Jakiś czas temu Daria napisała do redakcji z chęcią przedstawienia idei Domu Otwartego, który prowadzi. Poniżej publikujemy jej tekst.

To miejsce nie jest związane z powierzchnią zajmowanej przestrzeni, dom otwarty może być nawet dwuosobowym namiotem. Chodzi o energię, jaką wytwarzają w nim ludzie i życzliwość, której tak bardzo brakuje. Dom otwarty zasadza się na poczuciu bezpieczeństwa i braku oceniania.

W naszym mieszkaniu na stałe mieszkam ja, mój partner – Adam (choć przez 80% czasu jestem tutaj sama ze względu na charakter jego pracy) i nasz pies – Kółko, istota królewska. Nasz los się tak potoczył, że to miejsce jest duże, znaleźliśmy się tu trochę przypadkiem. Pomyśleliśmy sobie kiedyś, że jeśli spotkało nas takie szczęście, to powinniśmy się nim podzielić.

W ciągu 4 lat przez nasz dom przewinęło się mniej więcej 100 osób, w tym dwie istoty kocie i trzy psie, które szukały schronienia z bardzo różnych powodów. To często ludzie w kryzysie zdrowia psychicznego lub osoby stygmatyzowane (w większości kobiety) i osamotnione czy poszukujące swojej drogi. Czasem to po prostu porzucone zwierzęta, dla których chcemy stworzyć dom tymczasowy.

Nigdy tego nie planowaliśmy na taką skalę, nie mamy żadnego szyldu na drzwiach, po prostu tak się stało. Zaczęli przychodzić do nas przyjaciele, którzy potem przyprowadzali innych i tak sobie rozmawialiśmy, czasem ktoś płakał, a następnym razem już wiedział, gdzie jest cukier i szklanki. Tak wyszło.

Zawsze byłam zafascynowana tego typu wspólnotami. Długo zastanawiałam się, czy w Polsce można stworzyć odpowiednik Auroville (utopijnego miasta, bez polityki, pieniędzy i hierarchii). Ostatnio przyjaciółka opowiadała mi o średniowiecznych beginariach, a inna osoba o małżeństwach bostońskich. To bliskie mojemu sercu tematy, bo bazują na wybieraniu tzw. trzeciej drogi poza ukształtowanym systemem. Pomaganie innym daje nam bardzo dużo satysfakcji, bywam niesamowicie sfrustrowana własnymi problemami, ale ciągle angażuję się w pomoc. Być może to pewnego rodzaju ucieczka.  Tylko to właśnie jest mniej istotne, bo ostatecznie można komuś pomóc.

Wieczorami często, praktycznie codziennie, odwiedzają mnie różni znajomi. Zajmujemy się wtedy darciem pierza, tak to nazywamy. Ten termin odnosi się do czynności podejmowanych przez kobiety w mniejszych miejscowościach i wsiach polegających na zasiadaniu w jednej przestrzeni i oddzielaniu puchu od twardych części piór (stosiny). Tej praktyce towarzyszyły też intensywne dyskusje i śpiewy. My co prawda nie skubiemy gąsek, ale zajmujemy się pracą ręczną. Ręcznym naprawianiem rzeczy (cerujemy, haftujemy), ktoś przygotowuje się do sesji, ktoś uczy się roli, a ktoś piłuje paznokcie. Przy okazji gadamy, wspieramy się, mobilizujemy i rozmawiamy o tym, co nas zajmuje. To tylko jedna z form wspólnego spędzania czasu. Zdarza się też, że piszemy rap, tańczymy, płaczemy, czytamy sobie książki albo po prostu imprezujemy (wtedy potrafi być nas naprawdę dużo).

Osoby, które częściej zamieszkują naszą przestrzeń mają w sobie ogromne pokłady opiekuńczości, serdeczności, a także eksperckich kompetencji. To wszystko powoduje, że można się u nas dobrze poczuć, a czasem dostać profesjonalne wsparcie. Raz w miesiącu staramy się organizować większe spotkania, poświęcone budowaniu sieci wsparcia między kobietami.

Niektórzy niesprawiedliwie zarzucają nam sekciarski charakter, a w naszej przestrzeni nie ma struktury hieratycznej. Co prawda mamy swoje abstrakcyjne funkcje, które są w dużej mierze żartobliwe, ale też mają w sobie trochę prawdy. Ja na przykład zajmuję się BHP dobrej energii. Moja przyjaciółka jest królową entropii i rozpadu, bo potrafi zrobić straszny bałagan, a wystarczy jej do tego zawartość własnej kieszeni. Są tez osoby mobilizujące jak mój partner, który wciela w życie nasze artystyczne pomysły i bardzo nas motywuje. Wszyscy staramy się sobie pomagać i wierzymy, że rodzina to też wybór. Ale to nie ma nic wspólnego z hierarchią.

