Polski showbiznes i sport zawodowy składa się w większości z tchórzy. Rzadko kiedy – o ile w ogóle – celebryci i celebrytki zabierają głos w ważnych sprawach, swoje czasami absurdalnie duże platformy traktując wyłącznie jako wehikuł do zarabiania pieniędzy, bez zbytniego ujawniania poglądów nawet na najbardziej neutralne sprawy. To w końcu niebezpieczne, bo ktoś może się nie zgodzić, unfollowować, a przecież te liczby się liczą! Takie tchórzostwo, chociaż też niebezpieczne, ostatecznie jest mniej szkodliwe, niż sianie dezinformacji i teorii spiskowych. W trakcie pandemii przekonaliśmy się, że polski showbiz chętnie odrzuci swoją pozorną neutralność, jeśli tylko ma dostęp do pewnej wiedzy tajemnej i szerokie grono klakierów, gotowe za ignorancję płacić uwielbieniem.
Na początek zastanówmy się dlaczego ludzie ze świecznika tak łatwo ulegają najróżniejszym podszeptom QAnonów tego świata. Działa tu bardzo prosty mechanizm: wszystko, co ma wokół siebie aurę ekskluzywności, ograniczonego dostępu, czy bycia ponad szarym tłumem jest dla celebryckiej tłuszczy z gruntu interesujące. Byle szaraczek może liczyć na oficjalne komunikaty rządowe, czy przekazy mainstreamowych mediów. Celebryta potrzebuje czegoś więcej. Nic to, że teorie konspiracyjne, czy wszelakie gusła kryjące się pod określeniem medycyna alternatywna już od lat opuściły wąskie grono i rozlały się po społeczeństwach niczym ulewny deszcz po ulicach. Wiele z tych mądrości wygłaszanych rozedrganym głosem na Instagramie wynika również z prozaicznej frustracji: mieliśmy tak dobre życie jako roszczeniowe elity, teraz to życie zmieniło się na gorsze. Nie gramy koncertów, nie ma eventów w galeriach handlowych i na Dniu Grzyba w Węglińcu, nawet kręcenie reklamówek jest bardziej skomplikowane. Przychody spadają, a Gucci przecież wciąż wypuszcza nowe kolekcje. Zresztą, celebrycki lud to wampiry energetyczne, żywiące się miłością tłumu, a pandemia odcięła dostęp również do tego cennego źródła (zakładam, że online to nie to samo, a do tego można oberwać od hejterów). Jednym z powodów olbrzymiej popularności teorii konspiracyjnych wśród celebrytów (myślę, że wielu kryje się ze swoimi pasjami do alternatywnych wizji rzeczywistości) jest również to, że jakaś część z nich nie należy do najostrzejszych ołówków w piórniku i najzwyczajniej w świecie daje się nabrać na banialuki. I wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że ich ignorancja prezentowana publicznie ma naprawdę sporą cenę.
Patrząc na polski krajobraz, nazwijmy ich łagodnie, covidosceptyków, widzimy pewne pocieszenie: większość z nich to gwiazdy małego kalibru albo mocno przebrzmiałe. Co oczywiście nie znaczy, że powinniśmy je ignorować.
Dzięki mądrości algorytmów mediów społecznościowych i wyjątkowej nośności konspiracyjnych bzdur wśród wymęczonych systemem ludzi, nawet mały lub zapomniany celebryta może pływać na fali setek tysięcy wyświetleń. Ale nie tylko, bo w gronie włączających myślenie znalazła się choćby Doda, która zebrała prawie milion obserwujących na Instagramie. Niegdysiejsza królowa chętnie propaguje pseudonaukowe treści, jak kultowy w konspiracyjnych kręgach filmik „Plandemia”, z którym nierówną walkę toczą administratorzy platform społecznościowych. Co zresztą dla Dody jest dowodem na to, że zawiera jakieś niewygodne prawdy. O ile dość łatwo zaśmiać się nad upadłą gwiazdką reality show, która z przerażeniem cedzi coś o 5G (pozdro Trybson), tak biorąc pod uwagę skalę wpływów Dody, śmiech grzęźnie w gardle.
