So you think I’m skinnnny?!
Ciężko dokładnie określić moment, w którym chudość wróciła znów jako trend. Media typują pojawienie się Kim Kardashian na Met Gali w oryginalnej sukni Marylin Monroe, do której schudła ponad 7 kg w 3 tygodnie. Być może to właśnie rodzina Kardashianek wyprowadziła nas z ery krągłych kształtów, usuwając swoje BBL i po raz kolejny wprowadziła w kompleksy. A może wszystko zaczęło się od powrotu estetyki Y2K a wraz z nią obsesji szczupłego ciała dobrze znanej nam z wczesnych lat 2000? Przecież kulturowy dyskurs wokół kobiecych ciał zawsze był nierozerwalnie związany z modą. Na TikToku mówią, że oryginalnie w trendzie Y2K bardziej niż o ubrania, chodziło o celebrowanie szczupłych ciał, ale czy teraz jest inaczej?
Pożądana sylwetka circa rok 2000 była znacznie szczuplejsza niż dekadę wcześniej, a zaburzenia odżywiania były na porządku dziennym. Gdyby spytać millenialkę, kiedy pierwszy zaczęła się odchudzać lub w ogóle myśleć restrykcyjnie o jedzeniu, zapewne większość odpowiedziałaby, że myślenie o wadze przyszło w już wieku gimnazjum lub nawet w ostatnich latach podstawówki. Nasza samoocena została uzależniona od rozmiaru ubrań, które nosiłyśmy, ale oto wraz z rozpoczęciem nowej dekady i wejścia w lata 2010 pojawiło się światełko w tunelu. Wraz z przyspieszającym rozwojem mediów społecznościowych poszerzył się kanon urody. Grube kobiety zaczęły dzielić się swoimi doświadczeniami, wymieniać porady dotyczące stylizacji i tworzyć fundamenty tego, co finalnie przerodziło się w bodypositivity movement. Najpierw zaczęłyśmy mówić o tym, że wszystkie ciała są piękne niezależnie od rozmiaru, a później przeszłyśmy do refleksji, że w sumie ciało nie musi być zawsze piękne, zwróciłyśmy uwagę na jego inne funkcje i doceniłyśmy za wszystko, co nam umożliwia. Wydawałoby się, że wystarczy tylko czekać na efekty ciałopozytywnego ruchu, który doprowadził do wielu istotnych rozmów i pozwolił nam spojrzeć na własne ciało w bardziej przychylny sposób. Otóż nic bardziej mylnego. Zamiast wielkiej rewolucji i długofalowych skutków ciałopozytywna narracja została wchłonięta przez marki, które chcą ją skapitalizować, ale niekoniecznie dbają o realne zmiany, jak chociażby rozszerzenie rozmiarówki. Michelle Santiago Cortes na łamach „The Cut” pisze, że minispódniczka Miu Miu jest tego doskonałym przykładem. Co z tego, że Paloma Elsesser miała ją na okładce i-D, skoro marka tak naprawdę nie ma w swojej ofercie spódnicy w jej rozmiarze. Niestandardowy egzemplarz został wykonany dla Palomy specjalnie na potrzeby tej sesji. Podobna sytuacja miała miejsce w przypadku kaszmirowego brandu Guest In Residence założonego przez Gigi Hadid. Mimo zapewnień o inkluzywności większości pozycji na stronie nie da się kupić w największym dostępnym rozmiarze XXL, co swoją drogą też nie jest wyjątkowym ukłonem w stronę inkluzynej rozmiarówki. Śledztwo w tej kwestii przeprowadziła Meredith Lynch, a jego wynikami podzieliła się na TikToku @meredithmlynch.
Po tegorocznym nowojorskim Fashion Weeku wiele osób z branży zwracało uwagę na zauważalny brak reprezentacji na wybiegu. Ten temat z kolei porusza Marielle Elizabeth na łamach amerykańskiego magazynu „Vogue”, w którym przywołuje sezonowy raport Fashion Spot na temat różnorodności na pokazach. Zauważa, że od wiosny 2016 roku inkluzywność rozmiarów stale rosła, osiągając szczyt w sezonie wiosennym 2020, kiedy na pokazach pojawiło się 68 modeli i modelek plus size (co stanowi około 5% wszystkich castingów). Analiza z SS23 nie została jeszcze opublikowana, ale brak reprezentacji w rozmiarach był zauważalny i nie zmieniło się to podczas europejskich pokazów – pisze Elizabeth. W dodatku marki takie tak Old Navy czy Loft zrezygnowały z prowadzenia rozszerzonej rozmiarówki, gdy po zaledwie roku okazało się, że bycie size inclusive po prostu im się nie opłaca. Wygląda na to, że płaski brzuszek to wciąż obowiązkowy dodatek wracających do łask jeansów z niskim stanem.
