Gdańsk nazywany jest miastem wolności z wielu powodów. Przede wszystkim w okresie międzywojennym funkcjonował, jako autonomiczne miasto-państwo pod ochroną Ligi Narodów. Później na terenach Stoczni Gdańskiej narodziła się Solidarność, a swoją działalność opozycyjną rozpoczynał Lech Wałęsa. Jednak najrzadziej mówi się o wolnym Gdańsku w kontekście działalności środowisk anarchistycznych. Grup, które prężnie funkcjonowały od końca stanu wojennego do początkowych lat transformacji. W ich obrębie tworzyły się niezależne grupy artystyczne takie, jak Totart (Tranzytoryjna Formacja Totart) – która swoimi obrazoburczo-prześmiewczymi ujawnieniami rozsadzała ponurą rzeczywistość lat 80. ubiegłego wieku.

Byliśmy grupą studentów, która chciała się wyrzygać komuną, niemożnością, tą całą tą szarugą i na podwalinach tego wyrzygania stworzyć coś nowego. Tak na Uniwesytecie Gdańskim w 1986 roku zadebiutował Totart performance’em Miasto, masa, masarnia. Twórcą i główną postacią był Zbigniew Sajnóg, a współtworzyli ją między innymi: Paweł Konjo Konnak, Artur Kudłaty Kozdrowski, Paweł Paulus Mazur, Ryszard Tymon Tymański, Darek Brzóska Brzóskiewicz.

Działali na przecięciu różnych pól: śpiewali, darli się, tarzali po podłodze, malowali swoje ciała farbą, tworzyli obrazy, przedstawienia, organizowali koncerty, demonstracje uliczne i happeningi, pisali manifesty, rozrzucali ulotki. Wprowadzali głupotę na salony i zamęt w głowach. Wdawali się w bójki, zaczepiali ludzi, kopulowali z godłem, rzucali się zepsutym mięsem. Nie lubiano ich metod i nie przepadano za ich zachowaniem, a oni nic sobie z tego nie robili. Tłumaczyli, że ich twórczość to coś, co po prostu wylało się z mózgu.

Działalność Totartu zbiegła się z czasem transformacji, kiedy nieupilnowana kultura niezależna na chwilę wdarła się do mainstreamu. Dziś trudno sobie wyobrazić takie programy, jak Dzyndzylyndzy czy Lalamido w telewizji publicznej. Pochodzące z nich dialogi Tymona i Pawła Paulusa Mazura to najjaśniejsze perełki w historii absurdalnego humoru w polskiej telewizji.

W połowie lat 90. Zbigniew Sajnóg zakończył swoją działalność artystyczną i tym samym w radykalny sposób przerwał istnienie stworzonej przez siebie grupy. Byli członkowie wspominają tamten czas, jako coś niepowtarzalnego, z kompletnie innego porządku. Co po nich zostało? Niewiele, kilka płyt, wydawnictw, głównie wspomnienia, ale urokiem performansu jest właśnie jego spontaniczność i ulotność. W tym roku Totart obchodził 35-lecie istnienia, członkowie zrealizowali kilkaset akcji o charakterze metafizyczno-społecznym, a ich dokonania do dziś spotykają się z gorącym odzewem wśród wielbicieli przekroczonych form kreacji.

Kolejną niesamowicie istotną postacią dla trójmiejskiego performansu jest Piotr Wyrzykowski, który w latach 90. bardzo aktywnie uczestniczył w gdańskim środowisku artystycznym. Między 1990 a 1993 rokiem współtworzył duet performerski Ziemia Mindel Würm z Markiem Rogulusem Rogulskim. Wspólnie przeprowadzali wielogodzinne akcje w otoczeniu natury lub na Wyspie Spichrzów w Gdańsku, zbliżone do magicznych rytuałów i misteriów. Ich działania uzupełniały rzeźby, ogniska i muzyka. Performansy duetu zwracały uwagę na istnienie w nowym, inaczej skonstruowanym świecie mediów i sztucznej rzeczywistości wirtualnej, w którym bezpośredniość owych często ekstremalnych doświadczeń skazany jest na niepowodzenie odbioru.

W swoich indywidualnych performansach artysta zaczął wykorzystywać elementy sztuki wideo oraz telewizyjne transmisje. Wyrzykowski jest też autorem pierwszej polskiej pracy internetowej zatytułowanej Technokracja i stworzonej na podstawie Poczetu królów i książąt polskich Jana Matejki. W projekcie artysta skonfrontował dwa, na pierwszy rzut oka, oddalone od siebie porządki: narodowy i rave’owy, przedstawiając królów Polski tańczących techno. Projekt był częścią cyklu performansów i instalacji pod wspólnym tytułem 44.

