Brytyjska artystka długo pracowała nad swoim debiutanckim albumem, ale po jego publikacji krytyka była zgodna – to jedna z najciekawszych płyt elektronicznych ostatnich miesięcy.

Zanim Beatrice Dillon trafiła na szczyt listy albumów roku magazynu Wire i stała się jedną z najbardziej cenionych artystek elektronicznych na świecie, przez lata udowadniała swoją erudycję w roli muzycznej archiwistki. Lata pracy w londyńskich sklepach muzycznych ukształtowały diggerkę, która w miks fragmentów cudzych utworów potrafiła wpleść własny muzyczny język, tak jak wcześniej robili to inni sprzedawcy ze sklepów z płytami – Solex czy Panda Bear. Wystarczy posłuchać jej miksu dla magazynu FACT z czerwca 2018, patchworków sklejonych z archiwaliów wytwórni RVNG Intl. czy Folkways Record, należącej do Smithsonian Institution i specjalizującej się w archiwach muzyki folkowej, żeby dostrzec, że za samplami z biblioteki o borgesowskiej wręcz monumentalności kryje się także w pełni ukształtowana wizja oryginalnego brzmienia. 

Jej najważniejsze jak do tej pory świadectwo, album Workaround, nie brzmi przy tym jak przeniesienie metody kolażu na studyjny i bardziej kolektywny grunt. Wydany w berlińskim labelu PAN, mogącym się pochwalić się imponującym katalogiem i za każdym razem nienaganną produkcją swoich artystów, album brzmi zaskakująco organicznie – w czym pomógł dobór modulowanych, akustycznych sampli, a także obszerna, w każdym razie jak na wyobrażenie o archiwistach, lista gości i instrumentalistów, obejmująca m.in grającego na tabli Kuljita Bhamrę czy Laurel Halo. Wcześniej Dillon nagrała też m.in wspólny album z Rupertem Clervaux, dlatego choć przełomem było dla niej odkrycie DJ-a Shadowa i świadomość, że do stworzenia czegoś wielkiego nie potrzeba zespołu ani żywych instrumentów, nie zamknęła się na pracę zespołową. Ze świetnymi, trudnymi do sklasyfikowania efektami – na Workaround usłyszymy echa Jana Jelinka (zarówno glitchowych cięć i kliknięć, jak i bardziej ambientowej strony jego dyskografii), etnograficznego post-jazzu Jona Hassella, dubu czy rapu zdekonstruowanego w stopniu znanym choćby z płyt Jamesa Ferraro, a wszystko to na szkieletowych bitach utrzymanych w tempie w okolicach 150 bpm. 

Jak ta formuła, zarazem organiczna i wywodząca się w prostej linii z technik remikserskich, djskich i kuratorskich sprawdza się na żywo? O tym będzie można przekonać się na nadchodzącym koncercie w ramach Avant Art Festival. Na festiwalu zagra też Pan Daijing, inna artystka z PAN, która podobnie jak Dillon wiele zawdzięcza sztukom wizualnym i tak jak ona poszerza granice dzisiejszej muzyki elektronicznej czy też po prostu eksperymentalnej. Nie zapomnijcie też rozważyć wypadu na występ zespołu Duma – zgoła odmienny niż Dillon, ale nie mniej ekscytujący.  

Avant Art Festival Warszawa 27.09.-02.10.

 

 

WIĘCEJ