Pytanie o seriale wypełniające próżnię zostawioną przez polskie państwo jest aktualne jak nigdy wcześniej.

Za pewne zgniłe układy z kościołem katolickim, zawarte przez polską prawicę różnych barw w latach dziewięćdziesiątych (i tak, SLD to także prawica, wystarczy przejrzeć program gospodarczy partii z tamtych lat, czy ustawy przepchnięte przez to ugrupowanie), płacimy słony rachunek do dzisiaj. Tzw. kompromis aborcyjny (który z kompromisem ma tyle wspólnego, co bójka na ulicy), religia w szkole, uprzywilejowane przyznawanie ziemi i grantów… Przykłady można mnożyć. Jedną z największych tragedii jest oczywiście brak sensownej edukacji seksualnej w szkołach. To efekt kolejnego kompromisu, który nie był wystarczający, czyli Wychowania do życia w rodzinie, przedmiotu wprowadzonego na mocy rozporządzenia Ministerstwa Edukacji Narodowej z dnia 12 sierpnia 1999. Każdy, kto miał wątpliwą przyjemność uczestniczenia w tym żałosnym przedmiocie wie, że ma niewiele wspólnego z edukacją seksualną, za to o wiele więcej z kościelną i konserwatywną propagandą. Już sama nazwa przedmiotu mówi otwarcie, że chodzi tu o wdrożenie do pewnego systemu społecznego, nie zaś o realną i potrzebną w życiu wiedzę. Dla przykładu moje zajęcia z WdŻ prowadziła katechetka, która twierdziła, że od palenia trawki rodzą się dzieci bez przysadki mózgowej, więc tak to często wygląda w praktyce. Czające się na horyzoncie lex Czarnek nie tylko nie poprawi tego stanu rzeczy, ale wręcz go pogorszy, bo organizacjom pozarządowym, którym udawało się wnosić do szkoły chociaż resztki wiedzy o życiu seksualnym człowieka, będzie trudno się do niej dostać. Zresztą podjerzewam, że w obawie przed obstawionymi przez ludzi PiS-u kuratoriami nie będzie to możliwe w ogóle. 

Nic dziwnego, że wobec takiego stanu rzeczy, młodzi ludzie wybierają alternatywne źródła wiedzy. W domach jest z tym ciężko, bo jako naród rzadko rozmawiamy o seksie racjonalnie i otwarcie pośród dorosłych, a co dopiero z dziećmi. Zostaje internet i grupy rówieśnicze. Z najróżniejszych badań wyłania się tendencja, którą widać już od 2009 roku, kiedy pojawiło się pierwsze duże badanie tego typu: nawet jedna czwarta nastolatków i młodych wiedzę o seksie czerpie głównie z pornografii (szczególnie mężczyzn w grupie wiekowej 18-24). Ale wiedza o seksie to jedno, inną kwestią są zagadnienia tożsamości płciowej i seksualnej, gdzie również potrzebna jest pomoc w nawigacji zrozumienia siebie. Pod tym względem szkoła zawala jeszcze bardziej, bo częściej bywa miejscem, które tłamsi ekspresję i poszukiwania tożsamości, aniżeli oferuje jakkąkolwiek pomoc. W te wszystkie edukacyjne dziury starają się wbijać organizacje pozarządowe i osoby aktywistyczne, szczególnie w mediach społecznościowych, gdzie przydatną wiedzę kompresuje się do sprawnych grafik edukacyjnych, czy przystępnych filmików. Oczywiście, nie ma możliwości, żeby takie działania zastąpiły sensowną edukację seksualną w szkole, ale jest to całkiem solidny półśrodek. W ostatnich latach kolejnym wsparciem dla łaknącej wiedzy młodzieży stały się seriale. Produkcje w rodzaju Sex Education czy Euforii edukują przez przykład i mimo całej umowności świata przedstawionego (a nawet baśniowości, jak w przypadku serialu Netflixa), oferują relatywnie porządny zestaw postaw. Rzecz jasna, nie anulują potrzeby edukacji seksualnej w szkole – szczególnie, że przecież nie każdy ma dostęp do HBO GO czy Netflixa – ale pokazują katalog postaw, sytuacji i tożsamości, oraz prezentują je w pozbawiony sensalizacji sposób. Często pewne wątki są udramatycznione na potrzeby serialowej akcji, ale z powodzeniem można uznać, że spełniają minimalne wymogi porządnej reprezentacji. O Euforii media lubią pisać, że jest wcieleniem estetyki pokolenia Z, a nawet, że jest to lustro tej generacji, ale dla mnie najważniejsze jest to, że kwestie seksu i tożsamości traktują poważnie. Estetycznie, ale ze świadomością, że można z tego wyciągnąć coś więcej, niż tylko rozrywkę.

