Nad nadchodzącym sezonem festiwalowym z oczywistych względów wiszą coraz ciemniejsze chmury. Część imprez zmieniła terminy na jesienne, inne wprost przeniosły się od razu na przyszły rok. Nie chcę mi się dywagować nad tym czy faktycznie spotkam się w lecie ze znajomymi by posłuchać na żywo dobrej muzyki (i czy to w ogóle byłoby dobre dla kogokolwiek). Warto jednak zwrócić uwagę na alternatywy, które rodzą się w odpowiedzi na politykę izolacyjną, która obecnie zmusza nas do siedzenia na tyłkach w domach.
Internet zaczęły zalewać streamy setów i koncertów, do tego stopnia konkurencyjne, że w konsekwencji kanibalizujące się nawzajem. Nagle więc okazało się, że do mnóstwa muzyki mamy dostęp z domowego zacisza. Ile jednak czasu można poświęcić by zasiadać przed komputerem, telewizorem czy telefonem by obejrzeć konkretną transmisję? I jak się w tym wszystkim połapać? Branża szuka coraz ciekawszych rozwiązań. Travis Scott przyciągnął na swoje wizualne show w Fortnite aż 12 milionów widzów. Wczoraj z kolei w Miencrafcie odbył się Block by Blockwest – odwołująca się w nazwie do kultowego, teksańskiego South by Southwest impreza mogła się pochwalić imponującym line-upem, w którym znaleźli się m.in. Massive Attack, Pussy Riot, IDLES, HEALTH czy Cherry Glazerr – zespoły chętnie komentujące dziwną rzeczywistość, w której żyjemy. Dzień wcześniej w piątek, to inna inicjatywa ubiegła jednak BbBW w wyścigu o miano pierwszego muzycznego festiwalu w czasach kwarantanny, który odbył się na serwerach jednej z najpopularniejszych gier świata. Sam pomysł nie jest nowy. W 2018 miała miejsce Coalchella, parodiująca słynny kalifornijski event, impreza była poświęcona muzyce chiptune, a wystąpili na niej m.in. 100 gecs – gospodarze piątkowego Square Garden, o którym właśnie jest ten tekst.
100 gecs, czyli duet założony przez Laurę Les oraz Dylana Brady’ego to jeden z dziwniejszych fenomenów ostatniego roku – zespół, który łączy hiper-pop, rap, pop-punk, elektroniczny rozpierdol oraz szereg podgatunków, które akurat znajdą się na drodze ich bezlitosnego post-modernistycznego walca. Oprócz przełamywania wszelkich schematów, gecs skutecznie stali się samoświadomym memem – obiektem kultu tysięcy fanów, którzy rozprzestrzeniają ich idiosynkratyczną twórczość przetworzoną przez pryzmat insiderskich odniesień i memów tygodnia czy miesiąca z ostatnich kilkunastu lat. Trudno więc sobie wyobrazić lepszych gospodarzy dla wirtualnego wydarzenia, które celebrowało nowe formy wyrazu oraz post-internetowy mindset, coraz cenniejszy w obcowaniu z upośledzoną rzeczywistością, w której egzystujemy przez ułomność fizyczności tkanek i połączeń nerwowych. Sam Minecraft z kolei to fenomen wymagający osobnego omówienia – daleko wykraczający poza bycie “jedną z najpopularniejszych gier dekady”. To miejsce będące kuźnią innowacyjnych rozwiązań oraz platformą do poszukiwań, gniazdo internetowych trolli oraz twór, który nie powinien funkcjonować z takim powodzeniem, ale jednak funkcjonuje. Ta sama marka dała nam bowiem Nieoficjalną Biblię dla Minecraftersów oraz jeden z najbardziej uznanych ambientowych albumów poprzedniego dziesięciolecia.