Na mniejszą, ale wciąż całkiem sporą, publikę może liczyć Edyta Górniak. Jej pozycja jest szczególnie silna u boomersów, którzy pamiętają jej triumfalną dekadę lat 90-tych, a którzy są szczególnie narażeni na bezkrytycznie przyjmowane treści w internecie. Dlatego tezy, które publicznie stawia Górniak, są tak niebezpieczne. – Ja mam do tego inne podejście i inne poglądy na tę sprawę. To jest bardzo, bardzo gruby scenariusz. Uważam, że to jest zamach na ludzkość, to co się wydarzyło – w takich słowach wokalistka podsumowała pandemię, domagając się debaty z ministrem zdrowia. Nie trzeba dodawać, że Górniak należy do upiornego grona antyszczepionkowców i lubi rozsiewać antynaukowe kłamstwa na temat szczepień. Skoro już jesteśmy przy ulubieńcach boomersów, to nie zapominajmy o Leszku Możdżerze, który w świecie muzyki popularnej i jazzu cieszy się dość zasłużoną pozycją. Muzyk w swoim tekście w „Jazz Forum” m.in. podważał istnienie pandemii, sankcjonował władzę Lady Gagi nad wampirami, czy twierdził, że plemiona afrykańskie nigdy nie wytworzyły wyrafinowanej formalnie kultury wyrażającej się w arcydziełach literatury, poezji, architektury, muzyki i technologii (tak, to dosłowny cytat). To był początek pandemii, więc tego typu wynurzenia spotkały się z pobłażliwym rechotem, ale jesteśmy kilka miesięcy dalej i mam podejrzenia, że dzisiaj widzielibyśmy więcej przychylnych reakcji (zresztą i wtedy znalazł wielu obrońców).
Wystarczy spojrzeć na Ivana Komarenkę, który od początku pandemii budował sobie tor rozbiegowy pandemiosceptycznych opinii, by wreszcie odsłonić swoje opus magnum – utwór „Kity i mity” (ponad pół miliona wyświetleń na YouTube). Wcześniej straszył Billem Gatesem i WHO, coverując „Wolność” Marka Grechuty. Ponownie – zasięg Komarenki jest relatywnie mały, ale dla zwolenników teorii konspiracyjnych każdy znany sojusznik jest na wagę złota, bo swoje intuicje mogą zalegitymizować ich sławą. W tekście „Kitów i mitów” pobrzmiewają frazesy o wolności, małych biznesach i tresurze. To zresztą motywy, które znajdziemy u prawie wszystkich covidosceptyków – nie wiem, czy jest na świecie drugi naród, który tak mocno utożsamia wolność z samowolką i brakiem odpowiedzialności. A, przepraszam, Amerykanie, których kraj zapada się właśnie pod ciężarem własnej ignorancji.
Ciekawym epizodem konspiracyjnym było drugie #hot16challenge, zrodzone, o ironio, z troski o polską służbę zdrowia. Pandemiosceptyczny okazał się np. Tede i Kukon, ale dopiero Kali wjechał mocno, cały w QAnonie. Skrajnie prawicowa teoria konspiracyjna, zrodzona w najciemniejszych zakamarkach internetowych chanów, mocno wstrząsnęła reprezentantem Ganja Mafii. I tak, jak lubię Kaliego za album „Chudy chłopak”, tak wolałbym zabrać mu mikrofon, kiedy powtarza szkodliwe bzdury wyjęte z piwnic oklejonych mangowymi lolitkami. Foliarski coming out w trakcie hip-hopowej akcji roku może mieć poważne reperkusje, bo ten gatunek dość mocno rezonuje z młodymi umysłami. Jak Doda i Edyta Górniak przeorają boomerskie umysły, tak kilku raperów z nieprzemyślanymi opiniami może nieźle namieszać w głowach młodzieży. Tym sposobem na konspiracyjne dyrdymały narażone jest całe społeczeństwo, niezależnie od pozycji i grupy wiekowej.
