątkowa nie tylko przez podyktowany unikalnymi warunkami sanitarnymi układ wydarzenia i maseczki na twarzach. Ludzie angażują się w taniec jakby bardziej niż zazwyczaj, szukając wytchnienia w muzyce, ucieczki przed światem, który zaczął kruszyć się w posadach. Jestem na secie Horse Meat Disco i to, co czuję, to euforia. Rozglądam się wokół i wszędzie wyczuwam podobną atmosferę, mimo, że przez maseczki nie mogę dojrzeć uśmiechów na twarzach. A te z pewnością tam są, bo set Severino Panzetty i Jamesa Hillarda jest pełen klasyków disco i głębszych digów, co chwilę eksplodujących melodyjnymi wokalami i skłaniającymi do tańca groovami. Wszystko w służbie równościowej zabawy i wytworzenia klimatu, w którym każda osoba czuje się swobodnie. To właśnie misja Horse Meat Disco, kolektywu, który podbił serca publiczności, najpierw z londyńskiej piwnicy, potem globalnie, z rezydenturą w Berlinie na czele. 

Cofnijmy się w czasie jeszcze dalej, do końcówki lat 70-tych XX wieku. Disco podbija kluby taneczne, a sztywny program rezydenckich zespołów zostaje zastąpiony przez dj-ską elastyczność. Disco staje się nośnikiem wolności i tolerancji, szczególnie dla społeczności LGBTQ+ i mniejszości rasowych, dla których kluby są bezpieczną strefą i schronieniem przed nienawistną atmosferą realiów na zewnątrz. Nowojorskie Paradise Garage i Mancuso’s Loft, chicagowski Warehouse i wiele innych, były w forpoczcie tworzenia utopijnego uniwersum, w którym można być sobą, a hymny miłości i śmiech radości to ścieżka dźwiękowa każdej nocy. Kiedy konserwatywna Ameryka urządzała żałosne szopki, polegające na paleniu płyt z disco – oczywiście na futbolowych stadionach, świątyniach cisheteryckiej normy i patriarchalnej hegemonii – a popkultura nasiliła maczystowskie bzdury, w klubach muzyka disco wchodziła w inspirujące interakcje z europejską elektroniką, latynoskim jazzem i włoskimi wynalazkami spod znaku italo. Fama o utopijnych miejscach, w których tańczą i bywają barwne postaci, dotarła do rozrywkowych i kulturalnych elit Ameryki, które zaczęły schodzić się do tych klubów i inspirować kulturą LGBTQ+. Nostalgia za tamtymi czasami pomija mroczniejsze aspekty takiej działalności – choćby wpływy mafii, która dzierżyła stery nad wieloma miejscówkami – ale najgorsze miało dopiero nadejść. Epidemia AIDS, która rozpędzała się siłą bierności władz (prezydent Ronald Reagan twierdził nawet, że to boska kara za homoseksualizm – jego administracja ma dosłownie krew na rękach), przerwała zabawę. Koniec lat 80-tych i początek lat 90-tych to mroczny czas dla sporej części społeczności LGBTQ+, która musiała mierzyć się nie tylko ze śmiercionośną chorobą, ale także z jeszcze bardziej opresyjną nagonką ze strony reszty społeczeństwa. AIDS nie jest wyłącznie chorobą gejów, ale potrzebny był kozioł ofiarny. Homofobia trafiła na żyzny grunt, a karnawał w Paradise Garage i innych lokalach zakończył się na posępnej nucie.

