Wyjątkowo szybka reakcja branży muzycznej nadzieją na lepszą przyszłość.

Ze wszystkich grzechów głównych hip-hopu, najtrudniej leczy się homofobię i seksizm. Co do tego drugiego jestem dość pesymistyczny – mamy 2021 rok, a nawet wśród pozornie progresywnych artystów rapowych kobieta wciąż bywa teledyskowym atrybutem. Tak głęboko znormalizowaną mizoginię przytępić jest trudno, bo stała się tradycyjnym przymiotem gatunku, przykrym obowiązkiem wypełnianym praktycznie przez każdego. Jeśli chodzi o homofobię, to tu tradycja jest także dość mocno zakorzeniona, od „Georgie Porgie” A Tribe Called Quest – swoją drogą heroldów świadomego hip-hopu – po wyskoki DMX-a i „Run This Town” Kanyego Westa. Przykłady można mnożyć, czemu sprzyja optyka, jaką przyjmuje część czarnej społeczności: homoseksualizm niekiedy bywa widziany jako plan białych na ograniczenie płodności wśród niebiałych społeczności, atrakcyjny styl życia, który ma odwodzić od rozmnażania się. Za tę upiorną teorię spiskową bardziej powinniśmy winić kilkaset lat systemowej, rasistowskiej opresji, aniżeli samą czarną społeczność, ale nie da się ukryć, że homofobia jest problemem, również wśród białych artystów uprawiających rap. Ale 2021 może być zapamiętany jako pewien przełom w tej materii, przynajmniej za Oceanem.

Zacznijmy od pozytywnej rzeczy, czyli triumfalnego pochodu Lil Nas X-a. W tym roku ujeżdżał Lucyfera i kreatywnie rozbroił homofobiczny stereotyp o więziennym seksie, przy okazji serwując combo breakery obyczajowym konserwom. Młody artysta postawił na bezkompromisowość w branży, która może i ceni taką postawę, o ile nie idzie ona w poprzek oczekiwań widowni, odzwierciedlanych w badaniach focusowych zlecanych przez menagementy i wytwórnie. A jawnie queerowy przekaz i imaginarium Lil Nas X-a poszły na konfrontację nie tylko z tradycyjną publicznością hip-hopową, ale także tabunami rodziców, którzy poznali go przy okazji „Old Town Road”. Raper wyszedł z tej potyczki zwycięsko, rozdając celne riposty na Twitterze. Familijna bańka, w której funkcjonował po wydaniu country rapowego przeboju, musiała kiedyś pęknąć. Tym lepiej, że przebił ją sam, do tego ostrzem odważnej eksploracji swojej tożsamości. Zresztą „Industry Baby”, kolejny singiel po skandalicznym „Montero” (to właśnie tam raper dosiadł Szatana), nie tylko nie złagodził estetyki, ale konsekwentnie szedł dalej. Postawa Lil Nas X-a, który w obliczu nasilaniu się reakcyjnych tendencji w Stanach Zjednoczonych (gdzie postępuje fala lokalnych ustaw godzących w prawa społeczności LGBTQ+), wychodzi dumnie przed szereg, jest przełomowa, niezależnie od tego, czy nazbyt ostrożne i wprost reakcyjne hip-hopowe media rozważają, czy w ogóle zaliczać go do rapowego uniwersum. 

I mógłbym słodzić autorowi „Montero” jeszcze długo, ale musimy przejść do pewnego krnąbrnego i niezbyt rozważnego dzieciaka. DaBaby, jeden z najpopularniejszych współczesnych raperów, w trakcie festiwalu Rolling Loud w Miami postanowił zachęcić publiczność do interakcji. To, że zwrócił się do kobiet, których cipka pachnie jak woda (wtf?), można jeszcze zignorować. Ale trudno zaakceptować zawołanie: chłopaki, unieście telefony w górę, jeśli nie ssiecie chuja na parkingu. Nie zabrakło również kilku słów o HIV i AIDS. Internet zadziałał prędko, DaBaby odpowiedział tyleż szybko, co nieprzemyślanie. Jego początkowa odpowiedź była arogancka, w myśl zasady co robię na koncercie z moją publicznością to moja sprawa, a nie internetu. Ale kiedy zaczął być zrzucany z lineupów festiwali, a marki jedna po drugiej zrywały współpracę, poczuł ogień przy stopach. Jego ostatnie przeprosiny są o wiele bardziej wyważone, ewidentnie skonstruowane przez sprytny PR-owy zespół. Mleko się wylało, co było tyleż zasłużone, co zadziwiające. Nie ma się co oszukiwać, różnych odcieni homofobii, czy szerzej, queerfobii, w rapie jest sporo. Young Thug mógł rzucać swoje transfobiczne opinie w zasadzie bezkarnie (w zabawnym zawijasie fabularnym to właśnie on zastąpi DaBaby’ego na jednym z festiwali), Boosie i inni goście DJ-a Vlada regularnie wylewają z siebie wiadra odrażających mniemań na temat osób nieheteronormatywnych, a Eminem szedł przez życie nie niepokojony za swawolne używanie słowa f*gott. Ale reakcja na występek DaBaby’ego wskazuje na pewną zmianę klimatu, w zasadzie po raz pierwszy branża muzyczna zareagowała wobec rapowej homofobii w sposób szybki i zdecydowany. Dziady w rodzaju T.I. (tak, to ten zipek, który sprawdzał błonę dziewiczą swojej córki) mogą porównywać wypowiedź DaBaby’ego do Lil Nas X-a na płaszczyźnie wolności słowa, a Boosie może prawić kocopoły o tym, jak to wszyscy próbują pchać te gejowskie rzeczy na dzieciaki i największych artystów. Ale prawda jest taka, że progresywne wartości docierają powoli nawet w rejony największej ciemnicy, niezależnie od tego, czy stoi za tym korporacyjny cynizm, czy szczere intencje. Do tej pory ci, którzy bronili się przed społeczną zmianą, mogli głosić swój opór z durną i szkodliwą dumą, wygląda na to, że powoli takie postawy przestają się opłacać. I można się słusznie frustrować cynizmem wielu podmiotów, które na miesiąc zmieniają barwy na tęczowe i pchają produkty inspirowane społecznością LGBTQ+. Ale pinkwashing to wciąż postawa o wiele bardziej progresywna, niż tchórzliwy reakcjonizm, czy współpraca z faszyzującymi środowiskami (halo polskie firmy). Oczywiście, wciąż mówimy o pewnym wyimku amerykańskiego mainstreamu i sytuacja z DaBabym będzie miała na razie efekt za Oceanem. Nasz hip-hop, choć popularny i obecny na festiwalach, lekcje z tępienia homofobii nie tyle zawala, co po prostu nie zjawia się w klasie. Kto wie, może i nas czeka niedługo podobna zmiana. Trzymam kciuki!   

WIĘCEJ