Pandemiosceptycyzm znalazł podatny grunt, przygotowany przez ruchy antyszczepionkowe. Nie dziwi, że ich zwolennikiem jest znany rasista i homofob, Wojciech Cejrowski. – Zakończyć pandemię. Zakończyć to oszustwo; przemoc władzy nad Narodem. Obalić tyranię – wypuścił niedawno z siebie, popierając protest pandemiosceptyków. Mateusz Grzesiak, człowiek-mem i czarna dziura etyczna, również wyraził zaniepokojenie szczepionką na COVID-19 (co nie przeszkodziło mu w byciu zapraszanym do liberalnych mediów jako ekspert od zdrowia psychicznego w trakcie pandemii). Pionę zbija z nim Magda Gessler, która na początku pandemii na koronawirusa proponowała cebulę – dzisiaj tylko obawia się szczepionki. Chociaż trzeba jej oddać, że publicznie poparła noszenie maseczek, gest najwyższej herezji dla covidosceptyków.
Byibyśmy tu jeszcze długo, gdybyśmy mieli pochylać się nad każdą bzdurą wychodzącą z ust Violi Kołakowskiej, ziomeczka z Fit Lovers (to akurat radosny zawodnik: stwierdził, że koronawirus ginie w wysokiej temperaturze 27 stopni Celsjusza; Bro, czy mierzyłeś sobie kiedyś temperaturę?), czy windsurfera Wojciecha Brzozowskiego (kryzys na rynku pracy z powodu pandemii jest winą lekarzy, którzy są opłacani przez firmy farmaceutyczne, kierują się własnym interesem i powodują, że firmy są zamknięte, przez co ludzie tracą pracę. Np. w Los Angeles lekarze dostają 13 tys. dolarów za dopisanie do diagnozy koronawirusa; jak widać, wiatr potrafi wywiewać także szare komórki). Tworzenie galerii celebryckich głupot to zadanie tyleż wdzięczne, co naładowane satyrycznie. Problem polega na tym, że jeszcze kilka lat temu panował względny konsensus co do stopnia idiotyczności tych twierdzeń, a autorytet ludzi medycyny i nauki był podważany rzadko (przynajmniej w przestrzeni publicznej), więc łatwo było takie opinie wyśmiewać.
Dzisiaj mamy do czynienia z potężną ekspansją myślenia antynaukowego i jawnej wrogości wobec autorytetów, co w połączeniu z niskimi umiejętnościami krytycznego odbioru treści w internecie daje morderczą mieszankę. Liczba osób deklarujących sprzeciw wobec potencjalnej szczepionki na koronawirusa rośnie w tempie lawinowym – konsekwencje takiej postawy odczujemy wszyscy.
W sklepach całego kraju tzw. plandemiści (od teorii mówiącej, że mamy do czynienia z „planowaną” pandemią) urządzają prowokacje bez maseczek: filmiki z tych akcji potrafią dobić do kilkuset tysięcy wyświetleń. Myślami wybiegam poza pandemię: co stanie się z energią tych ludzi, kto zagospodaruje politycznie ten potencjał (mam podejrzenia, ale boję się wymówić to na głos)? Czekają nas ciężkie czasy, bo ludzie, coraz bardziej pozbawiani sprawczości przez późny kapitalizm, buntują się przeciwko statusowi quo. Co jest gestem ze wszech miar słusznym, bo ten system sprzyja tylko wąskiej elicie. Niestety, winą za swój niewesoły los nie obarczają systemu (lata neoliberalnej propagandy robią swoje), a wydumane siły nieczyste. Idąc dalej w przyszłość: by radzić sobie ze skutkami katastrofy klimatycznej, będziemy potrzebowali zorganizowanego społeczeństwa, które pracuje na wspólny cel. Pandemia pokazała, że zaniedbania w edukacji, zupełny brak kontroli nad platformami społecznościowymi i kompletny chaos w formułowaniu oficjalnych komunikatów prowadzi do jednego: podzielonego, paranoicznego społeczeństwa, którego część jest bardziej skłonna uwierzyć w to, że Bill Gates przerabia dzieci na szczepionki, niż w to, że maseczka na twarzy ogranicza rozprzestrzenianie się zarazków. Przerażająca perspektywa.