Nie ma co się okłamywać – polska kuchnia nie obfituje specjalnie w przyprawy poza pieprzem, dużymi ilościami soli i liściem laurowym, który w zasadzie nie wiadomo jaką funkcję spełnia (na pewno nie dekoracyjną, smakowo też nie jest zbyt atrakcyjny). Na szczęście w urozmaicaniu naszego rodzimego bastionu mąki, wieprzowiny i ziemniaka od lat pomagają nam inne narody.
Gastronomiczne mapy wielu polskich miast dywersyfikują się coraz bardziej każdego sezonu za sprawą koreańskich, wietnamskich, meksykańskich, tajskich oraz wielu innych, reprezentujących jeszcze bardziej ezoteryczne miejsca na mapie świata, lokali. To portale do świata, w którym intensywne i rozważnie dobrane przyprawy stanowią o sile większości serwowanych dań. To także okazja, by spróbować ostrych, pikantnych lub wypalających trzewia potraw – oczywiście nieskończenie ciekawszych niż kebab lub falafel z ostrym sosem, czyli typowy tradycyjny polski pikantny posiłek..
Ostre jedzenie dla wielu żyjących w upalnym klimacie narodów to standard – w amerykańskiej i europejskiej kulturze to jednak temat, którego eksploracja dopiero niedawno rozpoczęła się na dobre. Chyba właśnie w ten sposób należy tłumaczyć gigantyczną popularność youtubowego talk-show „Hot Ones”, w którym prowadzący Sean Evans zaprasza swoich słynnych gości na posiłek składający się z dziesięciu skrzydełek – każde następne przyrządzone z coraz ostrzejszym sosem. Miliony widzów nie tylko korzystają z okazji obejrzenia cierpiących katusze gwiazd w rodzaju Natalie Portman, Gordona Ramsaya, Post Malone’a czy Billie Eilish, ale także żywo interesują się samymi piekielnymi sosami. Twórcy programu w efekcie sami zaczęli produkować własne, przekraczające setki tysięcy jednostek w skali Scoville’a, salsy.
Na Starym Kontynencie najbardziej wpływowym „influencerem” w tej dziedzinie jest z kolei Claus Pilgaard, czyli Chili Klaus. Duński showman także zaprasza do swoich produkcji celebrytów, by torturować ich najbardziej intensywnymi smakami świata. Pilgaard wielokrotnie organizował też zbiorowe jedzenie najostrzejszych papryczek na miejskich skwerach oraz zrealizował koncert chóru dziecięcego, którego młodzi członkowie zostali w czasie występu poczęstowani bezlitosnymi papryczkami.
Na polskim gruncie jest na razie stosunkowo cicho na ten temat – jedyną bardziej prominentną postacią eksplorującą ten temat jest Szafa z kanału MocnyVlog, ale służy to bardziej demonstracji poziomu testosteronu autora. To godne odnotowania przetarcie szlaków, ale na specjalistkę lub specjalistę z prawdziwego zdarzenia musimy jeszcze poczekać.
Rewolucja jak zawsze zaczyna się w kawiarniach. A w tym konkretnym wypadku przede wszystkim w restauracjach. O wdrożenie w arkana spożywania żywego ognia poprosiliśmy Kasię Zbikowską, współprowadzącą dwie warszawskie knajpy: Pacyfik i Palomę, specjalizujące się w kuchni państw z obrębu lub sąsiedztwa Oceanu Spokojnego. Kasia od razu przyznaje, że od dłuższego czasu nie potrafi już w zasadzie przyrządzać łagodnych potraw. – Polacy uznają jakieś dziwne rozróżnienie na smaki ostre i pikantne. Tego drugiego słowa nie cierpię. U nas wszystko jest przynajmniej trochę ostre i nikt się na to nie skarży. – Jedną z flagowych gastronomicznych atrakcji Pacyfiku jest przygotowana własnoręcznie przez Zbikowską na bazie najostrzejszej papryki 2018 roku, Carolina Reaper, salsa o zachęcającej nazwie „Jebany szatan”. – Ten sos jest najostrzejszym, jaki przygotowałam, mimo że wedle meksykańskich standardów to dość normalna uliczna salsa – dodaje, podczas gdy ja płaczę i wypuszczam kłęby pary z nosa i uszu, niczym postać ze starej kreskówki. Zaznacza też, że coraz więcej osób pojawia się z bojowym nastawieniem, by spróbować swoich sił w starciu z tymi piekielnymi, jak na nasze standardy, smakami. – Najczęściej to kolesie stają w szranki. Udają, że te setki tysięcy Scovilli nie robią na nich wrażenia, ale pewnych symptomów po prostu nie da się ukryć.
Masochistyczna radość i żyłka do podejmowania ambitnych wyzwań to jednak nie jedyny powód tego fenomenu. – Filozofia kuchni w Meksyku i innych krajach w obrębie Pacyfiku jest po prostu inna: ostrość to tylko jeden z aspektów tych dań i zwykle towarzyszą im inne, równie ciekawe smaki. To antidotum na polskie jedzenie, które dla mnie jest zwyczajnie mdłe – zamyka swój wywód Kasia, podczas gdy ja ścieram kolejne krople potu z czoła po starciu z „Jebanym szatanem”.
Ten tekst to tylko skromny wstęp do cyklu Bolesne Żarcie, w którym będziemy testować najbardziej ekstremalne smaki świata i przyglądać się ich wpływowi na krajobraz polskiej gastronomii. Stay tuned.