C.U.K.T. (Centralny Urząd Kultury Technicznej) to wspólny projekt grupy gdańskich artystów multimedialnych w składzie: Piotr Wyrzykowski, Rafał Ewertowski, Robert Michał Jurkowski, Jacek Niegoda, Maciej Sienkiewicz. Ich najgłośniejszą akcją było zorganizowanie kampanii Wiktorii CUKT – wirtualnej kandydatki na Prezydentkę Rzeczpospolitej Polskiej (2001). Wiktoria była czystą informacją bez własnych poglądów, sterowaną specjalnie napisanym programem komputerowym Obywatelski Software Wyborczy. Promowany i dostępny w Internecie program był narzędziem, za pomocą którego wszyscy obywatele, wyborcy – internauci, mogli tworzyć poglądy polityczne Wiktorii Cukt. Kandydatka demonstrowała wiarę w demokrację bezpośrednią i partycypacyjną, bez niepotrzebnych, szkodliwych pośredników, jakimi byli według CUKT-u politycy, dlatego jej hasłem wyborczym było: Politycy są zbędni. Każde otwarcie sztabu wyborczego Wiktorii wiązało się z imprezą rave, podczas której zbierane były postulaty kandydatki, czyli to, co ludzie chcieli, by mówiła.

Wyrzykowski jest jednym z nielicznych polskich artystów, których prace znajdują się w kolekcji Museum of Modern Art w Nowym Jorku. Jedna z jego instalacji należy również do zbiorów Nowego Muzeum Sztuki w Gdańsku. Artysta współtworzył między innymi Fundację Otwarte Atelier (aktualnie CSW Łaźnia) oraz Fundację Wyspa Progres wraz z Grzegorzem Klamanem.

W latach 80. Klaman kojarzony był z akcji landartowych i rzeźb. W 1984 roku stworzył tzw. galerię rotacyjną, niezinstytucjonalizowaną i niezwiązaną ze stałym lokum, pojawiającą się wraz z artystą w różnych miejscach Gdańska, alternatywną wobec tradycji wystawienniczej, rok później przekształcił ją w galerię Wyspa. Klaman tworzył monumentalne, quasi-architektoniczne instalacje z drewna i blachy. Rzeźby łączył często z rozmaitymi przedmiotami symbolicznymi, takimi jak książki, mięso, włosy czy dźwięk. Jest autorem ogromnych stalowych instalacji, które powstały w 2000 roku w ramach wystawy Drogi do Wolności upamiętniającej dwudziestą rocznicę podpisania porozumień sierpniowych. W tej pracy Klaman porusza kwestię zbiorowej i indywidualnej pamięci, komplikacji politycznych, kulturalnych, społecznych i religijnych. Obecnie Bramy znajdują się w przestrzeni Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku.

Na mapie historii trójmiejskiego performansu nie może zabraknąć S.F.I.N.K.S.a (Sopockiego Forum Integracji Nauki Kultury i Sztuki) dziś znanego już jako Sfinks 700. Fundację w 1991 roku założyła grupa malarzy: Henryka Cześnika, Józefa Czerniawskiego, Roberta Florczaka, Alicję Grucę. SFINKS od początku znany był z barwnych i w tamtych czasach kontrowersyjnych wydarzeń. Grupa niezależnych artystów prowadziła w nim działania z pogranicza teatru, baletu, performansu, a sam ośrodek miał również w programie szeroką ofertę koncertową i wystawienniczą. Ściągał muzyków nie tylko z Polski, ale i całego świata.

W latach 90. SFINKS był pionierską przystanią muzyki techno, jednym z pierwszych klubów w kraju, który wprowadził ten gatunek na stałe do repertuaru. Jednym z najbardziej wyrazistych performerów od początku połączonych ze SFINKSem jest Krzysztof Leon Dziemaszkiewcz. Artysta nie tylko występował na klubowej scenie, ale też tworzył choreografie dla sfinksowych pokazów mody, happeningów, przedstawień i innych projektów. Dziemaszkiewicz był również aktorem w Teatrze Ekspresji założonym w 1987 roku przez Wojciecha Misiuro. To był fenomen międzygatunkowy – działał na przecięciu teatru muzycznego, tańca, sztuki ciała, performansu, sceny rockowej i sztuk wizualnych. Wiele z późniejszych performansów Leona odbywało się w ulokowanym na terenach Młodego Miasta Instytucie Sztuki Wyspa – obecnym NOMUSie. Dlatego właśnie postanowiliśmy porozmawiać Leonem o historii performansu w trójmieście i dawnych terenach Stoczni Gdańskiej.

W 1986 roku byłeś na Uniwersytecie Gdańskim, gdy Totart zadebiutował performansem Miasto, masa, masarnia, a nawet brałeś w nim udział. Czym wtedy był dla ciebie, dla was, performans i jak przez ostatnie dekady się zmienił?