Czasami oczywiście jest trudno, zdarzają się konflikty i myślę o tym, żeby zaprowadzić spokój i porządek w swoim życiu, ale to nie byłabym ja. Z jednej strony uwielbiam czystość, minimalizm i posegregowane kolorystycznie ubrania, ale w trybie otwartego domu nie ma na to przestrzeni i to akceptuję, choć się wkurwiam. Bardziej jednak od porządku kocham wrażliwe, ludzkie dziwadła i mówię to z całą sympatią. Nie zależy nam na rzeczach wielkich, bo każdy z nas jest mały. Chociaż wszyscy marzymy o wakacjach i fajnej tj. satysfakcjonującej karierze. Może to brzmieć naiwnie, ale chyba po prostu najcenniejsi w naszym życiu są ludzie. To nie jest też tak, że zawsze możemy komuś pomóc, w końcu jesteśmy prywatnymi osobami, a nie firmą czy fundacją. Czasem sami potrzebujemy wsparcia, oprócz tego pracujemy, ja dodatkowo studiuje dziennie. Zdarza się, że jako stali domownicy potrzebujemy odpoczynku, albo chcemy pobyć ze sobą. Jeśli zaniedbamy swój komfort, nie znajdziemy przestrzeni, żeby móc pomagać innym.

Nie chcemy promować tego typu miejsc w wymiarze ogólnym, bo wiąże się to czasem z różnego rodzaju nadużyciami. Zależy nam, by promować ideę domu otwartego jako przestrzeni umysłowej, w której gotowym jest się przyjąć tego Obcego Innego,  a tak naprawdę Potrzebującego. Zdarzyło mi się zaprosić do domu osoby, które spotkałam na ulicy i były zupełnie obce, ale wydawały się zagubione, dlatego zdecydowałam się na ten gest. Oczywiście nikogo nie zachęcamy do takich praktyk.

Moi rodzice są przerażeni, gdy czasami opowiadam im o takich sytuacjach, dlatego staram się dbać o ich komfort i nie dzielę się każdą taką historią. Większość z osób, które odwiedzają nas częściej już poznali, podobnie, jak rodzice Adama. W końcu to nasi przyjaciele, z którymi jeździmy na wakacje i robimy wspólnie projekty. Czasami tylko gubią się w ich imionach. Ludzie, którzy nas nie znają i słyszą o tej idei, myślą, że ten dom to wielka komuna, ale to zupełnie nie tak. Wypracowaliśmy sobie jakiś system życia, który w aktualnej sytuacji się sprawdza. Może za kilka lat, wszystko się zmieni, może nie będziemy mieć przestrzeni i czasu na taki tryb, a może zaczniemy się tym zajmować profesjonalnie.

Może tak naprawdę to wszystko jest o rezygnacji z siebie i pewnej otwartości, która czasem po prostu jest osadzona w jakiejś mikro architekturze jak namiot czy mieszkanie, ale to tylko jedna ze składowych tej idei.

My nie stoimy w żadnej opozycji, wręcz przeciwnie, nasze działania wynikają z nostalgii za życzliwością, którą kiedyś była chyba bardziej naturalna. Domy tworzyły wielopokoleniowe rodziny a dzieci były wychowywane, przez babcie, siostry i wszyskich, którzy tam mieszkali. Potem zaczęto budować zamknięte, strzeżone osiedla, a ludzie przestali sobie ufać i postawili na skrajny indywidualizm.

Cały czas staram się posługiwać liczbą mnogą z myślą o wspólnocie. To drugorzędne kto, gdzie mieszka na stałe. Jesteśmy jakąś formą rodziny i jak rodzina widujemy się częściej lub rzadziej, ale zawsze do siebie wracamy.

 

Gdy zaczynałam pisać ten tekst ponad dwa tygodnie temu, nie sądziłam, że każdy wolny kawałek podłogi w Polsce stanie się Domem Otwartym. Pierwszy raz mam to dziwne uczucie jakby ktoś powiedział „uważaj, o czym marzysz, bo marzenia się spełniają”, nie sądziłam, że to spełni się z powodu tragedii, jaką jest wojna. Aktualnie czekamy na trzy osoby, które próbują dostać się do Polski. Przygotowaliśmy im łóżka i podstawowe artykuły. Ja sprawdzam też, co dobrego mogłabym ugotować, bo cóż mogę więcej.

WIĘCEJ