Służące, Wielki Mike a nawet Green Book wzmacniają problematyczny porządek społeczny.
Patrząc dziś na niektóre filmy popularne jeszcze kilka lat temu łatwo zauważyć, jak tak naprawdę bardzo problematyczne są dziś. Nasze ulubione pozycje z dzieciństwa mogą w rzeczywistości okazać się seksistowskie lub homofobiczne, ale czy na pewno z taką samą łatwością zauważamy rasistowskie motywy? Dziś przyglądamy się kompleksowi białego zbawcy, który dla niewprawionego widza, może być trudny do wyłapania.
Kompleks białego zbawcy był obecny w historii ludzkości na długo przed tym, jak zaistniał ekranie, chociażby w postaci wyjazdów misyjnych. Grupa białych dobroczyńców jedzie do miejsca, gdzie większość społeczności jest niebiała (np. do Afryki lub Ameryki Południowej) i zaczyna pomagać bez rozeznania się w kwestii faktycznych potrzeb, kontekstu problemu, czy historii mieszkającej tam ludności. Głównym celem takich misyjnych wycieczek jest tak naprawdę nie pomoc, a napompowanie własnego, białego ego. Oto ja, osoba z cywilizowanego kraju zamiast na wakacje, jadę pomagać biednym. W tego typu problematycznej narracji to biali są głównymi bohaterami, a tubylcy są przeważnie postrzegani nie jako indywidualne jednostki a niezaradna grupa. Zostają upokorzeni przez przyjezdnych, którzy rozwiązują ich problemy za nich.
Kompleks białego zbawcy to w skrócie przekonanie, że my biali mamy wszystkie rozwiązania waszych (niebiałych) problemów, dlatego uratowanie was to nasza odpowiedzialność. W filmach biali zbawcy przeważnie ratują biednych czarnych przed dyskryminacją i systemową opresją (Green Book, Służące) lub wyciągają ich z kiepskiej sytuacji finansowej (Wielki Mike). Sposób, w jaki archetyp białego zbawcy manifestuje się w filmie, wcale nie różni się od rzeczywistości: biały główny bohater pomaga niebiałej postaci drugoplanowej, która dzięki niej zyskuje znaczną poprawę życia, a traci autonomię i sprawczość.
Pierwszym filmem, jaki chciałabym omówić, jest Wielki Mike – pozycja z 2009 roku oparta na prawdziwej historii zawodnika NFL Micheala Ohera, który wyszedł z kryzysu bezdomności i odniósł niezwykły sukces w sporcie. Niestety, główną bohaterką filmowej wersji historii Ohera jest Sandra Bullock, która przyjmuje 17-letniego Michaela pod swój dach po tym, jak zaprzyjaźnia się z nim jej syn. Szybko dowiadujemy się, że jego historia rodzinna pełna jest biedy i problemów z uzależnieniami. Biała mama (Sandra Bullock) postanawia wykorzystać fizyczne predyspozycje Michaela i nauczyć go grać w futbol, co otwiera mu drogę do wielu uczelni. W Wielkim Mike’u Oher nie jest wcale odpowiedzialny za swoją historię, to dzięki Leigh Ann (białej mamie) los Michaela zmienia trajektorię. Wszystko, co dobre w jego życiu zawdzięcza białej rodzinie, która wielkodusznie go przyjęła. Pamiętam, jak oglądałam Wielkiego Mike’a i byłam szczęśliwa, że wreszcie odnalazł spokój i miłość w nowej, białej rodzinie. Dziś wiem, że ta historia powinna zostać opowiedziana inaczej z głównym bohaterem Mikiem – jego emocjami, trudami i sukcesami – na pierwszym planie. Zamiast tego dostaliśmy uproszczoną wersję jego historii opowiedzianej przez pryzmat białego doświadczenia.
