Szkoda, że Dom Gucci nie jest włoską produkcją.

Akcja filmu toczy się głównie we Włoszech i oferuje fragment dramatycznej historii rodziny Gucci. Pełen kłótni, zazdrości, napięcia seksualnego, kapitalistycznych intryg obraz Ridleya Scotta z mnóstwem papierosów, napojów i przekąsek w tle jest równie rozczarowujący, co zabawny.

Kiedy Patrizia Reggiani (Lady Gaga) po raz pierwszy spotyka Maurizio (Adam Driver), od razu ożywia się na dźwięk nazwiska Gucci, a jej robią się okrągłe jak spodki. To nazwisko jest synonimem bogactwa i luksusu, a dla córki właściciela niewielkiej firmy transportowej oznacza przepustkę do świata mediolańskiej elity. Historia rodziny Gucci, która straciła kontrolę nad firmą, do dziś jest jedną z najbardziej sensacyjnych w całym świecie mody i wzbudza podobne emocje, co morderstwo Gianniego Versace. Niestety, wychodząc z kina ciężko pozbyć się wrażenia, że twórcy zmarnowali potencjał do opowiedzenia tej historii.

Na ekranie przewijają się nieziemskie wille, znane dzieła sztuki i designu, sportowe samochody i oczywiście ubrania, buty, torebki, okulary, zegarki i bielizna o jakich można tylko pomarzyć. Jednak przy całej tej obfitości czegoś brakuje: celu. Z kina wyszłam nie do końca przekonana, po co to wszystko i czemu zajęło ponad dwie i pół godziny. Wiedziałam, że czeka mnie opowieść o rodzinnej intrydze, która kończy się morderstwem Maurizio Gucci w 1995 roku, a resztę mogłam dopowiedzieć sobie ze zwiastuna, bo reżyserowi najwyraźniej zabrakło wizji i pomysłu na film.

Wszyscy członkowie Domu Gucci sprawiają wrażenie, jakby zostali wyciągnięci z kompletnie innych opowieści i nie jest to tylko kwestia przypadkowych, wymuszonych akcentów, jakimi operują. Aldo i Rudolfo – dwóch braci, którzy odziedziczyli firmę, są w podeszłym wieku i wśród swoich synów zaczynają szukać potencjalnego spadkobiercy rodzinnego interesu. Szybko jest nam powiedziane, że Paolo – syn Aldo – kompletnie się do tego nie nadaje. Grana przez Jareda Leto postać jest konsekwentnie wyszydzana ze względu na wyolbrzymiony obraz samego siebie i złudne przekonanie na temat własnego geniuszu. Paolo jest filmowym idiotą i o ile na początku jest to nawet zabawne, szybko staje się męczące i nawet przesadna charakteryzacja nie jest w stanie przysłonić karykaturalnej gry aktorskiej. Zresztą historia Paolo podobno jest bardziej tragiczna niż zabawna, a jemu samemu, mimo ekscentrycznych pomysłów, daleko było do niepełnosprawnego intelektualnie człowieka, jakiego serwuje nam w tej roli Leto. Biorąc to wszystko pod uwagę, zdecydowanie lepszym kandydatem na objęcie sterów Gucci wydaje się syn Rudolfo – Maurizio.  Inteligentny student prawa nie jest jednak zainteresowany rodzinnym interesem, przynajmniej do momentu, gdy w jego życiu pojawia się Patrizia.

Trzeba przyznać, że Lady Gaga naprawdę dobrze poradziła sobie z rolą Reggiani.  Z gracją stąpa po cienkiej linii między prawdziwą, namiętną miłością do męża, a nieodłączną fascynacją nazwiskiem Gucci. Jej dobre serce nie może przezwyciężyć chciwości, a jak wiemy, w miarę jedzenia apetyt rośnie. Gaga – mimo naprawdę mylnie dobranego akcentu – jest w tej roli absolutnie urzekająca, to na niej skupiamy uwagę w każdej scenie. Jej duże oczy równie dobrze wyrażają cierpienie złamanego serca, co błysk, za którym kryje się kolejna intryga. Według mnie zagrała najlepiej z całej obsady profesjonalnych aktorów, a przecież grać zaczęła dopiero kilka lat temu. Maurizio Gucci jest cichy i trochę pasywny, ale Patrizia daje mu pewności siebie i popycha ku coraz śmielszym decyzjom.  Ostatecznie Maurizio rzuca wyzwanie swojemu arystokratycznemu chłodnemu ojcu Rodolfo (Jeremy Irons), który uważa Patrizię za karierowiczkę, która czai się tylko na rodzinną fortunę. Nie myli się, choć Maurizio i tak się z nią ożenił i nawet przez chwilę znajduje szczęście, myjąc ciężarówki w firmie teścia, gdzie pracowniczy kombinezon zastąpił szyty na miarę garnitur. Co zadziwiające, Adam Driver, który jak dotąd wypadał w każdej roli naprawdę świetnie (Paterson, Historia małżeńska, BlacKkKlansman) może i nie daje się zjeść Patrizii na ekranie, ale brakuje tu wachlarza emocji i wszechstronności, który gwarantuje Lady Gaga.

O ile pierwsza część filmu jest całkiem rozrywkowa, to ciągłe krzyki i przeciąganie liny między poszczególnymi członkami rodziny mniej więcej w połowie filmu, robi się dość nudne i powtarzalne. Tempo zwalnia, a napięcie zbudowane w pierwszej części powoli się wypala. W pewnym sensie postęp filmu odzwierciedla upadek Patrizii – jej opływające w luksus, wyidealizowane życie ostatecznie przekształca się w serię biznesowych rozmów, w których niekoniecznie się odnajduje. Najbardziej kampowe elementy pojawiły się w zwiastunie i obawiam się, że Dom Gucci jest za mało odważny, by stać się kultowym klasykiem. Myślę też, że ekranowa historia rodziny nie jest wystarczająco zakorzeniona w modzie, bo i tego mi zabrakło u hollywoodzkich Gucci. Toczący się przez 10 lat rozwód Patrizii i Maurizio skrócony jest do jednej sceny, a pod koniec dostajemy suchą informację, że Gucci nie jest już rodzinną spółką, a lukratywną globalną marką luksusową (shocker!). Tak oto dobrnęliśmy do końca tego, co zapowiadało się na operę buffa, a okazało się materiałem promocyjnym marki. Niemniej jednak, Dom Gucci w całym swoim przepychu i kiczowatości dostarczył mi dużo rozrywki w ponury, listopadowy wieczór. Choć myślę, że ten film lepiej obejrzeć na telewizorze w domu niż kinowym ekranie.

WIĘCEJ