O reprezentacji na ekranie i poza nim.
Tydzień temu Disney wypuścił pierwszy zwiastun wersji aktorskiej Małej syrenki, która trafi do kin na całym świecie wiosną 2023 roku. Film już zdążył wzbudzić kontrowersję, ponieważ w roli Arielki została obsadzona czarna aktorka – Halle Bailey, a internauci i internautki zjednoczyli się pod #NotMyAriel, by pisać rasistowskie opinie na temat obsady. Na szczęście dyskryminacyjne głosy szybko zostały wypunktowane, jeśli ktoś zarzuca brak realizmu filmowi o syrenach, w którym pojawiają się gadające ryby i wiedźma o ciele ośmiornicy, to powinien_na zastanowić się, dlaczego tak bardzo oburza ją_jego reprezentacja w bajce dla dzieci. Koronny argument rasistów_ek brzmi: przecież Ariel jako jedna z najbardziej charakterystycznych postaci Disneya zawsze była biała, dlatego skandalem jest zmienianie koloru skóry tak kultowej postaci. Niektórzy odwołują się nawet do pokrętnej logiki, w myśl której Ariel musi być biała, bo podobnie jak jej przodkowie żyje w morskich głębinach ukryta przed promieniami słonecznymi i nie miała po kim odziedziczyć ciemnego koloru skóry (XD).
Choć dyskusja na temat roli Halle Bailey najbardziej wybrzmiała w Stanach Zjednoczonych, temat fikcyjnej czarnej syreny nie pozostał obojętny również polskiej opinii publicznej – dobrze. Powinn_śmy częściej rozmawiać o reprezentacji na ekranie, by uniknąć takich niefortunnych wypowiedzi, jak ta Lindy na temat nominacji do nagród filmowych dla czarnych aktorów i aktorek. Przy każdej próbie wprowadzenia większej różnorodności do filmów, zwłaszcza w przypadku remake’u filmu animowanego podnoszą się krzyki na temat postępującego lewactwa i wymazywania białej kultury w imię poprawności politycznej. To prawda, że od jakiegoś czasu bardziej zwraca się uwagę nie tylko na obsadę filmu, ale również na to, kto pracuje przy jego tworzeniu, by zmienić wizerunek Hollywood, które przez dekady miało twarz zamożnego białego faceta w starszym wieku. Dlaczego? Ponieważ ostatni Census mówi, że prawie 40% populacji Stanów Zjednoczonych jest niebiała (to mogą być osoby czarne, latynosi_ki, osoby z Azji, rdzenni mieszkańcy i mieszkanki Ameryk i nie tylko). Ta ogromna część społeczeństwa zasługuje na odpowiednią reprezentację na ekranie (i poza nim), która tak długo była im odmawiana.
Bajki znane mi z dzieciństwa miały raczej utarty schemat, potwierdzający dynamikę płciową i rasowe stereotypy, dlatego teraz z przyjemnością zaglądam do takich animacji, jak Morska bestia (więcej tutaj) wyprodukowana przez Netflix, w której główną bohaterką jest czarna dziewczynka. Bajka oprócz odpowiedniej reprezentacji w przystępny sposób porusza dość skomplikowane kwestie obiektywności źródeł historycznych, funkcjonowania propagandy, struktur władzy i dziedzictwa wojny. To dobry znak, że filmy dla dzieci zmieniają się adekwatnie do rzeczywistości, starają się ją wytłumaczyć i jakkolwiek odpowiedzieć na bardzo rzeczywiste, bieżące problemy. Kiedyś filmy były zdecydowanie bardziej białe, nie tylko w kwestii doboru postaci, ale też pod względem ukazywania białej, kolonialnej perspektywy (o historii Pocahontas więcej pisałam tutaj). Jakie ma to znaczenie w Polsce? Konsumujemy kulturę amerykańską, która jest pewną narracją na temat świata, wydarzeń historycznych i teraźniejszości. Ta narracja mniej lub bardziej adekwatnie przedstawia rzeczywistość, a to, że Polska nie jest tak zróżnicowana rasowo i etnicznie jak Stany Zjednoczone, nie zmienia faktu, że w zglobalizowanym świecie czerpiemy bardzo dużo wzorców i przekonań właśnie z owej popkultury. Co zatem w tym złego, że w końcu celebrujemy różnice i staramy się wyrównywać szanse? Świat, w tym Polska, kształtowany jest przez migrację oraz przez językową i kulturową różnorodność, a wyobrażenie integracji z domniemaną homogenicznością wydaje się bardziej absurdalne niż kiedykolwiek wcześniej. Adekwatna reprezentacja na ekranie nie rozwiąże problemu dyskryminacji na tle rasy czy pochodzenia, ale może pomóc nam zrozumieć otaczający nas świat i coraz bardziej komplikujące się realia, w jakich żyjemy. Polska jest bardziej zróżnicowana, niż może nam się wydawać, a w przyszłości czekają nas kolejne fale migracyjne, dlatego warto już teraz uczyć się empatii i zrozumienia innych. Być może w tym procesie pomoże nam oglądanie niebiałych aktorów i aktorek, którzy pozwolą nam wyobrazić sobie inkluzywną, wielokulturową społeczność.
Skoro uniwersum Małej syrenki jest zmyślone, co tak naprawdę powstrzymuje nas przed złożeniem wielorasowej i wieloetnicznej obsady? Odpowiedź jest prosta: uprzedzenia. Możemy powoływać się na nostalgię i sentyment do ulubionej bajki, ale warto się zastanowić, co leży u podstaw tych uczuć. Zamiłowanie do białej Arielki może być tak naprawdę tęsknotą za prostszym czasem, kiedy można było pomijać niebiałe narracje, co nie sprawiało jednak, że one nie istniały, po prostu instytucjonalny rasizm je uciszał i wymazywał. Wraz z postępującą świadomością na ten temat, twórcy i twórczynie filmów starają się naprawić błędy i uwzględnić perspektywę oraz reprezentować społeczności, które były przez wieki marginalizowane. Czy warto? Odpowiedź na to znajdziemy w viralowym wideo przedstawiającym reakcję dzieci w różnych wieku, które w skupieniu oglądają najnowszy zwiastun Małej syrenki. Gdy kamera pokazuje zbliżenie na Halle Bailey, część z nich nie może wyjść z podziwu, inne po prostu się cieszą. Jedna z dziewczynek odwraca się do mamy i zachwycona mówi: Ona jest czarna! Takie reakcje dosadnie pokazują, jak istotną rolę odgrywa odpowiednia reprezentacja.