Aspekt rozrywkowy gra tu niebagatelną rolę, bo gdyby Sex Eductaion czy Euforia były kiepskimi serialami, albo produkcjami stricte edukacyjnymi, ich pole rażenia byłoby znacząco ograniczone. Szczęśliwie, mamy do czynienia z kapitalnie nakręconymi i świetnie napisanymi, trzymającymi przy ekranie propozycjami. Jeśli chcemy rozmawiać o udanych postaciach, to muszą być wielowymiarowe i operujące realistycznie w ramach świata przestawionego. W Sex Education jest to o tyle trudniejsze, że serial ma wyraźnie baśniowy charakter, a stylizacja wykracza raczej mocno poza realistyczne ramy. Być może w kontraście do świata przedstawionego, relacje międzyludzkie wybrzmiewają w nim tak autentycznie. I to właśnie tutaj młodzież może szukać punktów odniesienia do własnej egzystencji, nawet jeśli znajduje się poza anglosaskim kręgiem kulturowym. Co prawda osoby niebinarne miały trochę zastrzeżeń do formy, w jakiej została pokazana ta tożsamość w serialu, ale nie da się ukryć, że jest to wciąż jedna z nielicznych produkcji, która chociaż podejmuje próbę takiej reprezentacji. Euforia, mimo pozornie większego osadzenia w rzeczywistości, jest pod względem umowności świata przedstawionego jeszcze bardziej zaawansowana. O ile w Sex Education postaci prezentują w miarę szerokie spektrum typów ciała i urody, tak produkcja HBO jest w przytłaczającej większości złożona z plakatowych ludzi, ubranych modnie i drogo. Być może dlatego tak bardzo rezonuje z publiką, bo idealnie wpisuje się w aspiracyjny charakter sporej części obecności w sieci pokolenia Z: to Instagram i TikTok w formie serialowej. Znajdują się i tacy, dla których ten rodzaj cukrowania jest nie do przejścia, a najbardziej ostra krytyka mówi nawet o yassifikacji pokolenia Z w serialu. W pełni to rozumiem, bo produkcja HBO jest wyraźnie gorsza, kiedy wkracza w wytarte koleiny standardowych amerykańskich imprezek w domach o wartości kilku milionów baksów. Jeśli mają na celu pokazanie nierówności społecznych, to robią to kiepsko, bo nawet postaci z dolnych rejestrów klasy średniej, jak Rue (grana przez Zendayę) czy Jules (rewelacyjna Hunter Schafer) i tak mieszkają w domach, które w Polsce zostałyby zamienione w siedem mieszkań do wynajęcia. I jasne, imprezy polskich zetek z pewnością odbiegają od tych z Euforii pod wieloma względami – od narkotyków po fury, jakimi się po nie zajeżdża (chyba, że to biba u młodego Matczaka hihi) – ale właśnie ta instagramowość czy yassifikacja pozwalają na edukowanie. Atrakcyjne opakowanie jest skutecznym nośnikiem treści, tym trafniejszym, że umowność pozwala na oglądanie w kontekście rozrywkowym, nie edukacyjnym: ten drugi aspekt dzieje się niejako przy okazji, bezboleśnie. Rzucane w stronę Euforii oskarżenia o to, że jest zbyt cool, czy zbyt estetyczna, ma małe znaczenie wobec całej umowności realiów, w jakiej żyje pokolenie Z. Co prawda kolejne badania wskazują na to, że Instagram potrafi wywoływać kompleksy u nastolatków (przyznaje to nawet 40% badanych), ale pod estetyczną do przesady powierzchnią Euforia ma wiele do powiedzenia. To nie tylko kwestie seksu czy tożsamości płciowej i seksualnej – to przede wszystkim opowieść o uzależnieniu, odrzuceniu i zdrowiu psychicznym. Biorąc pod uwagę jak niewielka świadomość znaczenia zdrowia psychicznego funkcjonuje w pokoleniu rodziców zetek, serial może kierować uwagę młodych w tę stronę. Co prawda z dalszymi krokami może być różnie – psychiatria dzieci i młodzieży w Polsce jest w katastrofalnym stanie – ale nie da się ukryć, że wiele osób zadających sobie pytanie: co ze mną jest nie tak? może po seansie Euforii mieć odrobinę więcej pewności co do potrzeby szukania pomocy, czy odpowiedzi na to pytanie. 

Oczywiście, nie można idealizować wpływu czy znaczenia seriali. To wciąż co najwyżej media wspomagające proces edukacji i normalizujące pewne tożsamości i zachowania. Anglosaski kontekst kulturowy również robi swoje, bo wiele progresywnych aspektów jest tam brane za domyślne. Ta różnica wychodzi nawet w samych napisach do serialu – niezliczone są przypadki, kiedy polskie tłumaczenia zupełnie nie radziły sobie z zaimkami czy odmianą przy osobach trans czy niebinarnych. W Polsce mamy całkiem udane Sexify, ale ten serial jest raczej kierowany do starszej, bardziej milenialsowej publiczności. Niemniej jednak, dla młodych osób LGBTQ+, czy borykających się z problemami psychicznymi, taki serial, w którym jest jakaś reprezentacja, może być dobrym wsparciem w nędzy polskich realiów. Szczególnie jeśli obejrzą go również rodzice, pozbawieni dostępu do sensownych informacji o nieheteronormatywnych tożsamościach, czy neuroatypowości. Oczywiście oddawanie tak ważnych spraw w ręce medialnych korporacji nosi w sobie sporą dozę niebezpieczeństwa, ale hej – pod tym względem nasze państwo nie tyle skapitulowało, co wprowadziło pełną kontrrewolucję obyczajową, jeszcze bardziej rozjeżdżając się z oczekiwaniami, realiami i potrzebami młodych ludzi, więc na bezrybiu i rak ryba. Sex Education czy Euforia to świetna rozrywka, ale czy coś ponadto? Na pewno w jakimś stopniu. Natomiast wyidealizowany, baśniowy czy przeestetyzowany charakter serialowych produkcji tym mocniej przypomina nam o potrzebie sensownej edukacji seksualnej. W szkole, do której chodzą wszyscy, nie na platformie streamingowej. 

WIĘCEJ