Czym jest „elegancki” szowinizm i jak się objawia? Dlaczego feminizm w wielu gałęziach polskiej sztuki nadal jest tematem tabu? Kto utrzymuje stary, patriarchalny porządek w środowisku muzyki współczesnej?
Feminatywy powracają co jakiś czas w publicznej dyskusji, najczęściej w atmosferze skandalu i totalnego niezrozumienia tematu. Ta walka o językowe równouprawnienie wpisuje się w szerszy problem – cztery dekady po upadku PRL-u kwestie związane z równością idą do przodu, ale raczej w wolnym tempie. Wydawać by się mogło, że zrównanie form żeńskich w języku to neutralna czy nawet naturalna sprawa, ale sądząc po wielu skandalicznych reakcjach na takie próby w przestrzeni publicznej, rzecz wzbudza wiele niezdrowych emocji. I to wbrew stanowiskom eksperckim, wyrażonym np. przez Radę Języka Polskiego. Nie ma żadnych powodów, by nie korzystać z form żeńskich, ale język to tylko element niezbyt równościowej układanki, jaką jest polskie społeczeństwo.
W ramach festiwalu Sacrum Profanum grupa kompozytorek i wykonawczyń wskazuje na problem dyskryminacji językowej, tworząc projekt Formy żeńskie. W zapowiedzi projektu czytamy: Znaczący jest też sposób, w jaki odmienia się przez rodzaj czasownik. W czasie przeszłym rozróżnia się bowiem rodzaje męskoosobowy i niemęskoosobowy; mówimy: Kompozytorzy i instrumentaliści byli uprzywilejowani. Kompozytorki i instrumentalistki były dyskryminowane. Natomiast w czasie teraźniejszym nie ma już miejsca na takie rozróżnienie; mówimy: Kompozytorki na równi z kompozytorami komponują. Instrumentalistki na równi z instrumentalistami wykonują muzykę. Ale walkę z językową dyskryminacją warto wpisać w szerszy problem braku równouprawnienia, szczególnie w środowisku kultury, które – przynajmniej tak by się mogło wydawać – z gruntu powinno być bardziej progresywne. Sytuacja kobiet, niezależnie od branży, wynika moim zdaniem z dwóch najważniejszych kwestii: edukacji i wychowania. Kształtowaniu konserwatywnej wizji kobiet od urodzenia wiąże się z wpajaniem im uległości, ustępowania (przede wszystkim w rywalizacji), grzeczności, dobrego wychowania. Te elementy wpływały na sposób komunikacji kobiet, sukcesy i przede wszystkim wzajemną relację. Niedoreprezentacja artystek jest kompilacją tych wszystkich czynników, na które system miał wpływ i który, świadomie, bądź nieświadomie pielęgnowały także starsze pokolenia kobiet – mówi kompozytorka Monika Szpyrka. Olga Neuwirth w rozmowie ze Stefanem Dreesem w Van Magazine zwróciła uwagę na tę zależność również w środowisku muzyki poważnej, mówiąc o „eleganckim” szowinizmie, który każdą próbę zwrócenia uwagi na niesprawiedliwość przez kobiety traktuje jako przejaw histerii. Zatem można powiedzieć, że istnieje problem, ale niewidzialny, jak diagnozuje Agnieszka Graff we wstępie do książki Susan Faludi ‘Backlash. Niewypowiedziana wojna przeciwko kobietom’: „[Autorka] nazwała coś, co wisi w powietrzu, ale jest tak wszechobecne, że aż staje się niewidzialne”. Na pedagogiczne podstawy dyskryminacji jako spory problem wskazuje również kompozytorka Żaneta Rydzewska: myślę, że kluczowe byłoby tu odchodzenie od stereotypów, które są utrwalane choćby w procesie wychowania. Należałoby zrezygnować z powielania zachowań, które te stereotypy promują, takich jak choćby „niewinne żarty” na temat kobiet – które niestety miałam okazję niejednokrotnie usłyszeć także w środowisku artystycznym.


