Zmarnowany potencjał, społeczna energia i bierność władz zaklęta w postmodernistyczny obiekt.

Koło Solpolu przejeżdżam regularnie rowerem. Jest wciśnięty między starą zabudowę, obok gotyckiego kościoła, w bardzo niedalekiej odległości od hotelu Monopol, innego ciekawego budynku. Praktycznie cała wrocławska ulica Świdnicka, która prowadzi do Rynku, jest interesująca i unikatowa. Mieszają się tu style, epoki. Absolutnie brakuje na niej uspokojenia ruchu w stronę północną, ale poza tym to jedna z najciekawszych ulic w mieście i prawdziwa perła centrum Wrocławia. Na tę wyjątkowość składa się także Solpol, którego osadzenie w historycznym kontekście podsumowuje multikulturowe dzieje dolnośląskiej stolicy. Budynek powstał w 1993 roku, według projektu Wojciecha Jarząbka i jego zespołu. Odważnie realizujący założenia postmodernizmu, mimo wszystko próbuje nawiązywać dialog z sąsiednią zabudową. U osób o purystycznym, żeby nie powiedzieć konserwatywnym, podejściu do architektury od zawsze wywoływał kontrowersje. Był jednym z pierwszych centrów handlowych w Polsce, co więcej – w jego podziemiach kręcono reality show Bar. Z czasem jego znaczenie jako domu towarowego malało, a powstające centra handlowe i inne powierzchnie biurowe zassały klientelę. Wzrosły także koszty utrzymania i zaczęto spekulować o wyburzeniu Solpolu, co oczywiście wzbudziło emocje, dzieląc mieszkańców i mieszkanki. Opinie o tym, że nie pasuje do reszty można bardzo łatwo obalić, idąc dosłownie kilkaset metrów dalej, na ulicę Szewską, gdzie katedra Marii Magdaleny sąsiaduje z peerelowskimi blokami. Oczywiście, że nie pasuje, bo tutaj nic nie podlega takim kryteriom, to przypadłość miasta-palimpsestu, złożonego z wielu warstw kolejnych polityczno-administracyjnych porządków. Po latach przepychania się i nieudanych prób wpisania Solpolu do rejestru zabytków, 17 stycznia 2022 roku miała rozpocząć się rozbiórka budynku. Wydział inżynierii miejskiej Urzędu Miejskiego Wrocławia na razie nie dał zielonego światła przez brak akceptacji proponowanej drogi dojazdu na plac budowy, ale ostateczne pożegnanie Solpolu to raczej kwestia czasu.

Wokół obrony Solpolu zebrało się sporo grup, a środowiska architektury i sztuki bezustannie wysyłają wyrazy wsparcia z całej Polski. Fundacja Bęc Zmiana wypuściła kolorowankę z kultowym budynkiem, powstał nawet hip-hopowy kawałek wyrażający sprzeciw wobec takiego traktowania jednego z najciekawszych artefaktów postmodernizmu w Polsce. Ten budynek ma tyle samo miłośników, co zajadłych przeciwników. I nie dziwię się. Kiedy pierwszy raz przyjechałem do Wrocławia (jako nastolatek) nie mogłem zrozumieć, jak można było postawić coś równie paskudnego. Był wszystkim, czego nienawidziłem w latach 90-tych, przeciwko czemu się buntowałem. Przerysowane nawiązania, różowe kolory, „tandetne”, tymczasowe materiały. Z czasem zrozumiałem, że był to wyraz pewnej epoki i świadoma wypowiedź, istniejąca w kontekście współczesnej architektury – po całej lekcji modernizmu i rozkwicie postmodernizmu – których wtedy nie znałem. Z czasem zacząłem go doceniać, tak samo jak szalone i kolorowe lata dziwięćdziesiąte. Być może naiwne w swoim optymizmie, ale i w tym właśnie piękne – mówi Antoni Burzyński, kurator sztuki. Solpol jest niezwykle charakterystycznym przykładem architektury postmodernistycznej w Polsce. Świadectwem epoki. Nie tylko w polskiej architekturze, w której, podobnie jak w innych krajach byłego bloku sowieckiego, popularność postmodernizmu przypadła na okres transformacji. Ale również przemian społecznych (nie zawsze tak kolorowych), nadziei, estetyki i marzeń. Ze współczesnego punktu widzenia burzenie go jest jak próba wyrzucenia do śmietnika swoich naiwnych rysunków ze szkoły, udawania że nigdy nie słuchało się Michaela Jackson i Roxette. Można. Ale było by to i nie prawdziwe, i ze szkodą dla muzyki. U kogo w klasie ktoś nie miał klapek Kubota? Albo czegoś innego, zależnie od pokolenia, czego niedługo potem się wstydził. A teraz wynajduje na Allegro za grube monety – podsumowuje. 