Square Garden trwało zaledwie cztery godziny z kawałkiem. 100 gecs zaprosili do line-upu swoich współpracowników oraz artystów, których szanują by wspólnie tworzyć nowy, wykrzywiony świat, w którym hiperglikemiczne linie melodyjne mieszają się z sonicznym chaosem reprezentowanym przez piekielną czerwień na skali głośności. Duet z pomocą innych skonstruował teren swoich marzeń, którego centralnym elementem było wielkie drzewo nawiązujące do okładki ich zeszłorocznego debiutu – 1000 gecs. To właśnie w nim ulokowana była scena, na której pod postacią minecraftowych awatarów pokazali się wszyscy artyści, a grana przez nich muzyka rozbrzmiewała głośno w tle, gdziekolwiek się nie poszło. Wszyscy uczestnicy, którzy zalogowali się na serwerze mogli zwiedzać dziwne uniwersum pełne grzybów oraz komunikatów na tu i ówdzie postawionych tabliczkach. – Na najbliższą trasę [która została odwołana przez epidemię – red.] zaplanowaliśmy dość misterne występy. Postanowiliśmy przenieść ich elementy właśnie tutaj. Na pewno oddamy ich wajb. To celebracja rozszerzonego uniwersum Gecs i albumu z remixami, który wkrótce się ukaże – powiedział Dylan Brady w wywiadzie z Vice na dzień przed imprezą.
Brady i Les nie mieli jednak na względzie tylko siebie. Square Garden odbył się przede wszystkim by pomóc tym, którzy tego wymagają. Za pośrednictwem strony zespołu można było przekazać dowolną kwotę na organizację Feeding America, która współpracuje z ponad 200 bankami żywności na terenie Stanów Zjednoczonych. Każdy kto podzielił się dobrocią mógł dodać sobie obok swojego nicka plakietkę VIP – wśród uczestników było ich całkiem sporo. Chociaż odczytanie pseudonimów nie było łatwym zadaniem ze względu na nieustanny cyfrowy moshpit, w który była zaangażowana większość awatarów. Goście zadbali zresztą o odpowiedni dress code – przebierając swoje reprezentacje w skórki bohaterów popularnych memów. Nie zabrakło tu patriotycznych akcentów w postaci żółtego ludka z logiem Wixapolu na piersi, który zresztą często wspominał na czacie o swoich korzeniach (pisząc bezustannie “WIXAPOL WIXAPOL WIXAPOL (…)”.
Było do czego pląsać. 100 gecs zaprosili naprawdę mocny post-internetowy batalion. DJ sety zagrały współczesne divy futurystycznego popu – Charli XCX czy Dorian Electra. Także architekci tego brzmienia dorzucili do pieca. Danny L. Harle i A. G. Cook poruszali się pomiędzy gabberem oraz bubblegum bassem. Zdecydowanym highlightem był wspólny set GFOTY i Count Baldor, w trakcie którego poleciał uptempo remix “Rondo Alla Turca” Mozarta. Tommy Cash jako jedyny zagrał stuprocentowy liveset. Estończyk nawinął kilka ze swoich największych hitów i serdecznie pozdrowił gospodarzy, którzy, oczywiście, zagrali jako ostatni prezentując zupełnie premierowe utwory oraz nowe wersje swoich znanych i lubianych quasi-hitów. Niewątpliwą zaletą Square Garden była jego zwięzłość, niemal wszystkie sety trwały od 10 do 20 minut (z wyjątkiem zamykającego występu 100 gecs, który dobrnął do pół godziny). Cukier trzeba bowiem odpowiednio dozować, bo wiecie jaki może być efekt uboczny. Youtube’owy stream prowadził z kolei wszystkich obserwatorów po zakamarkach widowiskowej lokalizacji zbudowanej wyłącznie przy użyciu cyfrowych, sześciennych klocków.
Całkiem serio przypadające na późną noc w naszej strefie czasowej Square Garden było najfajniejszym wydarzeniem, w którym dane mi było uczestniczyć w tym roku. Zostało przygotowane w najdrobniejszych szczegółach i zademonstrowało jaką niesamowitą moc ma w sobie internet oraz jakie efekty może mieć jej okiełznanie. Cała relacja nie jest niestety dostępna, a na Youtubie hulają pojedyncze występy, zarówno w wersji audio jak i wideo. Ciężko porównać tę głupkowatą radość z obcowania z dziwacznymi, mocno memiarskimi kreacjami z czymkolwiek z czym miałem do czynienia wcześniej. Square Garden dało mi także totalnie bezcenne poczucie wspólnoty – uczestnictwa w fenomenie, który równocześnie pozwala zapomnieć o pokracznym meatspace’ie, który nas otacza (tak bowiem programiście z Krzemowej Doliny nazywają świat rzeczywisty), a równocześnie dobitnie go skomentowało. 100 gecs to godni ambasadorzy Nowego Dziwnego Świata. Szykuje namiot na następną edycję ich festiwalu i mam nadzieję, że też się tam zobaczymy.