Arigatō Nihon!
W dobie absolutnie kompetentnych cyfrowych plemion i zaangażowanych fandomów ciężko rościć sobie prawo do tworzenia kanonu. Z naszym Alfabetem Anime nie mamy takich ambicji. Za to chętnie przypomnimy wam (a przy okazji sobie) klasyki, do których warto wracać – będą to zarówno serie, jak i filmy pełnometrażowe. Do każdej litery dopiszemy też nowsze tytuły, bo branża – co prawda ludzkim kosztem, ale to temat na inny dzień – rozwija się jak nigdy. Żeby nie oszaleć, ograniczamy pulę do trzech pozycji na literę: lekko nie będzie, ale postaramy się o kreatywną asertywność! Oczywiście to tylko nasze zestawienie, zachęcamy do dzielenia się swoimi alfabetami. Kultura to nie wyścigi, a nie ma większej przyjemności niż rozmawianie o tym, co nas ukształtowało czy zrobiło szczególnie mocne wrażenie. Nie ma też większego zaproszenia do rozlania toksycznej kałuży, ale hej – robimy to z pełną odpowiedzialnością. Literę A znajdziecie pod tym adresem, B tutaj, C tu, a dotarliśmy do D.
Eighty-Six (2021)
To może odrobinę (ale tylko odrobinę!) przesadzona opinia, ale mecha anime ma swoje najlepsze lata za sobą. Nie da się przecenić wpływu, jaki różne wcielenia Gundama, czy Neon Genesis Evangelion miały na kulturę popularną i na samo anime. Ale w ostatnich latach to inne formy, jak isekai, czy shōnen, zawładnęły masową wyobraźnią. Eighty-Six pozornie nie ma właściwości zdolnych wstrząsnąć tym krajobrazem: styl estetyczny jest lekko generyczny, jedna z głównych postaci leży niepokojąco blisko awatarów, którymi posługują się najgorsi bywalcy Reddita, a wątek nastoletnich żołnierzy został już przećwiczony w wielu innych tytułach. Ale to tylko pozory, bo to anime, zrodzone z light novel duetu Asato Asato/Shirabii, oferuje wiele interesujących wrażeń. Zacznijmy od mechów, które w tym wypadku nie są humanoidalnymi gigantami, a piekielnie zwinnymi konstrukcjami przypominającymi pajęczaki. Walczą zaciekle i desperacko, porzucając potężne, strategiczne uderzenia modeli Eva i szlachetne, niemal rycerskie pojedynki znane z Gundama. Szokujący przeciwnik, naprzeciw którego stają, to sztuczna inteligencja, która pochłonęła swoich ludzkich władców z Imperium Giad i ruszyła dalej. Prawdziwa natura tych maszyn jest jeszcze bardziej wstrząsająca. Tymczasem śledzimy losy grupy nastoletnich żołnierzy i żołnierek z 86 rejonu, którzy podlegają rasistowskiej segregacji w republice San Magnolii. Władze wmawiają obywatelom, że to wojna bez ofiar, bo osoby z 86… Nie są ludźmi. Eighty-Six to niezbyt lekki seans. Sporo tu śmierci i smutku, a wojna jest pokazana – jak najbardziej słusznie – jako pozbawiona heroizmu jatka, zostawiająca pas zniszczeń, kopce martwych ciał i pokiereszowane psychiki. Anime porusza też takie wątki, jak rasizm, segregację społeczną, korupcję armii, zagrożenie sztuczną inteligencją, przyjaźń międzyklasową, czy granice służby. To jedna z najlepszych serii ostatnich lat i naprawdę nie ma co jej omijać!