Mimo tego, że kobiety stanowią większość osób zatrudnionych w sektorze kultury (61%), to zarabiają średnio 400 złotych mniej niż mężczyźni – a problem pogłębia również fakt, że płace w kulturze wynoszą 85% średniej pensji w całej gospodarce. Bolączką jest również brak reprezentacji. Obserwując działanie większości festiwali w Polsce można stwierdzić, że reprezentacja kobiet na koncertach nie jest rzeczą naturalną. Zwykle w programowaniu myśli się o mężczyznach. Oczywiście wynika to też z faktu, że historia zrobiła swoje w tym kierunku, głęboko zniechęcając kobiety do wykonywania tego zawodu, co sprawiło, że jest ich znacznie mniej niż mężczyzn (przez krytykę w XIX wieku, mit wielkiego kompozytora, maskulinizm, machismo rating). Podobnie jest z kierowniczymi stanowiskami instytucji muzycznych, głównie festiwali — rzadko zajmują je kobiety – mówi Monika Szpyrka. Wtóruje jej Żaneta Rydzewska: mam wrażenie, że w ostatnich latach coraz więcej kobiet zajmuje w instytucjach kultury wyższe stanowiska, które do niedawna były wyłącznie domeną mężczyzn. Trudno tu zapewne mówić o równowadze, pytanie jednak, czy na przykład narzucony parytet płci spełniałby kryterium odpowiedniej reprezentacji? Jestem pewna, że możliwości konkretnych jednostek w tym zakresie są niezależne od płci. Z moich obserwacji wynika jednak, że są takie obszary kultury i takie środowiska artystyczne, do których kobiety wciąż z trudem są dopuszczane. Mam nadzieję, że będzie się to zmieniało, tym bardziej, że coraz więcej jest kobiet artystek. Ponownie wracamy do tego, że zmiany, choć są widoczne, to odbywają się w tempie stanowczo niewystarczającym.


Monika Szpyrka dostrzega również to, że rodzime środowisko muzyczne jest z pewnymi kwestiami do tyłu względem innych obszarów sztuki: late 90-te były czasem rozwoju amerykańskiej muzykologii feministycznej (przede wszystkim za sprawą Susan McClary, Marcii J. Citron, Ruth A. Solie i Susanne Cusick), wcześniej, konkretnie od około lat 70-tych, pojawiała się w innych dziedzinach (filmoznawstwo, literaturoznawstwo). To dosyć ważne w kontekście tego, co działo się wówczas w Polsce. Tematy społeczne, między innymi też feminizm, zaczęły coraz częściej pojawiać się w sztuce, ale w większości wizualnej, w głównej mierze za sprawą sztuki krytycznej (przede wszystkim dzieła Katarzyny Górnej). Sztuki wizualne zawsze były bardziej aktualne niż muzyka i odważniejsze, szokujące (jak np. abject art). Prawdopodobnie wynikało to z większej świadomości artystów, ale też specyfiki medium, jego podatności na takie działania. W polskiej muzyce do dzisiaj to temat tabu, w szczególności w środowiskach akademickich. Z własnego doświadczenia wiem, że trzeba posługiwać się naprawdę mocnymi argumentami, żeby udowodnić, że napisanie pracy dyplomowej na ten temat („Wątki feministyczne podejmowane przez kompozytorki w wybranych utworach przełomu XX i XXI wieku”) jest bardzo potrzebne i ważne. Panuje przeświadczenie, że pierwsza fala feminizmu zrobiła wszystko w kierunku równouprawnienia i że sprawa jest już nieaktualna. Jak wiadomo, szczególnie obserwując obecną sytuację w kraju, kwestia ta może się w każdej chwili zmienić. Jak podkreślała Simone de Beauvoir: „Nie zapominajcie, że wystarczy kryzys polityczny, gospodarczy albo religijny, żeby prawa kobiet były na nowo kwestionowane. Musicie być czujne przez całe życie”. W tle czai się również mniej lub bardziej wypowiedziany konflikt pokoleniowy. Mam wrażenie, że obecnie zarówno młodzi twórcy, jak i twórczynie muzyki nowej zmagają się z podobnymi problemami wynikającymi z protekcjonalnego i nierównego traktowania przez starsze pokolenie – kontynuuje Szpyrka. Liczą się układy, kontakty, bartery, a twórczość i jej wartość zostaje zepchnięta na szary koniec. Również mentalność starszych pokoleń jest bardzo krzywdząca, moralizatorska, odrzucająca wszelką inność, konserwatywna, trzymająca się za wszelką cenę starych, patriarchalnych porządków. Negatywne podejście do feminizmu zarówno kobiet, jak i mężczyzn wiąże się prawdopodobnie z obawą przed utraceniem stabilizacji, jaką kształtował przez lata system, strachu przed nowością. Zapomina się jednak, że feminizm to przede wszystkim równość, która niesie za sobą także sprawiedliwe traktowanie mężczyzn. Przykładem może być choćby zniesienie stereotypowych odpowiedzialności, w które wtłoczył ich system, na przykład w byciu jedyną finansową ostoją rodziny, silnym psychicznie i fizycznie człowiekiem potrafiącym tłumić emocje.
