Arigatō Nihon!

W dobie absolutnie kompetentnych cyfrowych plemion i zaangażowanych fandomów ciężko rościć sobie prawo do tworzenia kanonu. Z naszym Alfabetem Anime nie mamy takich ambicji. Za to chętnie przypomnimy wam (a przy okazji sobie) klasyki, do których warto wracać – będą to zarówno serie, jak i filmy pełnometrażowe. Do każdej litery dopiszemy też nowsze tytuły, bo branża – co prawda ludzkim kosztem, ale to temat na inny dzień – rozwija się jak nigdy. Żeby nie oszaleć, ograniczamy pulę do trzech pozycji na literę: lekko nie będzie, ale postaramy się o kreatywną asertywność! Oczywiście to tylko nasze zestawienie, zachęcamy do dzielenia się swoimi alfabetami. Kultura to nie wyścigi, a nie ma większej przyjemności niż rozmawianie o tym, co nas ukształtowało czy zrobiło szczególnie mocne wrażenie. Nie ma też większego zaproszenia do rozlania toksycznej kałuży, ale hej – robimy to z pełną odpowiedzialnością. Po lekkiej flaucie przy pozycjach na E, znowu mamy dylematy jakościowe. Przy F trzeba było odrzucić kilka mocnych kandydatur, między innymi absolutnie komiczne Food Wars!: Shokugeki no Soma, heroiczne Fire Force i ciekawą serię Fate/Zero (i Fate/Stay night) Literę A znajdziecie pod tym adresem, B tutaj, C tu,  D tu, a ostatnio dotarliśmy do E.

Fist of the North Star (1984)

Buronson i Tetsuo Hara to ojcowie współczesnego shōnen, z wpływami sięgającymi daleko poza ten gatunek, czy inne media, niż manga. Bez Fist of the North Star nie byłoby JoJo’s Bizarre Adventure, Berserka, Vinland Sagi i wielu innych. Wracając do mangi po dekadach – a niedawno J.P. Fantastica zaczęła publikować pierwsze polskie wydanie – czuć monumentalną formę, z której potem odbijano i kształtowane inne teksty kultury. Główny bohater Fist of the North Star, Kenshiro, mrukliwy mistrz sztuk walki o dobrym sercu, był w sporej części amalgamatem zachodnich gwiazd kina akcji. Trochę Mel Gibson z Mad Maxa, trochę Sylvester Stallone, ewidentnie amerykańską badasserię łączył z dyscypliną wschodniego mnicha-wymiatacza. Postapokaliptyczny świat mangi był dziki i interesujący, mimo jawnych inspiracji (znowu Mad Max). Historyczne znaczenie Fist of the North Star i animowanej adaptacji, którą bardzo szybko, w 1984 roku, wyprodukowało studio Toei Animation, jest nie do podważenia. Nawet jeśli z dzisiejszej perspektywy seria może zmęczyć powtarzalnym cyklem – Kenshiro spotyka złych ziomków, klepie słabszych szybko, a najmocniejszego z nich w dłuższej potyczce – to wciąż jest piekielnie atrakcyjna.

Fruits Basket (2001/2019)

Nie da się ukryć, że Zachód poznawał anime głównie dzięki shōnen, czyli twórczości skierowanej do nastoletnich chłopców. Względnie seinen, czyli do starszej kategorii wiekowej, z drobnymi wyjątkami w rodzaju Sailor Moon (reprezentantki gatunku magical girl / mahō shōjo). Tymczasem manga i anime dla innych grup społecznych jest bardzo silna w Japonii. Choćby shōjo, czyli twórczość skierowana do nastolatek i młodych kobiet. Fruits Basket, manga Natsuki Takayi, to jedna z najbardziej klasycznych, najlepszych i najbardziej popularnych realizacji tego gatunku. Przepięknie zilustrowana, o głębokiej, niepokojącej i wciągającej fabule. Manga doczekała się dwóch adaptacji. Ta sprzed ponad dwóch dekad jest nielubiana przez autorkę (dokonano wielu zmian względem oryginału), mimo, że cieszy się uznaniem publiki, a dzięki Funimation dotarła również na Zachód, popularyzując serię jeszcze bardziej. Nowa wersja, która zadebiutowała dwa lata temu, jest o wiele bardziej wierna oryginałowi, a jej styl znacząco podnosi poprzeczkę. Mimo kapitalnych rozwiązań fabularnych, siłą Fruits Basket są postaci: realistyczne, prowokujące empatię i sympatię. Klątwa rodziny Sohma, będąca główną osią fabularną seriii, jest tylko dodatkiem do romansów i wydarzeń życia codziennego, które trzymają nas z nosem przy ekranie lub kolejnych tomach.

Fullmetal Alchemist: Brotherhood (2009)

Manga Hiromu Arakawy doczekała się dwóch ekranizacji. Ta pierwsza, z 2003 roku, jest świetną rozrywką, choć mocno odchodzącą od oryginału. Mówiąc szczerze, jestem wielkim fanem tej adaptacji, mimo, że to Brotherhood uzyskało kultowy status. Nie tylko przez wierność mandze, ale stylistyczną brawurę i odpowiednio dawkowane tempo akcji. Kapitalna fabuła i zapadające w pamięć postacie to już zasługa Arakawy. Brotherhood jest często uznawane za najlepsze anime w historii, co nietrudno zrozumieć po obejrzeniu choćby kilku odcinków. Edward i Alphonse Elric próbują wskrzesić zmarłą matkę korzystając z alchemii, ale efekt jest tragiczny. Eward traci nogę, Alphonse zostaje unicestwiony. Ed poświęca rękę i Alowi udaje się przetrwać, ale wyłącznie w duchowej formie, związanej ze zbroją, w której został zaklęty. Alchemia polega na wymianie elementów – żeby coś uzyskać, trzeba coś poświęcić. Tragedia braci determinuje ich dalsze losy: poszukiwanie Kamienia Filozoficznego zdolnego odkręcić katastrofalny rytuał i współpracę z instytucjami, które z Edwarda zrobią prawowitego alchemika. W tle mamy jeszcze tajemnicę ojca braci i inne alchemiczne eksperymenty, których skutki są równie opłakane, jak te Eda. Świat Fullmetal Alchemist jest bogato podbudowany szczegółami i mocno przemyślany. Dynamika między braćmi, a frakcjami, które go zasiedlają, jest niesamowita. Równie udana jest sama relacja Eda i Ala, naznaczona tragedią, etycznymi wątpliwościami i wielką, choć trudną miłością. Brotherhood to pozycja obowiązkowa i jeden z powodów, przez które anime ma tak oddaną i zaangażowaną emocjonalnie publikę. 

WIĘCEJ