Kolejną swojego czasu bardzo popularną i lubianą pozycją są Służące z 2011 roku. Film opowiada historie kilku czarnych pokojówek w Mississippi pod koniec ery praw Jima Crowa w 1963 roku. Służące jednak nie są opowiedziane z perspektywy służących, a młodej, białej dziennikarki Skeeter (Emma Stone), która jest głosem czarnych kobiet z klasy robotniczej i publikuje ich historie w gazecie. Z filmu jasno wynika, że bez pomocy Skeeter pokojówki byłyby po prostu cichymi ofiarami wyzysku, bezradnymi wobec okrucieństwa białych pracodawców. Problematyczne jest, że film traktuje, to co w nim naprawdę istotne – narracje czarnych kobiet – jako źródło, do którego można dotrzeć tylko za pomocą białego sojusznika. Film powielił błąd książki, na podstawie której został stworzony. Po seansie Służących wniosek jest taki: czarne historie nie istnieją bez białego narratora, który je opowie i przy tym wybieli.
Ostatni, najnowszy i chyba nardziej popularny dodatek do kronik białego zbawcy to zdobywca Oscara z 2018 roku, czyli Green Book. Pozornie trochę mniej oczywisty przykład, ponieważ twórcy filmu odwrócili dynamikę dwóch głównych bohaterów, licząc na to, że nikt nie zauważy tu problematycznego motywu i najwyraźniej im się udało. Green Book jest również oparty na faktach, to historia relacji Tony’ego Lipa, niewykształconego, białego robotnika, który zostaje zatrudniony jako kierowca i ochroniarz dr Donalda Shirleya – zamożnego, wyedukowanego muzyka. Razem wyruszają do Głębokiego Południa Stanów Zjednoczonych z początku lat 60. Jak to bywa w takich filmach, Tony Lip, mimo rasistowskich zachowań na początku, ostatecznie otwiera się na Dona i denerwuje się, gdy widzi dyskryminację, której doświadcza jego pracodawca. Jest obrońcą Shirleya, przez co finalnie odkupuje swoje wady, a nawet sprawia, że chłodny, zdystansowany Don zaczyna tęsknić za relacjami z ludźmi. Ponadto film wymazuje większość niebezpieczeństwa i brutalnego rasizmu, jakiego doświadczyłby czarny człowiek podróżujący przez w regionie w tej epoce. Po premierze rodzina Shirley powiedziała, że film przeinacza spuściznę Dona, a twórcom wytykano rasizm przez cały czas promocji. Nie przeszkodziło to jednak Akademii Filmowej nagrodzić Green Book Oscarem za Najlepszy film.
Filmy z motywem białego zbawcy wzmacniają problematyczny porządek społeczny. Nie potrafią (lub nie chcą?) oddać czarnym bohaterom sprawczości nad ich własnyn losem, a ich prawdziwe niebezpieczeństwo tkwi we wzruszającym, przyjemnym przekazie. To filmy z celebrycką obsadą i wspaniałą realizacją, które później zdobywają nagrody i idą dalej w świat. Sprawiają wrażenie filmów ważnych o istotnej tematyce, takich, które pomogą nam zrozumieć złożone i trudne tematy takie, jak rasizm jednocześnie pozwalając nam zostać w naszej strefie komfortu. Te filmy konfrontują nas z nieprzyjemnymi zjawiskami tylko do pewnego, bezpiecznego stopnia, nie skłaniają do refleksji nad wadliwym systemem, który my jako osoby białe często nieświadomie podtrzymujemy. To łatwe do przełknięcia dla białych libków tabletki w błyszczących papierkach po cukierkach. Najwyższa pora przyjrzeć się narracjom o białych zbawcach, bo to szkodliwy motyw, który już dawno powinien zniknąć z naszych ekranów. Zamiast kolejnych historii o czarnych bohaterach, opowiedzianych przez białych twórców warto obejrzeć filmy i seriale czarnych reżyserów i reżyserek: Spike’a Lee (BlacKkKlansman, Malcom X), Jordana Peele’a (Uciekaj!, To my, Nie!), Avy DuVernay (Selma, Jak nas widzą, XIII poprawka) – to tylko kilka propozycji.