Na szczęście, sytuacja w świecie muzyki klasycznej się poprawia. Żaneta Rydzewska: gdybym miała sobie wyobrazić, że mogłabym umieścić obecną siebie w rzeczywistości sprzed 30 lat, to myślę, że w dziedzinie, którą się zajmuję, miałabym znacznie trudniej. Mam wrażenie, że zarówno w kulturze, jak i wielu innych obszarach, kobiety mają coraz więcej do powiedzenia i coraz częściej są uznanymi specjalistkami. Obraz roli kobiety w społeczeństwie stopniowo się zmienia, jednak pewne schematy myślenia na temat kobiet są tak mocno zakorzenione w naszej kulturze, że wciąż bywają odczuwalne na różnych poziomach, w szczególności na płaszczyźnie zawodowej. Progres widzi także Monika Szpyrka: moje pokolenie próbuje bardzo wiele zmienić. Temat staje się obecny, nie tylko w krytyce muzycznej, ale również w twórczości. To bardzo ważne. Niektóre instytucje kultury, festiwale też zaczynają widzieć problem, pojawia się coraz więcej koncertów parytetowych, działania w zakresie historii kompensacyjnej — promowania zapomnianej twórczości kompozytorek. Mam nadzieję, że w większości jest to działanie szczere, a nie wynikające z trendu, bądź komercyjnych pobudek. Myślę, że przełomowym momentem było powstanie grupy Gender Relations in New Music (GRINM) w 2016 roku, zainicjowaną przez amerykańską kompozytorkę Ashley Fure oraz antropolożkę i teoretyczkę kultury Georginę Born. Grupa powstała głównie po to, aby niwelować nierówności płciowe, klasowe i rasowe, które obecne są w instytucjach związanych z muzyką nową oraz scenami na całym świecie.

Sądząc po rozmowach z młodymi kobietami zajmującymi się muzyką klasyczną, równościowy postęp powoli zaczyna docierać do nawet najbardziej zmurszałych gmachów okopanych w tradycji. Coraz ważniejsza zaczyna być kwestia reprezentacji, do tej pory zaniedbywana. Warto walczyć o równość, szczególnie na płaszczyźnie języka, bo podstawowe narzędzia komunikacji przekazują pewne wartości na nieświadomym poziomie, co skutkuje wieloma szkodliwymi nawykami o szerokich konsekwencjach. Dla całego społeczeństwa, nie tylko dla kobiet.
Kompozycje Moniki Szpyrki, Żanety Rydzewskiej, Anny Sowy, Martyny Koseckiej, Teoniki Rożynek oraz Niny Fukuoki zostaly odegrane przez Paulinę Woś, Orianę Masternak, Barbarę Papierz, Aleksandrę Gołaj, Alenę Budziñákovą-Palus oraz Martynę Zakrzewską na koncercie Formy Żeńskie w ramach festiwalu Sacrum Profanum.