Kolektyw Horse Meat Disco, który zaczął swoją działalność w 2004 roku, od samego początku chciał wrócić do atmosfery klubów sprzed tego załamania. Seksualne wyzwolenie, swoboda i euforyczny puls disco – James Hillard i Jim Stanton, do których po jakimś czasie dołączyli Severino Panzetta i Luke Howard, wciągnęli te hasła na swoje sztandary i zaczęli budować społeczność, do której każdy mógł czuć się zaproszony. UK garage, po czasie intensywnej komercjalizacji wchodzący w swój etap zmierzchu, wymęczył londyński krajobraz klubowy. Z kolei w gejowskich klubach królował hard house i inne intensywne brzmienia, oparte na klasycznej pompeczce. Hillard, Stanton, Panzetta i Howard zaczęli propagować inny rodzaj energii, obsypaną blichtrem euforię disco. Imprezy spod znaku Horse Meat Disco szybko zyskały popularność, a czwórka DJ-ów ruszyła poza Londyn. W Guardianie wspominają ten początkowy okres i wyjątkowy klimat, jaki udało im się wytworzyć. Wyzwolili w ludziach prawdziwą wolność, której ucieleśnieniem był nagi ziomek, pojawiający się na każdej londyńskiej imprezie kolektywu. Inkluzywność tych potańcówek nie była tylko pustym hasłem, bo kolektywowi zależało na świętowaniu całego spektrum kultury queerowej, nie ograniczając się do białoskórej, gejowskiej perspektywy. Horse Meat Disco nie tylko dawali radość na parkietach całego świata, ale oferowali też coś dla tych, którzy zostali w domach, wypuszczając miksy i kompilacje z perełkami disco. Seria Horse Meat Disco, wydawana przez kultową wytwórnię Strut, to wspaniały punkt wejścia dla każdego, kto chce poznać coś więcej poza klasykami Donny Summer. Ale sprowadzanie kolektywu wyłącznie do disco, nawet jeśli ta nazwa jest w jego nazwie, to pewna niesprawiedliwość. Zainspirowani przez eklektyzm DJ-a Harvey’a i ojca diggerów, Daniela Baldelliego, w swoje sety wplatają najróżniejsze groovy, a disco przełamują czasami naprawdę zaskakującymi wyborami.

W 2020 roku Horse Meat Disco wypuścili debiutancki album, Love And Dancing. Proces powstawania płyty nie był do końca typowy. Jak mówią w jednym z wywiadów – nie są producentami, skupiają się głównie na tym, żeby ludzie na parkiecie tańczyli. Przy Love And Dancing zaprosili do współpracy producentów z zewnątrz, między innymi Luke’a Salomona i Darrena Morrisa. Przekucie digerskiego doświadczenia, zebranego przez kolektyw na imprezach i przy tworzeniu kompilacji na autorski materiał, było dość długą drogą. Album powstawał niemal dziesięć lat, bo miłość do DJ-ingu brała górę nad ślęczeniem w studiu. Po drodze kolektyw wypuścił trochę editów – bardziej sprzyjających klubom wersji utworów – w tym „Love Again” Dua Lipy. Disco jest wdrukowane nie tylko w muzykę klubową, w obrębie której wyewoluowało w house, ale także w muzykę popularną, która garściami czerpie z dorobku gatunku, od lat 70-tych XX wieku do dzisiaj. Love And Dancing to list miłosny do disco we wszystkich postaciach, euforyczna i barwna płyta, wychodząca poza nostalgię i rekonstrukcję historyczną. Jednocześnie podkreślająca ponadczasowe właściwości i wartości gatunku. Erudycja, jaką Hillard, Stanton, Panzetta i Howard posiedli przez dekady za deckami, odbija się w różnorodności detali na płycie. Disco to jedna z tych stylistyk, która zyskuje przy głębszym poznaniu. Love And Dancing nie zastąpi euforycznej zabawy na parkiecie, ale dobrze oddaje jej klimat.

Do tej euforycznej nocy na Up To Date wracam często. Klubowy klimat od dłuższego czasu i w dużej części polega na innej energii, wytwarzanej głównie przez techno różnej maści. Digerskie imprezy, na których można było usłyszeć disco i eklektyczne groovy, usunęły się w cień. Nic dziwnego, zewnętrzny kontekst sprzyja bardziej opętanym tańcom – trudno wykrzesać euforię, kiedy świat wokół się rozpada. Ale Horse Meat Disco wracają ze swoją inkluzywną energią do Białegostoku raz jeszcze. Na tegorocznej edycji Up To Date kolektyw będzie reprezentował Jim Stanton, który na pewno zaserwuje selekcję, przy której można odlecieć. Nawet jeśli sytuacja jest coraz gorsza, zawsze jest disco. Każdemu należy się ten stan euforii, nadziei i radości!

UP TO DATE FESTIVAL

Białystok, 2-4.09.2022

BILETY I LINEUP

WIĘCEJ