Odkąd pojawił się pierwszy zwiastun And Just Like That, fani i fanki oryginalnej serii spekulują, że Miranda okaże się lesbijką.
Wyemitowany pod koniec lat 90. Seks w wielkim mieście jest wyznacznikiem pewnego rodzaju nowej ery w telewizji. Bezdzietne i niezamężne bohaterki serialu otwarcie mówiły o seksie, a spełnienie zawodowe przekładały ponad spełnienie zachcianek swoich partnerów. Przede wszystkim jednak serial to opowieść o kobiecej przyjaźni, która w mainstreamowej telewizji rzadko kiedy nie była trywializowana. Na ekranie miłość platoniczna wielokrotnie triumfowała nad tą romantyczną, bo zgodnie z prawdą, gdy różne relacje w naszym życiu zawodzą, na przyjaciół i przyjaciółki zawsze możemy liczyć. I to by było na tyle, jak chodzi o dobrze rzeczy, które można o tym serialu powiedzieć.
Mimo pozornej otwartości świat Seksu w wielkim mieście jest bardzo wąski – śledzi losy zamożnych, białych bywalczyń najmodniejszych barów na Manhattanie (we don’t do Brooklyn), którym obce są problemy finansowe, a receptą na każdy dylemat jest nowa para butów. W serialu nie ma różnorodności doświadczeń, a jego bohaterkom zwyczajnie brak świadomości zarówno klasowej, jak i społecznej. Dużo myśli, przekonań i tekstów z początku millenium jest już w najlepszym wypadku po prostu nieaktualnych, a wiele z nich nawet rażących. Niemniej jednak, Seks w wielkim mieście ma swoje miejsce w historii telewizyjnej emancypacji kobiet i wciąż możemy oglądać serial z nadzieją, że gdyby Carrie powstała w 2021 roku byłaby inną osobą. Świadomą zmian klimatycznych i nierówności ekonomicznych dziennikarką, która nie rzuca się w ramiona bezmyślnego konsumpcjonizmu. Do dziś zachodzę w głowę, jakim cudem z jednego felietonu tygodniowo Carrie stać było na najnowsze szpilki od Manolo Blahnika, codzienne wyjścia na miasto i przede wszystkim wygodne mieszkanie bez współlokatorów na Upper East Side. To nierealne, nawet gdy weźmiemy pod uwagę dobrą koniunkturę wczesnych lat 2000. No cóż, najwyraźniej absurdalną sytuację finansową głównej bohaterki należy zrzucić na karb artystycznej wizji twórców serialu. Ostatecznie najnowsze produkcje Netflixa również miewają spore odchyły od rzeczywistości, bo przecież czasem szukamy prostej rozrywki, a nie super realistycznego dramatu społecznego.
Oto jednak pojawiła się okazja, by naprawić wszystkie przewinienia Seksu w wielkim mieście w postaci serialowej kontynuacji zatytułowanej And Just Like That. Carrie, Charlotte i Miranda wracają i jeszcze w tym roku zobaczymy, czego bohaterki kultowego show nauczyły się przez ostatnie 20 lat. Na ekranie zabranie ikonicznej Samanthy (granej przez Kim Catrall), która ponoć nie najlepiej zniosła współpracę z pozostałymi aktorkami podczas kręcenia oryginalnej serii. Od czasu Seksu w wielkim mieście telewizja zmieniła się nie do poznania, mam jednak przeczucie, że przyjaciółki z Nowego Jorku nie. Super byłoby na przykład zobaczyć, jak trzy serialowe ikony radzą sobie z kryzysem wieku średniego, który dla wielu kobiet potrafi być naprawdę ciężkim przeżyciem, a w kulturze popularnej wciąż mało mamy prób realistycznego ujęcia tego tematu. Nie wymagam od twórców serialu, by od nowa przepisywali tak dobrze ugruntowane w popkulturze postacie i kompletnie zmieniali im osobowości. Jednak po obejrzeniu trailera trudno mi pozbyć się nieprzyjemnego wrażenia, że kontynuacja Seksu w wielkim mieście będzie jeszcze bardziej nieznośna niż oryginał. Nikt nie każde bohaterkom stać na pierwszej linii frontu w protestach Black Lives Matter (choć patrząc na aktywistyczny życiorys Jane Fondy, dlaczego by nie?) i nie musimy też oglądać ich w sporze o politykę, ale przecież, by stworzyć wiarygodny, bliski ludziom serial nie musimy popadać w skrajności. Niestety, And Just Like That zapowiada się być równie odklejone od rzeczywistości, co Emily in Paris (swoją drogą obydwa seriale wychodzą od tego samego twórcy) i zdaje się, że nie uratuje tego nawet rzekomy coming out Mirandy.
Po premierze trailera przez media społecznościowe przetoczyły się spekulacje na temat obecności queerowego wątku w kontynuacji Seksu w wielkim mieście z cyniczną Mirandą w roli głównej. Postać Mirandy (granej przez Cynthię Nixon) jest moją ulubioną na równi z Samanthą. Racjonalna prawniczka zawsze trafnie potrafiła wypunktować skupioną na sobie Carrie i infantylną Charlotte. Jest inteligentna, niezależna finansowo, ma dużo dystansu do siebie i świetne poczucie humoru. Umówmy się, Miranda jest koszmarem każdego dziada z PiS i Platformy o Konfederacji nie wspominając, który w sejmie dzielnie walczy z parytetami i dostępem do legalnej aborcji. W trzecim odcinku pierwszego sezonu Seksu w wielkim mieście Miranda zostaje umówiona na randkę z lesbijką o imieniu Syd na meczu softballu w nowej kancelarii. W nadziei na przyspieszenie awansu Miranda zabiera Syd na firmowy obiad, który kończy się testowym pocałunkiem w windzie i utwierdzeniem w swojej heteroseksualności.
W zwiastunie And Just Like That nowa postać dr Nya Wallace (profesorka prawa na Uniwesytecie Columbia kładzie dłoń na ramieniu Mirandy. W tym samym momencie zza ekranu Carrie mówi: życie jest pełne niespodzianek. Zbieg okoliczności? Może nie. Później dostrzegamy Mirandę w ciemnym barze lub restauracji z Che Diaz – pierwszą niebinarną postacią serialu. W tej scenie Miranda ma na sobie czarno-białą koszulę flanelową (fragment garderoby stereotypowo kojarzony z lesbijkami) i wymienia się z Che intensywnym spojrzeniem. Fani i fanki podejrzewają, że może to być pierwsze wyjście Mirandy do gejowskiego baru. Jak na razie jednak zarówno pod koniec serialu, jak i drugiego filmu Miranda była wciąż w długoletnim związku małżeńskim ze Stevem. Od tego czasu Cynthia Nixon dokonała coming outu jako osoba queer i poślubiła aktywistkę na rzecz praw LGBTQ+ Christine Marinoni. Kandydowała, by zostać pierwszą otwarcie gejowskim gubernatorką Nowego Jorku i reżyserowała lesbijski dramat na Broadwayu. Miejmy nadzieję, że chociaż pod tym względem And Just Like That zaczerpnie inspiracji z prawdziwego życia.