Dwie płyty, które umilą wam jesień.
W Polsce mamy długą tradycję sięgania po brzmienia, które ubarwiają szare realia. Od tropikalnych zakusów muzyki z PRL-u, po falę nowoczesnego house’u, która kilka lat temu szukała egzotycznej ramy do zachęcania do tańca, można powiedzieć, że rodzime dźwięki proponują sporo eskapizmu. Nie inaczej jest z nurtami balearycznymi, zrodzonymi z eklektycznych setów granych chociażby przez Daniele Baldelliego – tu przodował nieistniejący już zespół Ptaki. W 2022 muzyczny krajobraz polskiej muzyki elektronicznej i klubowej jest odrobinę mniej różnorodny niż jeszcze kilka lat temu, głównie przez to, że dominująca forma ekspresji – techno – nie dostarcza aż tylu wydawnictw. Ale pod powierzchnią wciąż czai się kreatywność, dystansująca się od singlowo-epkowych formatów i sięgająca po dłuższą formę albumową. Kiedy za oknami kiełkuje jesień, a wieczory znów są długie, dwie płyty mogą wysłać nas na mentalne wakacje, obficie czerpiąc z różnych relaksujących tradycji. Mowa o propozycjach od duetu Jazxing i Jaromira Kamińskiego (który współtworzył duet Ptaki), czyli reprezentacji Trójmiasta. Oba albumy się świetnie uzupełniają i prowadzą twórczy dialog, chociaż prezentują różne oblicza nadmorskiego chilloutu. Co ciekawe, zarówno Jazxing, jak i Jaromir Kamiński, pochodzą ze sceny mocno stawiającej na sampling, ale na nowych albumach porzucają próbkowanie cudzej muzyki na rzecz instrumentów, tych materialnych i tych wirtualnych.
P O L O T Kamińskiego to zwarta pozycja, konsekwentnie realizująca relaksujące brzmienie. Nie brakuje tu , opartych na house’owej rytmice rozkoszniaków, do których nogi same uruchamiają się do tańca. „Ciao Benzina”, „Ukwiał”, czy wyjątkowo mistyczny kawałek „Droga”, to wspaniałe wpisy do księgi rodzimej muzyki tanecznej. Ale tempo P O L O T U trzyma się wolniejszych rejestrów, czasem podbijając lekko hip-hopowym bitem, jak w „Wielkie Halo”, czy rozmasowując skórę na słońcu, jak w „Splocie”. W sporcie istnieje pojęcie pływania bezwysiłkowego (tzw. Total Immersion), które dość mocno kojarzy mi się z tym albumem. To technika wymagająca doskonałej znajomości swojego ciała, odrzucająca walkę z oporem wody – efektem jest brak zmęczenia. P O L O T to dzieło producenta, który zna swój fach, a materia muzyczna nie stawia mu żadnego oporu. O ile pływanie bezwysiłkowe jest przydatne chociażby w triathlonie, tak tutaj ta totalna immersja służy emulacji dobrego humoru, morskiej bryzy na twarzy i słonecznego dnia na piasku. Porzucenie sampli na rzecz programowania wirtualnych instrumentów wyszło Kamińskiemu naprawdę dobrze. Kompozycje są skuteczne i lekkie, a całość konsekwentnie rozmywa brzmieniowe granice między cyfrową perfekcją, a organicznym rozbujaniem.
Pearls of the Baltic Sea duetu Jazxing to propozycja bardzo ambitna, w wielu momentach poszerzająca skład o gościnnych artystów i artystki, rozciągnięta między kilkoma dekadami balearyczno-nowofalowych inspiracji. Od razu warto docenić produkcję, która sprzyja tym ambitnym pomysłom. Klarowny i przestrzenny miks, dobrze osadzony mastering – tego potrzebuje ta muzyka, która przeszła długą drogę od przebojowego editu „A może by” Transport Band, wydanego przez The Very Polish Cut Outs 8 (!) lat temu. Jazxing nie spieszyli się z debiutem, co ostatecznie wyszło im na dobre. Bałtyckie perły są płytą o wiele mniej nowoczesną, niż P O L O T, ale trudno się o to gniewać. Jest tu wiele ukłonów do brzmień zrodzonych w latach 80-tych XX wieku, nie tylko z nurtu balearic, ale także synth popu, czy nowej fali. „Artifacts” to, zgodnie z tytułem, wykopalisko z innej epoki, z powodzeniem odnalazłoby się w 1985 roku. „Neu nostalgia” również pogrywa z tytułem, realizując ejtisy z nowofalowego rozdania. Ale zarzucanie Jazxing rekonstrukcji historycznej byłoby nie w porządku, bo Pearls of the Baltic Sea to ostatecznie płyta z 2022 roku, pouczona dekadami rozwoju tego, co zrodziło się 40 lat temu. „Hyacinth” to wybornie eksperymentalna propozycja, onieśmielająca narastającą aranżacją. „W uścisku” to kolejny throwback, ale w tej formie raczej nie do wyprodukowania cztery dekady temu – tu szczególne oklaski dla Kamila Kozłowskiego, który dostarczył ogniste partie wokalne. Z każdym powrotem do bałtyckich pereł jestem pod wrażeniem pełni tej artystycznej wizji. Manewrowania między tradycjami i inspiracjami według autorskiego kompasu, ambitnych aranżacji, które nie uginają się pod własnym ciężarem i kooperacji idealnie dobranych do potrzeb.
Obie płyty sięgają po chilloutowe brzmienia (to określenie zostało przejęte przez wraże siły, mam nadzieję, że uda nam się je odzyskać!), ale tworzą wokół nich własną rzeczywistość, domkniętą przez polski kontekst. Ta charakterystyczna, podwodna gitara, te dubowe akcenty, wspaniała zabawa tytułami utworów – chociaż Jazxing i Kamiński chadzają własnymi ścieżkami, to nie da się zauważyć między nimi podobieństw. I owszem, nawet jeśli jest tu trochę balearycznych naleciałości z zagranicy, to i tak słychać rodzime echa, od Krzysztofa Ścierańskiego po ścieżkę dźwiękową z programu Sonda. Nie wiem, czy to trójmiejskie powietrze, czy lata digowania płyt winylowych, ale czuć tu pewną artystyczną wspólnotę. A kiedy niebo znowu zasnuje się ciemnymi chmurami, odpalę bałtyckie perły Jazxing, albo dam się ponieść polotowi Kamińskiego. Oba albumy to prawdziwe skarby rodzimego undergroundu, niech się niosą jak najdalej!