Alicja, która prowadzi rewelacyjne instagramowe konto @solpolposting, zwraca uwagę na zmarnowanie potencjału tego miejsca. Oprócz dużego znaczenia historycznego, kulturowego oraz symbolicznego, Solpol ma również ogromny potencjał – niewiele jest budynków, w obronę których zaangażowało się tak wiele osób w różnym wieku. W 2021 roku można było zauważyć poruszenie, które powstało zarówno w internecie, jak i bezpośrednio przed domem handlowym – na ulicy Świdnickiej. Można zatem śmiało powiedzieć, że dobre wykorzystanie Solpolu mogłoby być korzystne zarówno dla mieszkańców, jak i dla właścicieli tego miejsca. Zainteresowanie i zaangażowanie ludzi w losy budynku pokazuje, iż ta przestrzeń miałaby szansę stać się istotnym miejscem na kulturalnej mapie Wrocławia… gdyby tylko wykorzystano tę energię – konstatuje smutno. Antoni Burzyński również ubowela nad zmarnowaną szansą: każdy (zwłaszcza we Wrocławiu) chciał coś kiedyś zrobić w Solpolu. Jakiś projekt, wydarzenie, festiwal. Tajemnicą poliszynela jest, że właściciel praktycznie nigdy się na to nie zgadzał. Nic dziwnego, po co uczynić kultowym coś, co zamierzasz zaraz zburzyć (żeby postawić na tym coś za grube miliony). To jednak nie do końca się udało, Solpol ma rzeszę gorących zwolenników i obrońców. Były już petycje i publikacje. Przed Naczelnym Sądem Administracyjnym trwa sprawa dot. wpisania budynku do rejestru zabytków. Wciąż jeszcze planują oni protesty, akcje i działania, które mogłbyby ochronić budynek. Sytuacja rozwija się jednak bardzo szybko a czasu jest niewiele. Chciałbym podzielać optymizm Antoniego, ale właściciel budynku – Zygmunt Solorz – nie jest znany z działań nakierowanych na inne wartości, niż czysty zysk. Solpol nie miał również szczęścia ze strony organów państwowych. Alicja: sprawa Solpolu rozgrywa się od wielu lat i nie jest kwestią jedynie wydarzeń minionego roku. Już ponad dziesięć lat temu mówiło się o możliwej rozbiórce budynku i przez tę całą dekadę ludzie, którym nie były obojętne losy domu handlowego, czynnie działali zarówno ubiegając się o wpisanie go do rejestru zabytków, jak i poprzez nagłaśnianie tego, co może się stać. Niestety niechęć konserwatorów w połączeniu z biernością władz miasta w tej kwestii sprawiły, że prawdopodobnie nigdy nie było szansy na jego ocalenie – oddolne inicjatywy odbijały się od przysłowiowej ściany.  

Rozumienie tego, co powinno zostać zabytkiem, bardzo często różni się między rejonowymi konserwatorami a środowiskami aktywistycznymi. Ostatnimi czasy miały miejsce również inne, smutniejsze historie – straciliśmy pawilon Emilia, co okazało się błędem na tyle dużym, że ma on zostać odbudowany. Nadal słychać głosy ubolewania nad losem katowickiego brutalistycznego dworca. Mieliśmy bardzo wiele okazji, by wyciągnąć pewną naukę – niestety nadal przychodzi nam to ciężko – mówi Alicja. W podobnym tonie wypowiada się Olga Drenda, pisarka i publicystka zajmująca się echami przeszłości i naszymi relacjami z artefaktami historii nowoczesnej: moim zdaniem łatwo poddajemy się pokusie rozwałki, jeśli coś jest zaniedbane, nieużytkowane, łatwo spisujemy to na straty. Wszystko jedno, czy to Solpol, czy pałac z XIX wieku. Utożsamiamy jednoznacznie nowe z lepszym. Niestety to oznacza, że jesteśmy na najlepszej drodze do krajobrazu złożonego z paczkomatów i żabek. A czasem wystarczy naprawić, wyremontować, albo po prostu umyć. Dość dobrze pamiętam stopniową degradację Solpolu – co prawda mieszkam we Wrocławiu kilkanaście lat, ale już od dziecka często odwiedzałem rodzinę, która tu mieszkała. To, co początkowo robiło wrażenie – jedno z pierwszych wspomnień związanych z ruchomymi schodami łączę właśnie z tym postmodernistycznym cudem – powoli zmieniało się w smutny obraz porzucenia. W pełni zgadzam się z Olgą Drendą: jako społeczeństwo nie wyrobiliśmy sobie odruchów doceniania obiektów o nieoczywistej wartości. Ocena przydatności jest często krótkowzroczna, a wartościowanie estetyczne podpada często pod bardzo konserwatywne, ograniczone spojrzenie. Alicja: mimo, że Solpol pojawił się na łamach wielu magazynów i to nie tylko architektonicznych, mimo że ceniony na świecie artysta Adam Nathaniel Furman stworzył na jego podstawie wzór jednej z toreb (żaden inny polski budynek nie znalazł się w tym gronie), mimo że architekci oraz historycy niemalże jednym głosem opowiadają się za jego pozostawieniem – w internecie debata dotycząca budynku nadal sprowadza się do “rozebrać brzydactwo!”. 