Moje korzenie wychodzą z teatru. Wtedy pracowałem w teatrze studenckim, później związany byłem z teatrem Poradni Zdrowia Psychicznego w Gdyni, który skupiał osoby z problemami i te, które unikały służby wojskowej. Rzeczywiście Totart był jedną z pierwszych grup artystycznych, które działały w Trójmieście, ale ja z nimi nie występowałem. To był jednorazowy przypadek. Mniej więcej w tym samym czasie w performansie działali też Rogulus i Piotr Wyrzykowski związani z Akademią Sztuk Pięknych.

Zaczynałem w Teatrze Ekspresji Wojtka Misiuro, a moje solowe działania związane z performansem, tak naprawdę rozpoczęły się dopiero po 2004 roku. Wcześniej robiłem różne akcje, które po latach można byłoby nazwać performatywnymi, ale one nie wynikały ze świadomego wykonania performansu.

U mnie działania teatralne szły w parze z tymi scenicznymi i klubowymi. Swoje solowe spektakle wystawiałem w teatrach, czasem galeriach i oraz byłem mocno związany z klubem SFINKS. To tam miały miejsce premiery moich wieloosobowych spektakli, miałem zupełną swobodę twórczą. W SFINKSie cyklicznie odbywały się moje rozmaite wystąpienia, niektórzy postrzegali to jako zabawę, dla mnie to był manifest artystyczny.

Trochę ominął mnie ten moment zmiany, ponieważ w 1995 roku wyemigrowałem do Berlina. Tam miałem nie tylko swobodę twórczą, ale i swobodę egzystencji, mogłem żyć jako osoba otwarcie homoseksualna. Często jednak wracałem do Trójmiasta, odwiedzałem ich i brałem udział w tych bardziej zaplanowanych akcjach. To był wspaniały czas, ten zryw wolności otworzył nam serca i głowy. Nie było władzy, która mogłaby nas zgniatać. Wszystko było można, ta wolność spowodowała, że nasza kreatywność wybuchła, jak wulkan i bardzo rozwinęła również działania performatywne. Teraz zajmuję się tym już kolejna generacja, to były wtedy zupełne początki. Pierwowzór stanowiła zachodnia kultura tańca wspołczesnego i sztuka performatywna, chociaż ciężko tak uogólniać. Każdy ma inne źródło inspiracji i inaczej podchodzi do działania oraz kreacji artystycznej. Ja na początku swojej drogi starałem się, żeby to, co tworzę, było osobiste. Wychodziłem z własnego doświadczenia.

NOMUS znajduje się w byłym budynku Instytutu Sztuki Wyspa. Jak zapatrujesz się na zmiany zachodzące na terenie Młodego Miasta i w ogóle na powstanie Nowego Muzeum Sztuki?

Tak, Instytut Wyspa działał pod kierunkiem Anety Szyłak, później również Grześka Klamana. Ja też tam performowałem w Buffecie – klubokawiarni Instytutu. Wcześniej miałem siedzibę w Kolonii Artystów i tam również odbywały się rozmaite undergroundowe działania, wszyscy mieliśmy po prostu intencję życia dla sztuki.

Przemiany na terenie stoczni są bardzo pozytywne. Zarówno ta część klubowa, stricte komercyjna, jak i ta część artystyczna super się rozwijają. To wspaniale, że muzeum takie, jak NOMUS może powstać, wielkie brawa dla Anety (Szyłak – przyp. red.). Rzeczy związane z trójmiejską sceną artystyczną wreszcie będą miały swoje miejsce. Aczkolwiek z sentymentem wspominam te czasy, gdy wszystko działo się spontanicznie. Choć były to też ciężkie lata. Kiedyś nie było wsparcia dla artystów w postaci grantów, w ogóle nie było żadnych środków dla artystów indywidualnych. Dążyliśmy do wyimaginowanego świata.

Moja sztuka, obiekty i taping art, idą równorzędnie z rozwojem duchowym. Uważam, że artysta bez rozwoju duchowego zatrzymuje się w swojej twórczości i zaczyna powielać. To może być bardzo frustrujące. Za przemianą duchową idzie również postęp kreatywny. Mam 58 lat i nie chciałbym mieć z powrotem 38, jestem dokładnie w tym momencie, w którym chce być.

 

Otwarcie NOMUS-u już w najbliższy weekend (22-24 października). Z tej okazji zostały zaplanowane performansy Ani Nowak, KateGroobey, Grzegorza Klamana oraz Rubena Montini, a także koncerty Floriana Tuercke oraz zespołu Trupa Trupa. Więcej informacji znajdziecie na stronie wydarzenia.

 

fot. Dominik Werner, North Film
WIĘCEJ