Wróćmy jeszcze na chwilę do Kim Kardashian. Jakiś czas temu mój chorujący na cukrzycę ojczym miał trudności z kupieniem leku Ozempic, który obniża zbyt wysokie stężenie cukru we krwi. Według niego leku zaczęło brakować, bo głównym efektem ubocznym stosowania Ozempicu jest wyjątkowo szybka utrata masy ciała. Lek zaczął szybko znikać z aptecznych półek, bo stał się skutecznym sposobem odchudzania dla sławnych i bogatych, a pacjenci z cukrzycą znaleźli się w kryzysowej sytuacji ze względu na braki w dostawach. Na historię ojczyma machnęłam współczująco ręką i zapomniałam do momentu, gdy we wrześniu nie natrafiłam na artykuł w„Vanity Fair” potwierdzający jego słowa. Wygląda na to, że Kim wyjątkowo szybką utratę wagi zawdzięcza nie tylko intensywnym treningom i rygorystycznej diecie, ale też lekom dla diabetyków, a w jej ślady poszła spora część Hollywood.
Niezmienne idealizowanie szczupłej sylwetki zapowiada kolejne pokolenie młodych osób, których relacja z jedzeniem zostanie zepsuta jeszcze zanim zdąży się w pełni wykształcić. Marzenie o szczupłości nie wiąże się przecież tylko z idealnym ciałem. To przepustka do bycia bardziej akceptowanym społecznie i lubianym przez otaczający nas świat. Skinny privelege to bardzo realne zjawisko, które wpływa na życie zawodowe, miłosne i towarzyskie. Co jakiś czas na TikToku natykam się na profile grubych kobiet, które dzielą się historiami z Tindera i innych aplikacji randkowych. Jeśli jesteś gruba, musisz tworzyć swój profil bardzo świadomie – tłumaczą. Przede wszystkim uwzględnij zdjęcia, na których widać całe ciało, żeby ktoś nie posądził cię o próbę oszustwa! Ale i tak przygotuj się, że nawet po zmatchowaniu możesz zostać zawstydzona ze względu na wagę lub po prostu zghostowana.
Osoby grube doświadczają szeroko zakrojonej opresji i dyskryminacji systemowej oraz fat shamingu. Od ubrań, które ciężko znaleźć, przez siedzenia w pociągach, samolotach i kinach, po meble, a kończąc na rynku pracy i codziennym traktowaniu. Mikro agresje to dla osób grubych codzienność. Patrzymy im w talerz, wymagamy, żeby odżywiały się zdrowo i zakładamy, że na pewno o siebie nie dbają. Jednocześnie liczymy kalorie własnych posiłków, bo panicznie boimy się przytyć. Na rynku pracy gruby często oznacza leniwy, a w gabinecie lekarskim prawie zawsze wiąże się z poradą, by schudnąć bez względu na to, czy diagnoza na to wskazuje. To wszystko prowadzi do niezdrowej obsesji na punkcie ciała, traktowania go jako podległą nam maszynę, a nie część nas. Nie widzimy tego, że to ciało pomaga nam przetrwać rozmaite kryzysy – osobiste i światowe – zamiast tego obwiniamy je za odsunięcie nas od chudego życia, którego tak bardzo pragniemy.
Problem polega w tym, że moda na chudość jest tym razem znacznie bardziej ukryta, a jej mechanizmy nie tak widoczne, jak na początku lat 2000. W mediach społecznościowych mamy rozmaite diety pełne nasion chia, zdrowych zamienników Bounty i zielonych soków, które wspomogą nasz gut health. Wszechobecna kultura wellness karmi nas that girl esthetic i zachęca nas do kupna suplementów od Sandry Kubickiej. Wciąż dzielimy jedzenie na złe i dobre i ćwiczymy, by być skinny queens, a nie dla przyjemności i zdrowia. Nie chodzi o nagonkę czy krytykowanie osób, których metabolizm sprawia, że są szczupłe, to krytyka ponownego pojawienia się narracji idealizującej niemożliwe do osiągnięcia standardy piękna. Na każdym etapie życia warto zastanawiać się nad swoją relacją z ciałem, słuchać głosów eksperckich i kultywować miłość do siebie niezależnie od rozmiaru. W świecie z obsesją piękna i kontroli, kochanie własnych niedoskonałości i bycie wyrozumiałą dla swojego ciała samo w sobie może być rewolucyjnym aktem.