Polejcie mu wódki, może zaśnie i już nie wstanie.
Rytuał znęcania się nad kolejnym polskim boomersem w ważnej pozycji na arenie publicznej, bo palnął jakieś niewrażliwe głupoty, jest na tym etapie dość męczący. Potrzebny – bo wciąż zbyt wiele mediów i spora część publiki traktuje ich jako autorytety – i nawet dość satysfakcjonujący, ale ostatecznie za każdym razem łudząco podobny do poprzedniej wyprawy w krainę niedogolonych samców. Tym razem Boguś Linda, polski facet przez duże F, popisał się niezbyt lotnymi myślami o różnorodności Oscarów (nastąpiło uruchomienie protokołu: combo rasizmu z mizoginią), podważył ruch #MeToo, a na koniec niezbyt sprawnie uzasadnił seksizm pana Pasikowskiego, autora bodaj najbardziej haniebnych prezentacji postaci kobiecych na polskich ekranach. Boomers be boomin’ chciało by się powiedzieć – nic nowego od kolejnych farmazonów fana Elona Muska Hołdysa, czy tyrad Tomasza Lisa-zupełnie-nie-psychola-mobbera. Z Lindą problem jest o tyle głębszy, że to ikona najbardziej toksycznych wykwitów rodzimej kultury popularnej. Nigdy nie uważałem go za jakiegoś wybitnego aktora – ten styl gry, oparty na mamrotaniu pod nosem, zgrywaniu twardziela i cwaniackich półuśmieszkach, ma w sobie tyle polotu i talentu, co transport żeliwnych kowadeł – a specyficzny kult, jaki wokół siebie wytworzył, jest jedną z gorszych emanacji słabości polskiego konstruktu męskości. Owszem, można bronić Psów jako ważnego głosu o czasach transformacji, ale co można powiedzieć o Sarze, creepiastym, eksploatującym nastoletnią Agnieszkę Włodarczyk, gniocie? Linda to ikona polskiej mizoginii filmowej, większość jego filmografii to produkcje, które nie tylko nie przechodzą testu Bechdel, ale są wprost szkodliwym testami nuklearnymi patriarchatu. Oczywiście, nie nakładam na niego samodzielnej odpowiedzialności za te koszmarki – w końcu pracowało przy nich całe stado innych samców – ale nie da się ukryć, że Boguś wyszedł z tego w pozycji legendy.
Pasikowski, Ślesicki i inne ghoule operujące w uniwersum problematycznych fantazji seksualnych (Sara), czy imperialistycznych bzdur, gloryfikujących służby specjalne (Operacja Samum), na długie lata odciągnęły mnie od polskiego kina. Niestety, innych przyciągnęły, tworząc zupełnie niezasłużony kult Bogusia i spółki. Sam Linda schodził coraz niżej, używając toksycznej męskości do reklamowania fajek i alkoholu (wiecie, prawdziwy facet!), by skończyć w polskim Fast & Furious jako przynęta sequelu, który nigdy nie powstał. Jego koleżka, Czaruś Pazura, już zupełnie poleciał na prawackie łąki, gdzie hasa za rączkę z wampirami z TVP. I tak, jak zawsze apelowałem o kino gatunkowe w Polsce, tak produkcje, w których brał udział Linda, najczęściej były kompromitacją tej formy wyrazu, chorymi fantazjami, napędzanymi testosteronowymi kompleksami, ale bez efektowności właściwej amerykańskim blockbusterom, a nawet filmom klasy B. Niestety, fantazjami trafiającymi na podatny grunt. Mało co poczyniło tak duże szkody w zbiorowej wyobraźni Polaków, co kino z lat 90-tych XX wieku. Lubię kino akcji, ba, nawet gnioty mają miejsce w moim serduszku. Ale Pasikowski nie umiał kręcić scen akcji, albo nie miał na nie budżetu i to, z czym zostajemy, to podręcznikowe przypadki mizoginii, kult zapijaczonego twardziela, co mamrocze bo to zła kobieta była, albo wywołujące cierpnięcie skóry na całym ciele lolitkowanie. Wydaje mi się, że wciąż nie przeszliśmy krytycznego rozliczenia kultury popularnej III RP, za to zbyt łatwo propagujemy i fetujemy jej największych szkodników. Jasne, to problem pokoleniowy – praktycznie każdą nadprzyrodzoną istotę z horrorów można unicestwić łatwiej, niż usunąć polskiego boomersa z przestrzeni publicznej – ale naszym obowiązkiem jest wziąć pod lupę ten cały syf i przegonić jego autorów na cztery wiatry, przy okazji uspołeczniając ich majątki.
Kiedy zobaczyłem te radiowe wypowiedzi Bogusia, na początku wzruszyłem ramionami – polscy faceci w przestrzeni publicznej, szczególnie ci starszej daty, to doprawdy upiorny zbiór, wypluwający z siebie haniebne wypowiedzi z żelazną regularnością. Ale potem przypomniałem sobie te wszystkie koszmarne filmy i ich wpływ na moich kolegów, wujków i innych ziomków. Mizoginia polskiego kina ponosi odpowiedzialność za wiele krzywd, jakich doświadczyły kobiety. A Boguś, z tym koślawym uśmiechem i cwaniackim mamrotaniem, jest kapłanem kultu, który krwawymi rytuałami sprowadził przedwieczne zło na ziemię. I o tym warto pamiętać, cytując Psy.