Społeczna energia wobec planów zburzenia Solpolu jest od lat naprawdę spora, wręcz wyjątkowa, biorąc pod uwagę relatywną apatię społeczną panującą w Polsce. Ale wpisuje się w zjawisko wielu innych lokalnych historii, gdzie chciwy walec kapitału lub władzy próbuje przejechać się po obiektach i obszarach bliskich sporej części miejscowej ludności. W ostatnich latach powoli wzrasta świadomość lokalności, niezależnie od tego, czy mówimy o Solpolu, czy np. poznańskich Fortach, które osoby aktywistyczne chcą obronić przed zabudową. Urzędnicze rozumienie zabytkowości i utylitarności jest często archaiczne, spętane wychodzonymi już koleinami rozwiązań, najczęściej kalibrowanych pod kątem zysku. Tego rodzaju społeczna mobilizacja będzie procentować w przyszłości, bo wykuwa fundamenty polskiej obywatelskości. Mówię o przyszłości, bo sprawa Solpolu jest raczej przegrana. Mojego optymizmu nie do końca podziela Alicja. Chciałabym powiedzieć, że historia Solpolu zmieni coś w bieżącym dyskursie architektonicznym, jednak z upływem czasu mam co do tego coraz większe wątpliwości. Niemniej jednak, coś buzuje. Antoni Burzyński nie traci nadziei, dodatkowo wyznaczając pokoleniową linię w podejściu do Solpolu: był jednym z pierwszych nowych domów towarowych w nowej, kapitalistycznej Polsce. Tym, co później przerodziło się w centra handlowe. Możemy ich teraz nie lubić, ale udawać, że to się nie stało? Zburzyć i liczyć na to, że żaden historyk się do tego nie dokopie? Paryż zburzył swoje hale… teraz tęskni. Nie powinniśmy powtarzać tego samego błędu i pozbywać się budynku, gdy tylko trend estetyczny się zmieni. Po pewnym czasie (i dzieje się to właśnie teraz) przyjdzie świadoma refleksja, która doceni wartość tego obiektu. Popełnilibyśmy, jako społeczeństwo, poważny błąd, na ostatniej prostej pozbywając się Solpolu, chwilę zanim stanie się powszechnie popularny. Przy okazji widać po demografii jego miłośników, że łatwiej znajduje sympatię u ludzi, którzy, nie musieli się od tego dziedzictwa odcinać kiedyś. Urodzili się już po problemie i dla nich jest dość niezwykłym obiektem, który komunikuje się z nimi zaskakująco zrozumiałym językiem złożonym z gry nawiązań, zapożyczeń, postironii i memów. Najwyraźniej ta kulturowa gra przechodzi ponad głowami kolejnych konserwatorów zabytków, którzy uparcie odmawiają Solpolowi jego należnego statusu i kolejnym władzom miasta, które po prostu sprawę ignorowały. Prezydent Wrocławia Jacek Sutryk raz mówił, że sprawa Solpolu jest mu obojętna, innym razem stwierdził, że o wpisie do rejestru niech decydują eksperci. Czyli typowe libkowe umywanie rąk i sznurowanie ust, żeby nie zrazić nikogo. Trzymam kciuki za pomyślny finał sprawy, ale obawiam się, że ulica Świdnicka bezpowrotnie zmieni swoje oblicze. Pożegnanie Solpolu będzie ciężkie i wiem, że w tym uczuciu nie jestem osamotniony.  

WIĘCEJ