Ergo Proxy (2006)
Czy mówimy o Serial Experiments Lain, czy o Ghost In The Shell, czy o Akirze, cyberpunkowe anime dostarcza produkcji najwyższej jakości. Ergo Proxy, seria w reżyserii Shūkō Murase i napisana przez Dai Satō, raczej nie osiąga takich wyżyn, jak te wspomniane (to zresztą dość nierówny pojedynek, bo mówimy o najlepszych anime w dziejach), ale wciąż warto po nią sięgnąć. Tym bardziej, że to tylko 23 odcinki. Jak na lata, w których powstała, Ergo Proxy oferuje naprawdę udany mariaż animacyjnych technik, sprawnie łącząc 2D z 3D i tradycyjne rysunki z komputerowymi efektami. Dzisiaj to norma, realizowana albo bardzo udanie (Attack on Titan), albo katastroficznie (EX-ARM!), ale po latach Ergo Proxy broni się wybornie. Również fabuła, zalatująca Blade Runnerem (co jest jak najbardziej spoko), dostarcza wielu emocji i filozoficznej głębi. Spokojna koegzystencja między androidami a ludźmi zostaje zachwiana, kiedy wskutek wirusa te drugie zyskują daleko posuniętą samoświadomość. Inspektorka Re-L Mayer zaczyna śledztwo w sprawie morderstw popełnianych przez androidy, odkrywając kolejne warstwy tajemnicy tytułowych proxów. Ergo Proxy porusza wiele posthumanistycznych wątków: technologiczną odpowiedź na ekologiczną katastrofę, regulację ludzkich emocji, organizację pozornie utopijnego społeczeństwa, w którym wciąż obowiązuje klasowa hierarchia i przywilej. Postaci są intrygujące, a historia odpowiednio pokręcona, pozwijana i wciągająca. Ergo Proxy bywa pomijane przy rozmowie o cyberpunkowych anime, zupełnie niesłusznie. Aha, w którymś momencie leci Radiohead.
EX-ARM (2021)
Kim byśmy były, gdyby porażki nie uczyły nas niczego? Do tej pory w naszym alfabecie dominowały jakościowe produkcje, ale EX-ARM to coś zupełnie innego. Ogromna katastrofa, którą warto znać, choćby po to, żeby zobaczyć, co się dzieje, kiedy ambicje przeczą kompetencjom. Tworzenie anime to ciężka praca, często okupiona szkodami dla zatrudnionych ludzi, cierpiących na przepracowanie, nadmiar stresu i nienajlepsze warunki. Wiele rzeczy może pójść nie tak, a koordynacja ujęć i tworzenie scen wygląda zupełnie inaczej, niż przy kręceniu filmów aktorskich. Kiedy ktoś bez żadego doświadczenia w branży porywa się na adaptację solidnej, choć całkiem przeciętnej cyberpunkowej mangi, efekt może być tylko jeden. Yoshikatsu Kimura to filmowiec, reżyser m.in. High-kick girl!. Nigdy nie uczestniczył w tworzeniu anime, co więcej, publicznie dystansował się od publiczności tego medium. Dlaczego w ogóle porwał się na EX-ARM, pozostaje zagadką, ale nawet streamingowy gigant – Crunchyroll – który zlecił produkcję, zrezygnował z promowania gotowej serii, czując, że to gruby przypał. EX-ARM jest uważane za jedno z najgorszych anime w historii, jak najbardziej słusznie. Koślawa animacja 2D zupełnie nie łączy się z równie żenującą animacją 3D, interakcje między postaciami wywołują co najwyżej uśmiech politowania, a historia – całkiem solidna w mandze – jest chaotyczną zbieraniną dzikich stwierdzeń. Kimura zatrudnił do współpracy niemal wyłącznie ludzi bez doświadczenia w anime, twierdząc, że filmowe kompetencje pozwolą mu stworzyć najbardziej realistyczną produkcję w historii tego medium. Co więcej, Visual Flight, czyli studio, które wyprodukowało EX-ARM, również nie posiadało praktyki na tym polu. Jak wyszło, sprawdźcie na trailerze, czy jednej z wielu kompilacji najgorszych momentów z serii. A jeśli macie mocne nerwy, możecie obejrzeć ze trzy-cztery odcinki, żeby zaliczyć jedno z najgorszych anime w historii. Więcej może wywołać trwały uszczerbek na zdrowiu.