Nowe guilty pleasure: oglądanie, jak ktoś oszukuje zwykłych ludzi na setki tysięcy dolarów.
Żyjemy w epoce oszusta. Jeśli nie byłeś_aś tego świadom_a, wystarczy, że włączsz jakąkolwiek platformę streamingową, gdzie na pewno tematyka kilku najnowszych premier kręci się wokół rozmaitych oszustów i oszustek. Od fałszywej dziedziczki niemeickiej fortuny Anny Delvey po złą wegankę Sarmę Melngailis i Simona Levieva, słynnego oszusta z Tindera. Nie zapominajmy też o Gwyneth Paltrow czy bohaterach programu Byron Baes, czyli tzw. mindfulnessowych oszustach, o których więcej pisał u nas Paweł Klimczak. Niektórych z tych oszustów nam szkoda, z innymi się utożsamiamy, kolejnym zazdrościmy, jednocześnie większość rzekomo potępiamy za żerowanie na naiwności i wrażliwości innych. Jednak za każdym razem, gdy pojawia się nowy skandal, odpalamy popcorn i zasiadamy przed kolejnym obrazem, który w zasadzie opowiada nam tę samą historię.
Ale dlaczego właściwie oni są sławni? Przeważnie pytają o to ludzie, którzy lubią czepiać się sławnych osób. W zasadzie pytają, czy w ogóle jest tych ludzi za co cenić, a jeśli nie, to w sumie czemu marnujemy na nich swój czas? Kim Kardashian – o której pisałam już nie przy jednej, a dwóch okazjach – zyskała sławę dzięki własnej sekstaśmie i rodzinnemu reality show – i od lat zadaję sobie to samo pytanie. Kiedy w 2016 roku pojawiła się na okładce magazynu „Forbes”, naturalnie wylało się na nią wiadro pomyj, ale hejterów potrafiła zgasić jednym tweetem: Nieźle jak na dziewczynę bez talentu. Obecnie jej wartość szacuje się na 1,8 miliarda dolarów, więc chyba faktycznie talent i sukces wcale nie muszą iść w parze.
Dziś to, dlaczego ktoś jest sławny, nie trapi nas tak bardzo jak jeszcze kilka lat temu. Bohaterzy i bohaterki reality show, influencerzy_ki i tiktokerzy_ki zyskują ogólnoświatową sławę i tylko niektóre z tych osób mogą pochwalić się naprawdę wyjątkowymi talentami. Tuż obok nich powoli tworzy się nowa, osobliwa nisza celebrytów: oszuści. Dotychczas czerpaliśmy przyjemność z programów kulinarnych i randkowych, ale najwyraźniej naszą najnowszą obsesją stało się oglądanie historii ludzi naszego pokroju, którzy niefortunnie trafili w sidła oszustów_ek i przez nich zadłużyli się na ogromne sumy pieniędzy. Erę tego typu materiałów chyba prawdziwie rozhulał film dokumentalny Fyre: Najlepsza impreza, która nigdy się nie zdarzyła z 2019 roku. To zakulisowe spojrzenie na dystopijny festiwal muzyczny Fyre, czyli kompletną porażkę koordynowaną przez rapera Ja Rule’a i Billy’ego McFarlanda dało początek fali obsesji na punkcie oszustów. Obecnie Netflix przechodzi sam siebie, co chwilę wypuszczając kolejne produkcje, które biją rekordy oglądalności i przypadają do gustu wszystkim, włącznie chyba z samymi oszustami.
@taylorgraysen Reply to @brookcolbyhebert she is BUILDING SOMETHING. #inventingannanetflix #comedy #impressions #tinderswindler #television @netflix ♬ original sound - Taylor Owen
Z najnowszych pozycji należy przede wszystkim wspomnieć o Oszuście z Tindera, historii faceta podającego się za Simona Levieva – i urodzonego w Izraelu pod iminiem Shimon Hayut – który, jak twierdzą twórcy serialu oraz dziennikarze przeprowadzający śledztwo w jego sprawie, oszukał już wiele kobiet na miliony dolarów, zwodząc je wystawnymi randkami. Nietrudno zgadnąć, że Leviev twierdzi, że to wszystko kłamstwa, a jednocześnie żyje według zasady, że nie ma czegoś takiego jak zła prasa. Wykorzystuje nowo zyskaną sławę, by rozkręcić własną markę. Po premierze dokumentu na swoim instagramowym koncie ogłosił, że wkrótce planuje opowiedzieć własną, oczywiście prawdziwą, wersję historii. Amerykański portal rozrywkowy TMZ poinformował, że Simon chce też napisać książkę, mieć własny podcast o randkowaniu, a nawet planuje prowadzić własny reality show randkowy w telewizji. Mimo oszukania tak dużej ilości osób na tak niebotyczne kwoty Leviev wciąż pozostaje na wolności i zdaje się nie mieć żadnych problemów finansowych, wręcz przeciwnie: na horyzoncie majaczą nowe potencjalne możliwości zarobku. Podpisał nawet kontrakt z agentką talentów z Los Angeles Giną Rodriguez, która wśród licznych aktorów i aktorek wymienia Levieva jako jednego ze swoich klientów.
Następnie mamy Annę Delvey. W Inventing Anna (polski tytuł Kim jest Anna nie jest tak dobry jak oryginał) Julia Garner wcieliła się w urodzoną w Rosji Delvey (prawdziwe nazwisko Sorokin), która sprawiła, że nowojorskie elity uwierzyły, że jest niemiecką dziedziczką ogromnej fortuny. Skazana w 2019 roku Delvey, która wyłudziła ponad 200 tysięcy dolarów od hoteli, przyjaciół, a nawet instytucji finansowych, ma obecnie już milion obserwujących na Instagramie i dzięki serialowi przeżywa powrót do sławy. Z więzienia udziela wywiadów dla magazynów „Cosmopolitan” i „The New York Times”. Prowadzi także pamiętnik i rozmawia z różnymi wydawcami oraz, jak powiedziała gazecie „Daily Mail”, projektuje kolekcję loungewear. W zeszłorocznym wywiadzie dla BBC Newsnight zapytana, czy uważa, że to przestępstwo się opłaca, odpowiedziała, że w pewnym sensie tak – i najwyraźniej się nie myli.
Leviev i Delvey mają teraz ogromne platformy, o jakich większość twórców z branży kreatywnej może tylko pomarzyć. W świecie, w którym cenimy przede wszystkim bogactwo i sukces, a duża liczba obserwujących na Instagramie oznacza właśnie sukces, bez względu na to, w jaki sposób się ich zdobyło, trudno trochę nie zazdrościć oszustom i oszustkom tego świata. Wzmacniany przez influencerów mit #hustleculture o tym, że wystarczy pracować wystarczająco ciężko, a zostaniemy ozłoceni, zaczyna upadać. Trudno zatem dziwić się, że wprawieni oszuści stają się nowymi ikonami popkultury, skoro przecież o to w dużej mierze chodzi w mediach społecznościowych. Nie ma nic aspiracyjnego w oszukiwaniu ludzi, jednocześnie chyba wszyscy żywimy chęć bycia postrzeganym jako ktoś, kim chcemy być, a nie kim jesteśmy – w końcu po to mamy Instagrama. Im lepiej oszukujesz w internecie, tym większa szansa na sukces.