Islandia – słynna mityczna wyspa, na której każdy piekarz i listonosz w wolnych chwilach śpiewa elfickie pieśni. Dla wielu muzyczną wizytówką 360-tysięcznej nacji są oczywiście Björk, Sigur Rós czy GusGus. Dźwiękowy horyzont zasianej gejzerami krainy jest oczywiście dużo szerszy.
Idealnym tego przykładem jest Hatari – powstałe w 2015 roku trio, które tworzą Klemens Hannigan, Matthías Haraldsson oraz Einar Stefánsson. Rateyourmusic.com podpowiada, że tworzą futurepop, aggrotech i darksynth. Na te niszowe prądy składają się jednak przede wszystkim zainspirowane techno oraz electro, dynamiczne i pełne mocnych akcentów podkłady oraz wokale mające najwięcej wspólnego z punkiem i metalem, okazjonalnie poprzetykane stricte popowymi refrenami. Samą nazwę grupy można przetłumaczyć roboczo jako „hejter”. Dla Hatari nienawiść to jednak surowiec, z którego budują konstruktywny przekaz.
W maju zeszłego roku to właśnie oni polecieli reprezentować swój kraj na Eurowizji z piosenką „Hatrið mun sigra” (isl. nienawiść zwycięży). Już samo zwycięstwo w eliminacjach, do których zespół rzekomo zgłosił się dla żartu, można było uznać za sensacje. Wśród pompatycznych ballad i EDM-owych pseudo-szlagierów, Hatari wyróżniali się w oczywisty sposób. W trzy minuty zaprezentowali wszystkie swoje najmocniejsze cechy: zdominowane przez estetykę BDSM i futurystycznej dystopii scenografię i kostiumy, dosłowne i metaforyczne wpływy industrialne (chociażby w postaci perkusisty wybijającego rytm na wzór pałającego się metalurgią kowala) oraz swoją odważną mieszankę, diabelskich i anielskich dźwięków. Niekonwencjonalny w kontekście każdej imprezy poza Castle Party, występ zapewnił im, bardzo przyzwoite dziesiąte miejsce w konkursie (wygrał niejaki Duncan Laurence z Holandii z piosenką będącą wypadkową twórczości Coldplay i Sam Smith).
Zakulisowo jednak, tej paradzie skóry, stali i płomieni towarzyszył też antyestablishmentowy przekaz. Zespół jeszcze przed finałami utrzymywał, że Eurowizja „jest zbudowana na kłamstwie” i „służy w tej chwili przede wszystkim propagandzie”. Rzeczona ceremonia odbyła się bowiem w Izraelu – krytykowanym od lat na arenie międzynarodowej za swoją agresywną politykę wobec Palestyny. Mimo wezwań do bojkotu, Hatari wystąpili w Tel Awiwie by móc swoją mroczną, dystopijną wizją przyszłości zamieszać na gali chcącej przynajmniej z wierzchu skupić się na muzyce i braterstwie, które jest ona w stanie zbudować. – Eurowizja jest oczywiście piękną sprawą, ponieważ jest zbudowana na idei pokoju i jedności. W tym roku odbywa się jednak w państwie, w którym rządzi konflikt i agresja. Pozwolenie by narracja uroczego, hołdującego pokojowi na świecie popowego przeglądu piosenki nie została w żaden sposób podważona sama w sobie jest naszym zdaniem bardzo polityczne. Wszyscy, którzy biorą w tym udział, uczestniczą w budowaniu politycznej wypowiedzi, niezależnie czy są tego świadomi lub nie – powiedział w wywiadzie dla The Guardian Matthías.

Większość muzyków występujących na Eurowizji szybko wraca na swoje lokalne rynki lub trafia do portalu przeznaczone dla wyeksploatowanych przez konkurs medialnie wraków. Hatari, niczym pancerna lokomotywa, prą dalej do przodu. Na początku stycznia wydali swój debiutancki album – Neyslutrans, który już w tej chwili jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych płyt w historii aggrotechu (którego największą gwiazda jest norwesko-amerykańska grupa Combichrist). Świetnie przyjęty przez fanów i krytyków longplay to faktycznie świeże spojrzenie na połączenie mrocznej ekspresji z dobrymi melodiami i intensywną warstwą elektroniczną. Z tym przełomowym materiałem Hatari pojawią się w Polsce.
Już w sobotę 1 lutego zagrają w warszawskiej Progresji. Przed nimi wystąpi, także islandzki, futurystyczno-rapowy, kobiecy projekt CYBER. Po głównej gwieździe afterparty zajmie się z kolei, dobrze znany w polskich kręgach darkwave’owych, DJ HIRO SZYMA. Więcej informacji znajdziecie tutaj: