Trickster, punk, Wrocławianin.
Od premiery „Sprzedałem dupe” minęło już trochę czasu, ale pierwszy oficjalnie wydany krążek Zdechłego Osy wciąż z nami rezonuje. A, że mamy już grudzień i za moment sieć zaleją wszelkie możliwe podsumowania i rankingi, to czas zacząć przypominać najważniejsze wydawnictwa roku (bez)pańskiego 2021, do których ta wrocławska chimera z całą pewnością należy. Poniższa rozmowa odbyła się pięć miesięcy temu, na kilka dni przed debiutem Osy w barwach Warner Music – Cyryl Rozwadowski, Filip Kalinowski i Paweł Klimczak mieli spore oczekiwania co do jego recepcji i kręgów na wodzie rodzimej branży muzycznej, które miał spowodować. Czy tak się stało? Możecie ocenić sami; jedno natomiast jest pewne – Zdechły Osa to oryginał, jakiego polska scena rapowa potrzebowała od dawna, choć sama go raczej nie chciała i nie wita go z otwartymi ramionami. Publikacja pogawędki, która miała miejsce blisko pół roku temu i opowiada o płycie, która względem dzisiejszych standardów medialnej recepcji jest już zupełnie przestarzała, wydaje nam się natomiast gestem wprost idealnie pasującym do opisu tego wrocławskiego trickstera.
Paweł Klimczak: Zacznijmy od takich naszych ogólnych odczuć o płycie. Jakbyście ją usytuowali wobec tego wszystkiego, co się obecnie dzieje na scenie? Ja powiem, że zrobiła na mnie spore wrażenie, przede wszystkim jej różnorodność. Chociaż przyznam, że jest odrobinę za długa, jest kilka numerów, które można z powodzeniem wyrzucić, szczególnie taki wałek, jak „My Eyes Gone Crazy”. Mógłbym się obyć bez niego. Ale ogólnie jestem miło zaskoczony, zarówno jeśli chodzi o treść, jak i formę. Czy podzielacie moje wrażenia?
Filip Kalinowski: To może ty, Cyryl zacznij, bo ja mam też inną optykę tej płyty, poznawałem ją na kilku etapach, in the making.
Cyryl Rozwadowski: Ja ogólnie mam tak, że wypowiadanie się o polskich płytach hip-hopowych, czy około hip-hopowych jest na tyle trudne, że one z rzadka – i tak zawsze było, tak jest teraz, to się nie zmieniło – się poddają wielu kryteriom, które stosuję do oceny albumów, czy formatów, które miało powstać jako jedna całość, coś większego. Coraz częściej jest to zbiór numerów, z których coś ma się przykleić, potem będzie hajs, kupujcie polskie rap płyty, kupujcie koszulki…
FK: Wspieraj polski hip-hop kupując płyty i ubrania na www…
CR: Dokładnie. Ciężko zwykle oceniać tego typu formy z całości. Tutaj wiadomo, po kilku singlach byłem zajarany i mnóstwo numerów na tej płycie mi się podoba. Czy sam album jest jakiś super dobry sam w sobie? Tego nie wiem. Łatwiej się mi wypowiadać o trackach, które mi się podobają, niż o tym, czy to jest płyta i co to ma być w zasadzie.
PK: Jeszcze zanim Filip wrzuci swoje insiderskie spojrzenie, Cyryl – nie czujesz jakiegoś takiego ogólnego tematu, vibe’u, jakiejś myśli, która spina całość?
CR: Czuję to. Tylko wiesz, pytanie brzmi, czy nie czułbym jej lepiej, gdyby to trwało 38 czy 43 minuty, a nie… Nawet nie wiem ile.
PK: Służę uprzejmie: godzina 33 sekundy. Też myślę, że te 10-15 minut mniej by nikomu krzywdy nie zrobiło.
FK: Mam wrażenie, że ta płyta może wręcz wydawać się dłuższa, niż rzeczywiście jest. Przez jej intensywność, chaotyczność i natłok… właściwie wszystkiego, co na nią trafiło. Szczególnie natomiast jest to wyczuwalne dzisiaj, kiedy szereg artystów wraca do formatu winylowego czyli mniej więcej 40 minut, które można zmieścić na jednym longplayu. Z drugiej strony, na rynku pojawiają się co rusz te behemoty robione pod streamingi – swoiste kompilacje singli, numerów i często też mam wrażenie, że odrzutów z sesji nagraniowych, które nigdy nie ukazują się w formie fizycznej, a często jeszcze są dopychane, żeby podbić statsy przy powtórnej premierze wersji deluxe. Sprzedałem dupe jest natomiast wprost idealnym albumem dzisiejszych czasów – trochę albumem, a trochę nie albumem; sam nie jestem pewien czym dokładnie.
PK: Nie, nie nie – nie możesz rzucić czegoś takiego i iść dalej! Musisz się wytłumaczyć.
FK: EPki, mixtape’y, albumy – mam wrażenie, że wszystkie te pojęcia mocno się zatarły w dzisiejszych czasach; zatarły się w erze streamingów, które z dawnymi formatami obeszły się bardzo… nonszalancko i właściwie jedyną miarą sukcesu danego artysty jest wyporność jego najbardziej popularnego singla. Czy więc Sprzedałem dupe jest albumem według dawnych definicji tego pojęcia… nie wiem. Znaczącym faktem jest dla mnie natomiast to, że Osa wysłał mi ostateczną wersję tego krążka w jednym pliku, bez żadnych cięć i podziału na utwory. Dla mnie jest to więc po części mixtape, po części audycja radiowa, a po części transmisja z jakiegoś dziwnego miejsca – z Kosmosu, nad którym świeci trzecie oko. I jest to dla mnie na wskroś współczesne podejście do kwestii formatu – może nawet to, że długość tego krążka jest dla niektórych zbyt… długa i męcząca jest znaczące, bo przecież żyjemy w czasach wszechobecnego nadmiaru. Właściwie na każdym poziomie mi się to zgadza – bo jeśli potraktujemy to jak mixtape, czy audycję radiową, to w oba te formaty jest wpisana pewna dezynwoltura – spontaniczność, nagłość i idące za takim modelem pracy drobne niedociągnięcia – czynnik ludzki, który we współczesnym trybie wiecznie dopieszczanej cyfrowej produkcji i scenicznego profesjonalizmu trochę nam przepadł. A tu jest chaos, którego personifikacją jest Osa i który też – nie oszukujmy się – króluje we współczesnym świecie, a na pewno w jego medialnym obrazie. Tego obrazem jest ten – nazwijmy go – album, który albumem jest po części na pewno dlatego, że istnieje w polskim obiegu fonograficznym, w którym dalej cedeki się nieźle sprzedają i Warner nie odpuści okazji, żeby je pogonić. Gdyby Osa nie podpisał się z wytwórnią, to pewnie te same numery wylądowałyby na kanale Third Eye zgodnie z kolejnością ich powstawania. Bo też ważny wydaje mi się tu proces twórczy Osy – to, że on te numery tłucze jeden za drugim, czasem po dwa czy trzy jednego wieczoru i one nie są później dopracowywane, są podmieniane. Z pierwszej wersji tej płyty, którą słyszałem dobre kilka miesięcy przed premierą spadło naprawdę sporo numerów, a ten cover „Spytaj milicjanta” co na nią finalnie trafił, mam wrażenie, że został nagrany po naszej rozmowie dla Poptown, bo tam gadaliśmy o starym punk rocku i Osa mówił, że nie ma jak spytać milicjanta, bo już nie ma milicjantów i pewnie dlatego nagrał „Spytaj policjanta”. Swoją drogą jeden z lepszych anty-policyjnych numerów w historii polskiego rapu.
CR: Mocne słowa!
PK: Mocne słowa, ale chyba zasłużone. Zresztą w ogóle, wątki antypolicyjne na tej płycie – a jest ich trochę – są przeprowadzone spoko. „Syreny” też mi się bardzo podobają, tam zresztą pada takie stwierdzenie, że lubiłbym syreny, gdyby miały waginy.
CR: Dla mnie to może inspiracja była jakaś daleka, jeśli była, ale miało to coś wspólnego z „Sirens” Dizee’go Rascala.
PK: Może! Też numer „ADHDLGBTHWDP”. Jak już jesteśmy przy tym wątku, bo to jest taka – uwaga, użyję krindżowego słowa troszkę – antysystemowa w jakimś sensie płyta, dosyć buntownicza. Ona nie jest przywiązana do jakichś wielkich deklaracji stricte politycznych, natomiast jest tam jakiś duch buntowniczy. Powiedziałeś Filip, że ta płyta jest w jakimś sensie zgodna z duchem naszych czasów. Jak wam się wydaje, czy tego typu bunt – bo polski hip-hop jest dla mnie paradoksalnie mało buntowniczy, jak to Szpaku nawinął: wasi idole boją się swoich fanów, boją się buntu i to jest prawda – tak się zastanawiam, czy to jest płyta na tyle buntownicza, żeby też być takim soundtrackiem pod buzujące młode serca, które są teraz strasznie rozedrgane politycznie. Młodzi ludzie są strasznie wkurwieni, są strasznie sfrustrowani, są strasznie źli, zresztą słusznie. Zastanawiam się, czy to jest taki dobry soundtrack do tego, czy to spełnia, że tak powiem brzydko, wymogi jakiegoś takiego doświadczenia pokoleniowego.
FK: Ja się zastanawiam, na ile dzisiaj możemy w ogóle mówić o pokoleniowości. Jest tak sfragmentaryzowana ta młodzież…
PK: Jasne, ale na pewno jest jakaś część, do której to może trafić.
FK: Wystarczy pójść na koncert Osy – tam jest młyn, pogo i anger management, w którym uczestniczą ludzie, których na co dzień nie łączy chyba nic, a na pewno nie żadne subkulturowe insygnia, czy inna przynależność stadna. Czy to natomiast oddaje jakieś nastroje społeczne?!? Na pewno, tylko ja coraz częściej mam wrażenie, że te nastroje idą w wentyl i zaraz się rozchodzą. Ten świat jest pojebany – jak nawija Osa – tak bardzo pojebany i na tak wielu różnych płaszczyznach, że jedyne, co nam pozostaje to wykrzyczeć mu to w twarz, upuścić przynajmniej część tej negatywnej energii w – stosunkowo – bezpiecznym mosh picie i… żyć dalej. Korpo i rządy – w tej właśnie kolejności – wciąż zrzucają odpowiedzialność na jednostki, media karmią masy strachem i stresem, a koszty społeczne tego stanu rzeczy są w ogromnej mierze ukryte; w statystykach dotyczących samobójstw, okaleczeń i nadużywania towarów farmaceutycznych. Codziennie właściwie ktoś protestuje przeciwko niesprawiedliwości tego świata, a wszystko to transmituje nam któreś medialne okienko i tu wydaje mi się, że znów jest aktualny najbardziej znany cytat z Gila Scotta Herona – revolution won’t be televised, a że dzisiaj wszystko jest televised, to nie jest żadne revolution, tylko upuszczanie pary. I tu wydaje mi się, że rola Osy jest bardzo ciekawa, bo on nie jest przeciwko czemuś, on jest przeciwko wszystkiemu, a jednocześnie za bardzo wieloma rzeczami, co też dzisiaj rzadkie, bo głównie jest się dzisiaj jednak przeciwko czemuś. Ja go widzę w roli trickstera, błazna, którego król nieraz kopnął za zbyt mało zawoalowany komentarz, ale dalej sobie pozwala i będzie sobie pozwalał dopóki nie wszystek zdechnie – wobec króla i każdego z poddanych. Będziemy prowokować bo mi rozjebali łeb / I to nie moja wina, ani moich ziomków też – nawija w „ADHDLGBTHWDP” i jeśli gdziekolwiek na tej płycie doszukiwałbym się wersów pokoleniowych, albo przynajmniej dla pewnej części pokolenia reprezentatywnych, to właśnie w takich pojedynczych wstrzykach. Bo jeśli Osa jest czyimkolwiek głosem poza swoim własnym, to najpewniej tych wszystkich pokaleczonych przez życie dzieciaków bez przyszłości. Dzieciaków, które kiedy zaczynają sprawiać problemy wychowawcze, to bardzo prędko lądują u psychiatry i dostają na to odpowiednie leki, którymi później mogą się powymieniać, nadużyć ich, czy pomieszać z każdą inną możliwą substancją, legalną bądź nie. Dzieciaków, które żyją w obliczu katastrofy klimatycznej, kryzysu migracyjnego i blasku ekranów karmiących je informacjami o tym, że w 2050 to już bankowo koniec świata i nawet na wizje rodem z Mad Maxa nie będzie już miejsca. I to wydaje mi się w dużym stopniu tożsame z doświadczeniem życia w dobie zimnej wojny – codziennego strachu o to, czy przypadkiem któryś suweren nie odpali przycisku i nie zmiecie tego świata z powierzchni ziemi – doświadczenie, które miało duży wpływ na narodziny punku i hasła pokroju no future. I dziś, kiedy wszystko wskazuje, że mamy realne prawdopodobieństwo ziszczenia się tego hasła, mamy new age punk. Tylko to nie jest bunt przeciwko żadnej głowie państwa, czy konkretnemu systemowi, to jest bunt czasów w których nie ma zerojedynkowych podziałów. Bo one oczywiście są w mediach i też niekiedy na ulicach, ale tak naprawdę ich nie ma. Nic nie jest czarno-białe. I tak samo Osa obchodzi się z tą policją, którą poprzednie pokolenia wszystkie jak jeden mąż jebały w dupę… Jebać mowę nienawiści.
PK: Użyłeś słowa trickster i rzeczywiście, przewrotność tego materiału cały czas mnie intrygowała. Jakieś takie zawieszenie, czy sprzeciw wykonania deklaratywnego kroku. Może to jest gest sprzeciwu właśnie. Żyjemy w czasach, w których – według mnie poniekąd słusznie – wymaga się od osób z tzw. świecznika jakiś deklaracji, ten jej brak jest postawą sprzeciwu. Sprzeciwu co prawda bardzo zindywidualizowanego, no ale to jakby się zgadza z tym, jak młodsze pokolenie widzi społeczeństwo. Jak mówiłeś Filip, raczej widzi je w sposób zatomizowany.
FK: Wydaje mi się, że dzisiejszym dzieciakom poniekąd odebrano bunt. Jeśli buntujesz się przeciwko poczynaniom jednej frakcji, to w oczach bardzo wielu osób automatycznie stawiasz się po drugiej; jak ci nie pasuje któryś konkretny pogląd z jednej strony barykady, to od razu stajesz po drugiej. I oczywiście możesz wtedy głośno krzyknąć: jebać wszystkich – co zresztą Osa na tej płycie robi – ale wtedy musisz się mierzyć z zarzutami o to, że jesteś konformistą i nie obchodzą cię losy planety, kraju czy jednostki.
PK: Kiedy rozmawialiśmy jeszcze przed, powiedziałeś Cyryl, że widzisz jakiś etos w tej płycie. Mógłbyś rozwinąć tę myśl?
CR: Tak, przy okazji chciałbym splotę kilka wątków, które poruszyliście wcześniej. Jeśli chodzi o Osę będącego jakimś tricksterem, też próbowałeś się jakoś do tego odnieść Pawle, to mam takie wrażenie, że ktokolwiek w jakiejś dłuższej formie artystycznej zrobi coś nieskalanego szuraniem managementów i krzesaniem czegoś tylko po to, żeby były streamy, lajki, wyświetlenia i sprzedane trasy, będzie miał w dupie aspekt promocyjny i zarabiania na muzie w konwencjonalny sposób – każda osoba, która będzie się wyrażała w wolny, nieskrępowany sposób, może wyjść na trickstera. Albo przynajmniej bardzo wiele razy na sto przypadków mogłoby tak być. To jest moje wrażenie. Co oczywiście nie odbiera totalnie specyficznego czaru oraz autentycznego talentu Zdechłemu Osie i to też jest ważne. Nie mówię, że każdy by tak wyszedł i każdy by był Osą – nie, możnaby go wpisać w figurę tricksterowską. Dla mnie jeszcze, w dyskursie całym na temat tego, co mówi Osa, super jest to – będę używał wyrażeń anglojęzycznych, bo tak mnie internet nauczył – dużo tych rzeczy jest bardzo edgy, ale on nie jest edgelordem. To jest nieskalane tym internetowym, wielopoziomowym kontekstem.
PK: Nie jest cyniczny po prostu.
CR: Parę osób próbowało – Taco, ale to parę lat temu i to zmurszało, Koza oczywiście też miał taki postinteligencki, internetowy ton i jakby łatwo można by było w przypadku takiej muzy to włączyć, ale tego tu nie ma. To jest super odświeżające, bo ląduje w miejscu, w którym nie jest to punkowość zespołu Sex Bomba i podobnych (a jak stałem w Pogłosie za barem, to parę ich widziałem, jak właśnie Sex Bombę supportującą któregoś typa z Ramonesów). Brak tu tej polskiej punkowości, która zrodziła „Makumbę ‘2021”, a po niej nie ma tu za wiele śladów, poza paralelą do Dezertera, do którego nie ma się jak przyczepić.
FK: Wydaje mi się, że na tej płycie nie ma mem-rapu z bardzo prostego powodu – dlatego, że Osa nie żyje w internecie, a na pewno nie żyje internetem. Żyje sobie w mieście, w studyjku i w thirdeye’owej chacie, na murku, na koncercie i na deskorolce, co tylko relacjonuje w necie wrzucając czasem jakieś instastories. Tu też zabawna historyjka dotycząca jego mezaliansu z wielką fonografią – ostatnio u niego na storisku można było usłyszeć właściwie całą zwrotkę którą nagrał na album producencki 1988 puszczoną z JBL’a gdzieś na mieście. W czasach, w których wszyscy się srają o to by ich plany promocyjne szły dokładnie tak, jak zostały rozpisane w tabelce excela przez któregoś pracownika agencji reklamowej – żeby prorder był poprzedzony dzieciacką zgadywanką featów, a raper wyciszony przed premierą albumu – ten sobie wrzucił, ot tak. Przy czym on też nie jest niczego nieświadomym naturszczykiem, wcieleniem chaosu, który nie wie na jakich zasadach działa ta gra, o czym można poczytać w tych wywiadach, których mi udzielił. Wszystko kuma, ale raczej nie spędza godzin przed ekranem śledząc branżę. Może też dlatego nie ma tu mem-rapu, tylko Muchobór Mały.
PK: To, o czym mówisz, ładnie się spina z pytaniem o miejsce tej płyty na scenie. I mam nadzieję, że ona będzie dużą rzeczą też właśnie przez to. Bo jak zauważyłeś, nie ma tu tego, co według mnie trochę nęka współczesny rap, a w jakimś stopniu jest potrzebne. Branża muzyczna się mocno sprofesjonalizowała i rap jest odłamem, który się najszybciej i najmocniej sprofesjonalizował względem tych 15-20 lat. Trochę to jest potrzebne, ale z drugiej doprowadziło do takiej kompletnej paranoi, gdzie raperzy nie chcą z tobą gadać, jeśli nie wydają płyty. Nie za bardzo mają też coś do powiedzenia poza tą płytą i wydaje mi się, że ta postawa z boku, którą prezentuje Osa – wobec wszystkiego tak naprawdę: wobec przemysłu fonograficznego, wobec sceny (on wiele razy to powtarza i na tej płycie się przewija taki wątek), wobec swojego pokolenia też w jakimś stopniu – jest ważna. Deskorolka, a nie 4chan, wrzuca insta stories, ale nie jest instagramerem. Więc wydaje mi się, że to jest duża wartość tej płyty, nawet jeśli jest nierówna, nawet jeśli jest za długa, to ona jest ważna.
FK: I dlatego pewnie mam do niego taką słabość. Bo on nożem dźga scenę. Scenę, która jest – w mojej dosyć radykalnej i skrajnie subiektywnej optyce – w bardzo chujowym, babilońsko merkantylnym momencie sprzedawania deluxe pakietów ze wszystkimi możliwymi współczesnymi tazosami – naklejkami, brelokami, czy zapaszkami do fury. Raperzy usuwają z wywiadów co bardziej radykalne opinie w obawie o utratę swoich lukratywnych kontraktów reklamowych, każde potknięcie jest nagłaśniane przez szukające sensacji media, mnóstwo jest robione dla sławy i dla pieniędzy, a jeszcze więcej, żeby te atrybuty na dłużej utrzymać. Co jest dla mnie chyba najciekawsze w relacji Osy z tym rynkiem, to kwestia tego, że on właściwie w ogóle nie istnieje na tej scenie – z jednej strony sam podkreśla, że nie czuje się jej częścią, ale też – z drugiej – przeważająca większość tego środowiska zdaje się go w ogóle nie widzieć. Co prawda większość jego wersów dotyczących aktualnej rap-gry nie odnosi się do konkretnych osób, ale cała ta gadka o diplodokach, co robią recital i mają szkody w mózgu, wydaje mi się że w mig by się stała medialnym tematem gdyby to nawinął jakikolwiek inny raper.
PK: I tak i nie. Hipokryzja is the name of the game. Ile słyszeliście kawałków hip-hopowych – nawet w tym miesiącu – w których słyszeliście ugh, jebać scenę, ten hip-hop jest taki i owaki. Wszyscy jebią scenę, a potem nagrywają sobie featuringi razem. Zgadzam się z tobą Filip, ale jednak zagram adwokata diabła, że jednak to nie jest tak unikalne, bo jest jakby moda na jebanie sceny.
FK: To prawda, ale jednocześnie jak tę scenę jebie – chociażby – Sentino to od razu wzbudza odzew – newsy lądują na cgm-ie czy popkillerze i ktoś zaraz się poczuwa do odpowiedzi. Osa natomiast zajmuje w tym wszystkim jakąś zupełnie dziwną pozycję – co też pasuje do figury trickstera – nie jest do końca traktowany poważnie, nie jest raperem, nie trzeba odpowiadać na jego zaczepki. Właściwie jedyny raz, co wyszedł na tę scenę – na Torwarze – to… się stało co się stało i od razu internet zawrzał, bo to przecież było na koncercie Pezeta, który jest dla wielu osób wręcz wzorcem rapera.
PK: Ta figura trickstera tak tu nad nami wisi, ale też przez to on jest trudnym celem. A Sentino jest łatwym celem, będąc raperem zaatakowanie Sentino czy nawet wbicie mu jakiejś szpileczki, natrząsanie się z niego bardziej neutralne i niewinne, czy też bardzo radykalne i ekstremalne nie jest trudne. A jak zaczniesz dissować Osę, to jaki będzie tego efekt? Żaden. Bo nawet jeśli on zareaguje, to pewnie kogoś wyśmieje.
FK: Osa to pizda i jest gówno warty.
PK: No właśnie, on jest trudnym celem i nawet nie musi świadomie sobie na więcej pozwalać. To jest naturalne, że on jest z boku i też naturalnie nikt go nie atakuje i się go nie czepia. Więcej, nikt w ogóle tego nie komentuje, co było dla mnie szczególnie zaskakujące na etapie szału na „Zakochałem się w twojej matce” – nikt nie mówił, że to nie jest hip-hop. Nie było w ogóle takiego dyskursu, że Zdechły Osa to nie jest hip-hop, a przecież wiele razy przy artystach o wiele mniej granicznych, to się włączało. Nawet przy okazji tego wspomnianego Sentino.
CR: To hasło chyba wypłynęło i skończyło się w tym samym momencie – jak Pih w Powiększeniu w trakcie koncertu Quebo wypowiedział te słynne słowa. To jest chichot losu, bo ja wtedy dopiero jeden z pierwszych razy usłyszałem ksywkę Quebonafide i… gdzie jest dziś Pih, a gdzie jest Quebo?!?
FK: Ja też mam wrażenie, że to hasło bardzo prędko zostało oswojone przez internet i te książki z wywiadami. Ono jest memem.
PK: Doprecyzuję – bo mi nie chodzi konkretnie o hasło to nie jest hip-hop, ale sprawdzanie legitymacji scenicznej.
CR: Gadka o prawdziwym rapie i gadka o gadce o prawdziwym rapie, która sprowadza się zawsze do tego, że pojawia się figura jakiejś takiej grupy, czy bloku – warstwy gleby w jakimś przekroju ziemi – że nad tym płaszczem są te dinozaury, które jebią newschool, ale to jest jakiś mega dziwny abstrakt, którego ja nie kumam. To, że wielu rapowych dziennikarzy powołuje się często na jakieś takie anegdotyczne sytuacje, które są wykorzystywane do sztucznego wzniecania konfliktów ideowych, międzypokoleniowych…
PK: Międzyśrodwiskowych, międzykometariatowych…
CR: Gdzie to istnieje i gdzie się wyraża już jest wskazać trudniej, ale to, że Osy w tym nie ma jest zajebistą sprawą. Bo nie trzeba o tym rozmawiać. To nie jest temat. Super, że to jest od tego wolne, że nie musimy po raz kolejny słuchać tej samej rozmowy. Że pojawia się ktoś i wymienia te same cztery ksywki lasek świadczące o tym, że dziewczyny nagrywają dobry hip-hop, a te ksywki są wymieniane tylko wtedy jak zaczyna się ten wątek i nigdy więcej. To, że aktualnie nie wchodzimy znów w te same koleiny jest zajebiście odświeżającym uczuciem. Natomiast ja bym chciał Paweł zadać tobie pytanie i odnieść się do tego, co ty powiedziałeś, bo wspomniałeś, że masz nadzieję, że ten album zrobi dużo i jestem ciekaw, co to znaczy, co masz na myśli mówiąc, że jakiś album zrobi w Polsce dużo? Wytłumacz mi to proszę co to znaczy, bo jakby mnie ktoś zapytał jaki polski album hip-hopowy, albo inny zrobił dużo, to ja nie wiem co miałbym odpowiedzieć…
PK: Są takie płyty, które coś robią. Liczby to jest jedna rzecz i w tym wypadku wydaje mi się, że te liczby będą porządne. Natomiast przez zrobienie dużo rozumiem – i ona ma na to potencjał – przekroczenie granice różnych środowisk i różnych publiczności. Możecie się z tego śmiać, ale moim zdaniem zrobił to Taco Hemingway, wiele jego płyt zrobiło dużo, bo przekroczyło granice różnych środowisk i choć można o nich myśleć różne rzeczy, można oceniać samego Taco na różne sposoby i pod różnymi względami, to są płyty, których słucha bardzo wiele różnych osób. To nie są tylko fani i fanki rapu, ale też ludzie z korpo, część boomersów… Coś takiego miałem na myśli i mam nadzieję, że mamy tu do czynienia z czymś podobnym.
FK: Zgadzam się z tym, że płyty Taco coś zmieniły. Wiele też zmieniło Taconafide, po którym część rozgłośni przeprosiła się z rapem i wrzuciła go na pełną rotację. PRO8L3M też na pewno wiele pozmieniał na szeregu różnych płaszczyzn – od tego, jak może wyglądać polski koncert rapowy, w jaki sposób sprzedaje się rapowy produkt, jak się go tworzy. Ale też wydaje mi się, że Osa pewnych murów nie ma szans przebić, bo większość polskich dziennikarzy muzycznych, którzy wychwalają Taco i od pewnego momentu też po części P8M, stając naprzeciwko Osy nagle jest pozbawiona wszelkich narzędzi do oceny muzyki, którymi się od lat posługują. Bardzo jestem ciekaw czy Bartek Chaciński podejmie się zrecenzowania tej płyty, bo – przy całym szacunku do Bartka i tym jak dużo dobrego zrobił dla polskiego niezalu – to z rapu on naprawdę nic nie kuma; to jest forma, która w samej swojej istocie jest mu obca, a niestety poczuwa się czasami do jej opisu a niekiedy niestety również i oceny.
PK: Tak, Bartek kochamy cię ale nie pisz o rapie.
CR: Mogę się podpisać pod tym…
PK: …krwią. Ale tu bym chciał nas powstrzymać, bo się strasznie wysypaliśmy na tym dyskursie, czego po mnie i po Cyrylu bym się spodziewał, ale Filip – mówiąc szczerze – jestem zawiedziony, że dałeś się wciągnąć w ten cały cyrk! Więc tu bym chciał odbić od Osy i chwilę poświęcić temu jakim zuchem jest AETHERBOY1, który wyprodukował większość tej płyty. Bo moim zdaniem my musimy zawsze oddawać producentom i producentkom to, co królewskie, bo szczególnie w polskim hip-hopie są to ludzie, którzy odpowiadają za to, że tych kawałków się dobrze słucha. I tu AETHERBOY1 wykonał jakąś niesamowitą pracę – bo są tu i kawałki rejwowe, czy klubowe, są pukowe, są emo-rapowe, są takie typowe nowoczesno-rapowe i choć jest tam jeszcze kilka innych osób, to lwią część tej płyty wyprodukował właśnie AETHERBOY1. Według mnie jest to jedna z ciekawiej wyprodukowanych płyt – nie chcę powiedzieć, że najlepiej, ale na pewno najciekawiej – wyprodukowanych płyt okołohiphopowych. A na pewno polskich, jakie słyszałem w tym roku. Tam pod względem muzycznym i aranżacyjnym naprawdę dzieją się ciekawe rzeczy, one nie muszą być jakieś super złożone czy skomplikowane, ale są po prostu ciekawe i też – mocne słowo – odważne.
FK: Bo robienie The Prodigy w polskim rapie roku (bez)pańskiego 2021 jest poniekąd odważne. Wszyscy właściwie chcą się dzisiaj wyróżnić – być jak najbardziej osobni, eklektyczni i alternatywni – nawet pierwszoligowi raperzy piszą odezwy na socialach o jak najmniej rapowe bity i ta dziwność jest aktualnie w cenie. A tu wydaje mi się, że jest podobnie jak z ekspresją Osy – to jest spontaniczne – chłopaki siadają i robią numery, razem w domu od zera. Raz Osa coś zagra na gitarze a raz pewnie jest odpalany tutorial z youtube’a jak zrobić rozwobblowany dubstep, czy synth-popową melodyjkę, ale to wszystko w jakiś dziwny sposób żre. Te wszystkie z pozoru niepasujące do siebie patenty, te przysłowiowe trzy akordy z gitary… To ma ten żar, tę nagłość, to wszystko, co umyka w tak powszechnym dziś procesie przerabiania, dorabiania, cyzelowania i pieszczenia. W procesie powstawania Sprzedałem dupe mam natomiast wrażenie, że następowało jedynie podmienianie – fajny numer dzisiaj zrobiliśmy, to może wyjebmy ten stary, bo i tak już go słyszeliśmy ogrom razy.
PK: Wydaje mi się, że tu leży klucz do tego, że ta płyta na koniec jest bardzo spójna, pomimo swojej różnorodności. I tu chyba słusznie rozpoznajesz tę spontaniczność jako klucz do tego. To jest ciekawe, bo my na różnych poziomach się cały czas gdzieś wokół tej spontaniczności obracamy. Wspomniałeś o tym przypale z udostępnianiem zwrotki, bo wytwórnie przecież uznają coś takiego za wpadkę w ich biznesplanie.
FK: Tu jest jeszcze jeden ważny wątek – bo gadamy dziś o płycie, która jest drugim w przeciągu ostatnich kilku lat tak bardzo dywersyjnym albumem w rapowym mainstreamie. I też używam tu słowa mainstream tylko dlatego, że to wychodzi z logiem Warnera. Drugim z tych krążków było natomiast ANtY Rogala DDL. To są płyty – przemytnicy, płyty które pojawiają się w głównym nurcie nie posiadając właściwie żadnych cech wspólnych z czymkolwiek właściwie, co się tam ukazuje. Ten dojmująco undergroundowy sznyt jest obecny na właściwie każdej ich płaszczyźnie, ba, większość płyt ukazujących się w drugim obiegu jest nieporównywalnie bardziej mainstreamowa, niż Sprzedałem dupe i AntY. I ja nie mam pojęcia, czy tak było i domyślam się, że nikt by mi tego nie potwierdził, nawet jeśli by to była prawda, ale mam swoją teorię na temat tego jak Osa trafił do Warnera. Teorię, która też bardzo mi pasuje do tego jak wygląda dzisiejszy rynek rapowy w Polsce – tego jak wiele osób jest do podziału tego tortu, jak wielkie pieniądze się w tym mielą i jak długo polskie filie majorsów – w przeciwieństwie do francuskich, niemieckich czy brytyjskich – nie miały w swoich katalogach naprawdę żadnych raperów. Moim zdaniem ta droga była bardzo prosta – ktoś w A&R’ze Warnera odpalił sobie remix „Gorzkiej wody” Pezeta z młodą gwardią i zaczął sprawdzać, że Oki jest podpisany, Otsochodzi jest podpisany i Janek Rapowanie też, a ten czwarty typ nie jest, więc go bierzemy. Dziwny jest taki trochę, ale co tam, bierzemy. I pamiętam, że jak zobaczyłem logo Warnera na końcu klipu do „Na wstępie” to napisałem do Osy z pytaniem, czy to przypadkiem nie trolling. Na co on mi mówi, że nie, że tak daleko by się nie posunął, bo by mu pewnie sprawę założyli i przecież od kiedy się poznaliśmy te kilka lat temu to mówił, że jak dupę sprzedawać, to drogo i nie do końca. Bo polskie majorsy po latach hegemonii niezależnych wytwórni prowadzonych przez raperów, albo ludzi ze środowiska wjechały dziś czołgiem na tę scenę – zatrudniły wreszcie ludzi związanych ze sceną, skumały, że trzeba zapłacić wymierne pieniądze, żeby wyciągnąć z tego swoją działkę i nagle mamy znowu rapowe sublabele i credibility washing wielkich korporacji, które przez wiele lat miały w tym środowisku najgorszą możliwą renomę, na co zresztą same sobie zapracowały na przełomie wieków. Młodzi dziś już tego nie pamiętają, a starzy swoje lekcje z tego wynieśli, więc też już wiedzą co i jak należy podpisywać. Na przykładzie Osy widać ogrom tych zależności jak w pryzmacie: z totalnego undergroundu – kanału na youtubie bombardowanego co kilka dni kolejnymi trackami i koncertów na 100-200 osób, przez jeden feat u renomowanego rapera, który szukał na swój powrotny krążek takich smaczków i świeżynek jak Syny czy Osa, aż po (oficjalny) debiut pod szyldem wytwórni z legendarnej wielkiej czwórki. I tu też kolejny props dla Osy – piękny tytuł Sprzedałem dupe bez „ę” zapewne po to, żeby algorytmy nie widziały w tym przekleństwa.
CR: Tylko to nie jest nowe zjawisko, takie rzeczy się zdarzają. Warner w Stanach na przełomie lat 80. i 90. miał taką opcję, że podpisali dużo dziwnych zespołów na fali całej sceny koledżowej i akademickich rozgłośni radiowych – Flaming Lips…
PK: Tylko polscy majorsi to jest kompletnie inna bajka…
FK: Moim zdaniem nie ma żadnej analogii pomiędzy amerykańskimi majorsami a ich polskimi filiami z wyjątkiem może kilku kapitalistycznych praktyk, które w swoim korporacyjnym trybie stosują. Mi się wydaje, że na spotkaniach lokalnych filii wielkich wytwórni fonograficznych, ich polscy reprezentanci zaczęli coraz częściej słyszeć od swoich kolegów z Niemiec, Francji czy UK – który z waszych raperów jest aktualnie jedynką w Polsce? Na co ci im odpowiadali, że jakich raperów?!? My nie to, że nie mamy raperów na jedynce, tylko w ogóle nie żadnych mamy raperów. Bo mogli by ich mieć, gdyby Pomaton w latach 90. podpisał Molestę na jakkolwiek ludzkich warunkach, a BMG nie dało numeru WWO na składankę MTV Fresh bez zgody samych zainteresowanych, ale jak mówiła moja babcia: gdyby w dupie rosły grzyby, to by z czasem była lasem.
PK: Historia polskiego rapu i majorsów jest usłana najróżniejszymi perturbacjami, dobrze pamiętamy Bazę Label, początki Prosto pod kuratelą BMG i w pełni się zgadzam z tobą Filip, że musimy tu prowadzić zupełnie inną narrację, niż ta, która dotyczy Stanów, czy Wielkiej Brytanii. To w ogóle jest interesujące, że Warner się tym zainteresował – być może tu ta różnorodność jest też kluczem. Oni widzieli Lil Peepa i jego sukces, Juice WRLDy nie Juice WRLDy, to są miliony, miliony, miliony wyświetleń, to nie jest zupełnie odizolowana rzeczywistość. Widzieli, że ten crossover pomiędzy gitarą w różnej formie, a hip-hopem znów jest, obowiązuje i się sprzedaje i być może to zauważyli w tym Zdechłym Osie. A teraz taka zabawa – ile myślicie, że ma na YouTube, bez podglądania – teledysk do „Zakochałem się w twojej matce”?
FK: 100.000?
CR: 170.000?
PK: Chłopaki, to dobrze, że się pobawiliśmy. To jest milion wyświetleń. „West Coast”, wrzucony miesiąc temu, ma ponad pół miliona. Dla jakiejś tam perspektywy Mata „Patoreakcja” ma 34 miliony.
FK: To ciekawe, bo mi się wydawało, że pomimo hitowego potencjału kilku nowych numerów i kultowego statusu w pewnych środowiskach, Osa nie wypada najlepiej w tych youtube’owych bojach.
PK: To nadal są porządne liczby i pokazują potencjał różnorodności w dokonaniach Osy. Mówiliśmy przed chwilą o przekraczaniu granic i docieraniu do zróżnicowanej publiczności. Nie chcę cię dyskryminować Cyryl, ale muszę, jako lokalny patriota, wspomnieć o tym, że jest to mocno wrocławska płyta. Filip, czujesz, że Sprzedałem dupe dobrze oddaje klimat tego miasta? Bo ja uważam, że ten luźny rozpierdol, który tu panuje, charakteryzuje właśnie Wrocław.
FK: Tak, jak najbardziej. Szczególnie biorąc poprawkę na to, że Osa jest z Kosmosu.
PK: I podkreśla, że na Muchoborze dostał wpierdol jak na prawilnego Wrocławianina przystało.
FK: Skrajnie scentralizowany Wrocław, który spędza czas na płycie (czyli rynku), na wyspie, czy nad fosą, to tylko jedna warstwa tego miasta. Poza okazjonalnymi wycieczkami na Nadodrze czy Sępolno, chyba jedyna dostępna turystom i też najczęściej uczęszczana przez lokalsów. Ale wokół tego magicznego kręgu weekendowego chlania, gastronomii i innych atrakcji, jest przynajmniej kilka intrygujących blokowiskowych twierdz – kibicowskie Krzyki, kojarzący mi się zawsze z Ursynowem Gaj, czy zupełnie osobny Kosmos z rzędami galeriowców i Parkiem Zachodnim za miedzą. Ilekroć tam jestem, to mi się przypominają francuskie i włoskie rapowe klipy. Aż dziwne, że jeszcze nikt tego nie ograł w jakimś porządnym osiedlowym klipie. Kosmos zasługuje na swoje „ROZZI”!
PK: W polskim dyskursie hip-hopowym zawsze miałem problem z warszawocentryczną perspektywą. Cała Polska ma swój hip-hop. Poznań czy Szczecin także. We Wrocławiu też mamy swój wajb. Nie chcę na siłę łączyć ze sobą Zdechłego Osy z Kasta Squadem, bo raczej nie da się tego zrobić. Ale słuchając tej płyty, moje serce lokalnego patrioty rośnie. Lubimy sobie żartować, że Wrocław to polska Kalifornia, więc mogę tylko przyklasnąć numerowi West Coast.
FK: Wrocław to zdecydowanie polska Kalifornia – nieco leniwa, mocno przejarana i zawsze ciut cieplejsza, niż reszta kraju; nie dziwię się, że moja Olka miała cruisera jak jeszcze tam mieszkała. Tylko też Osy nie ciągnie za bardzo do wrocławskich tradycji rapowych, może nawet ich do końca nie zna. Ja w nim widzę bardziej spadkobiercę tej brudnej i chaotycznej dolnośląskiej sceny punkowej – Twierdzy Wrocław – Zwłoki, Sedes, może nawet w swoim eklektyzmie trochę Miki Mausoleum. Swoją drogą, jak wrzuciłem na sociale mój ostatni wywiad z Osą, to mi kolega Yacem zwany napisał, że to jest dla niego niezły memory lane do przełomu lat 90. i 2000., kiedy sporo się bujał po nocnym Wrocławiu – te wszystkie fetowo-urwane nocki, włóczenie się na kwasie po Ostrowie Tumskim, punkfesty na Wagenburgu, wykwity hedonizmu w „Scenie” i przed nią, styrane brzaski nad Odrą.
PK: Osa jako trickster kojarzy mi się także z innym wrocławskim tricksterem – Sinym.
FK: Coś w tym jest, choć Siny to jednak bardziej ta charakterystyczna wrocławska opcja rapowa czyli w swetrze, palę papierosa, a dziewczyna mówi nie chcę. W Osie widzę więcej podwórkowej zadziorności niż artyzmu, deskorolki a nie emocjonalnej wiwisekcji. Punkowe towarzycho.
PK: Tak zwana salka w CRK.
FK: I jeszcze wcześniejsze lata… Całe to wspólnotowe, robotnicze wykrzykiwanie buntu, które często nawet nie przyniosło żadnych płyt, a jedyne ślady po nim, to nagrywki na Kasprzaku z któregoś marnie nagłośnionego koncertu w jakiejś wrocławskiej piwnicy. Robotnicze, a jednak bardzo eklektyczne i w pewien sposób artystyczne – jakkolwiek pretensjonalnie by to nie brzmiało – co na standardy ówczesnego polskiego punka wcale nie było czymś oczywistym. I chuj wie, czy to właśnie nie zostałoby po Osie, gdyby nie YouTube. Bo w swojej ponadgatunkowej formie i wieloznacznej emocjonalności to są dla mnie bardzo zbliżone rzeczy. Po tamtym środowisku mało co zostało, a to co się uchowało jest dziś pokazywane na wystawach w Bunkrze, i przedrukowywane w książkach. Po Osie natomiast już w tym momencie zostają dwa nielegale i album z logówką Warnera; to dobrze.
PK: Kończąc wątek lokalny. Mówiłeś o braku ogaru. Wrocław nie jest żadnym kulturalnym centrum. Mam wrażenie, że wielu zjawiskom przyglądamy się z boku. Wszystko, co się tutaj dzieje wypływa raczej z potrzeby ekspresji, a nie kalkulacji, bo po prostu ciężko o siano. Nie ma o co walczyć i nie ma o co się spinać, można po prostu robić. I nie ma z tego za dużo satysfakcji, ale można to robić. Scenariusz, w którym Warner znajduje Osę i daje mu kontrakt dopełnia też obrazu trickstera, bo to zwykle wszechświat docenia trickstera i przyznaje mu rację.
CR: Jeśli chodzi o miastowego ducha rapu, to uważam, że warszawska tożsamość tej muzyki jest nikła. To kwestia tego, że jest opisywane z perspektywy osób przyjezdnych, ale jest też traktowane, także przez rodowitych Warszawiaków, jako jakiś etap przejściowy – okno do innego świata. Całościowo przekłada się to na kosmopolityczny charakter muzyki i być może obrazuje to też czym jest teraz Warszawa – zbiorem bardzo różnych zjawisk, które ciężko ze sobą połączyć. Ale one nadal nie układają się w nic spójnego i tylko przypominają o ewentualności stania się Berlinem Wschodu, którym od tak dawna chcieliśmy być. Rozmawialiśmy o kilku różnych twarzach Osy – o szczerości, buntu i punk rocku. Ale w zasadzie nie porozmawialiśmy o motywie, który pojawia się tu co rusz – o piosenkach o miłości. Oczywiście, samo to hasło przynosi złe skojarzenia. Ja w pierwszej kolejności myślę o „Aniele” Meza czy „Dla Kasi” Żuroma. „Zakochałem się w twojej matce” było jednym z hitów lata 2020. Chcę żyć w świecie, w którym „Patolove” będzie wielkim hitem. Bo to wspaniały numer. Może i słychać tu echa producenckiej, synthwave’owej agimozy [w nawiązaniu do muzyka elektronicznego AGIM-a – red.]. Nie było chyba numeru, w którym można usłyszeć tak piękne deklarację, jak chciałbym cię namalować, jak walisz wiadro.
FK: I czuć to trochę jabol punkowymi klimatami lat 90., ale jednocześnie Osa nie przekracza moim zdaniem tej cienkiej granicy dzielącej utwór muzyczny od skeczu, w którym ktoś rzyga i później przewraca się twarzą w wymiociny. Osa to romantyczny chłopak, który kradnie kwiatki i potrafi łapać dobre obserwacje, jak ta o dziewczynie pachnącej fryturą. Z moją żoną w mig wiemy, że któreś z nas było u Wietnamczyka i to chyba dosyć powszechne doświadczenie, a nie słyszałem wcześniej, żeby ktoś o tym nawinął. Miłość jest tu po prostu fajnie rozegrana.
PK: I nie jest to epatowanie przaśnością typową dla pseudobekowych projektów, które są w juwenaliowym obiegu. Osa robi to niezwykle naturalnie. Ubiera też swoje spostrzeżenie w realistyczny turpizm.
FK: Przyziemność zderza się tu czasami z naprawdę pogłębionymi emocjami. Jak w „Na więcej” Osa nawija, że jakbyś tego chciała, to nauczę się być chłodnym, to jest naprawdę dywersyjny sposób opisu przelotnej relacji. Bardzo ładnie i celnie opisuje to niechęć czy niemożność zbudowania związku, która w rapie zwykle jest przekładana na prostą relacją macho vs suki, a tu Osa oferuje chłód jako prezent.
CR: Ja się nie zgodzę z uwagą dotyczącą turpizmu. Bo z reguły w Polsce używa się go, by odczłowieczyć. Jest to antyhumanistyczne. A Osa w zaskakujący sposób używa go w gestach totalnie humanistycznych.
PK: Podsumowując wszystkie wątki. Tak jak Filip powiedział: Osa jest blisko jabol punka, ale nigdy nie przekracza tej granicy. I to streszczenie tego albumu. Bo Osa z producentami docierają do granic, po przekroczeniu których te kawałki byłyby nieakceptowalne. Ale oni nigdy ich nie przekraczają. Nawet biorąc pod uwagę „Zakochałem się w twojej matce”. Normalnie byłbym przekonany, że odrzucę taki numer. Ale chwyciło mnie to od samego początku. Wiele miałem momentów, w których myślałem, że coś nie powinno mi się podobać, albo jest o krok od przeginki. Finalnie jednak tego kroku nie było. To wielka wartość tej płyty. Są tu dyskusyjne decyzje aranżacyjne, ale one i tak zawsze się bronią.
CR: Są momenty, w których można by na siłę wzniecić SJW rage. Ale mocno na wyrost.
PK: Bo to nie są toksyczne komunikaty.
CR: Dokładnie.
FK: Długo moglibyśmy o tym gadać, ale wydaje mi się, że pewne gesty artystyczne pozwalają jakieś słowa odzyskać i nadać im inny sens, ale… nie zaczynajmy tego wątku. Co jeszcze wydaje mi się na tym krążku istotne, to kwestia tego, że będąc relacją z getta, niesie tak dużo radości i specyficznie pojmowanego optymizmu, może nie nadziei – bo wiadomo, że no future chłopie – ale humoru. Że koledzy tu zdychają, nieraz można dostać w mordę, a syreny nieustannie wyją pod blokiem, ale życie… pięknie płynie; za życie skurwysynie. I to jest coś, co bardzo w Osie doceniam, bo wiem z własnego doświadczenia, że muzykę, która ma pozytywny wydźwięk, a jednocześnie nie ociera się o kicz czy śmieszność, jest zrobić dużo trudniej, niż taką, która przeciągnie słuchacza przez siedem kręgów piekła. I szczególnie w obecnej sytuacji świata, kraju i jednostki wydaje mi się to ważne i potrzebne. Że wszędzie wokół fatalizm, a trzeba się cieszyć tą chwilą, bo ucieka nam właśnie dziś. I Osa to robi.
CR: Super mi się z wami gada, ale intuicyjnie czuję też, że nie powinienem przy okazji tej płyty wchodzić w intelektualne rozważania, szukać różnych kontekstów i dróg interpretacji. Wystarczy transparent, że jest to zajebisty. Odzywają się we mnie proste instynkty i cieszy mnie to, bo jestem znudzony szukaniem treści w treści w polskiej muzyce.
FK: Młodzi pogo, starzy pogo!