Arigatō Nihon!
W dobie absolutnie kompetentnych cyfrowych plemion i zaangażowanych fandomów ciężko rościć sobie prawo do tworzenia kanonu. Z naszym Alfabetem Anime nie mamy takich ambicji. Za to chętnie przypomnimy wam (a przy okazji sobie) klasyki, do których warto wracać – będą to zarówno serie, jak i filmy pełnometrażowe. Do każdej litery dopiszemy też nowsze tytuły, bo branża – co prawda ludzkim kosztem, ale to temat na inny dzień – rozwija się jak nigdy. Żeby nie oszaleć, ograniczamy pulę do trzech pozycji na literę: lekko nie będzie, ale postaramy się o kreatywną asertywność! Oczywiście to tylko nasze zestawienie, zachęcamy do dzielenia się swoimi alfabetami. Kultura to nie wyścigi, a nie ma większej przyjemności niż rozmawianie o tym, co nas ukształtowało czy zrobiło szczególnie mocne wrażenie. Nie ma też większego zaproszenia do rozlania toksycznej kałuży, ale hej – robimy to z pełną odpowiedzialnością. Literę A znajdziecie pod tym adresem, a B tutaj.
Captain Tsubasa (1983)
Ta seria jest ważna nie tylko przez polski kontekst – było to jedno z pierwszych anime, które można było zobaczyć w rodzimej telewizji – ale także przez to, że to po prostu bardzo dobre sportowe anime. Wizja piłki nożnej prezentowanej w Tsubasie bardziej przypomina fikuśne walki znane z tytułów spod znaku shōnen aniżeli zawody sportowe, w których często przez półtorej godziny nie dzieje się nic. Oryginalną serię – opartą o mangę autorstwa Yōichi Takahashiego, która pojawiła się na rynku dwa lata wcześniej – wyemitowała telewizja TV Tokyo w 1983 roku. Od tego czasu powstało wiele innych adaptacji (także filmowych), ale magia pierwszego anime i nostalgia, jaka je otacza, zasługują na wyróżnienie. W Polsce Tsubasa był emitowany pod tytułem Kapitan Jastrząb i zawitał na anteny m.in. Polonii 1, ale też stacji sportowych, w tym TVP Sport. W polskiej telewizji można było oglądać również Shin Captain Tsubasa, która w Japonii zadebiutowała w 1989 roku i była kontynuacją mangowej adaptacji. Captain Tsubasa przyjął się na całym świecie – szczególnie w krajach, w których piłka nożna była najpopularniejszą dyscypliną – i pomógł spopularyzować ten sport w samej Japonii. Owszem, po części to zasługa tematu, ale przede wszystkim atrakcyjnej, pełnej dynamiki prezentacji i gęsto usłanej zwrotami akcji historii autorstwa Takahashiego. Wydana jakiś czas temu gra wideo Captain Tsubasa: Rise of New Champions i pierwsze polskie wydanie mangi przez J.P. Fantastica (po 40 latach!) to świetna okazja do odświeżenia sobie uniwersum zdeterminowanego piłkarza.
Claymore (2007)
Obok Berserka to najlepsza reprezentacja mrocznego fantasy na gruncie mangi i anime. Claymore, na podstawie mangi autorstwa Norihiro Yagiego, opowiada o niezbyt wesołym świecie, który pustoszą Yoma – okrutne, zmiennokształtne potwory ukrywające się pośród ludzi. Przeciwko nim do walki stają tytułowe claymore (co oznacza: dwuręczny miecz), tajemnicze wojowniczki o srebrnych oczach, zatrudniane przez podejrzaną Organizację. Pozbawione uczuć i materialnych żądz, wojowniczki budzą strach i respekt, ale nie wszystko jest tym, czym wydaje się na początku. Manga jest absolutnie fenomenalna, ale jej animowana adaptacja to również rzecz warta uwagi. Za animację odpowiada kultowe studio Madhouse, a za scenariusz Yasuko Kobayashi, która później brała udział m.in. w najnowszej adaptacji JoJo’s Bizzare Adventure. W Claymore od samego początku jest wiele tajemnic, które narastają stopniowo – aż do bardzo satysfakcjonujących rozwiązań. Właśnie ten wymiar serii jest najciekawszy i sprawia, że to coś o wiele bardziej intrygującego niż zbiór fajowskich walk z potworami. Które tutaj są na naprawdę wysokim poziomie, ale na tak konkurencyjnym rynku to trochę zbyt mało, żeby osiągnąć kultowy status. Szczęśliwie Claymore oferuje dużo więcej, nie stroniąc od naprawdę mrocznych tematów.
Cowboy Bebop (1998)
Arcydzieło Shinichirō Watanabego to absolutny kanon anime, zresztą bardzo słusznie. Unikalne podejście do science fiction, fenomenalna muzyka (znak rozpoznawczy produkcji, na których czele stoi Watanabe – po Bebopie tworzył kolejnego klasyka, Samurai Champloo), imponująca akcja, błyskotliwe dialogi, zwarte i mistrzowsko przeprowadzone historie, przekonujące postacie… Cowboy Bebop to szczytowe osiągnięcie tego medium, ale i kreatywne podsumowanie wielu popkulturowych trendów i stylistyk XX wieku, nie tylko tych japońskich. Wiele klasycznych serii (ekhm, One Piece) może onieśmielać rozmiarami, ale tutaj mamy tylko 26 odcinków, które śmiało można połknąć w kilka wieczorów. Za fenomen Cowboy Bebopa odpowiada nie tyko wartość produkcyjna i wysoki poziom dialogów i fabuły. To postmodernistyczna mieszanina, która zgrabnie łączy zachodnie fantazmaty kultury masowej z japońskimi tropami i wrażliwością. W jakimś sensie to anime to podsumowanie popkultury XX wieku, jej najbardziej wartościowych cech i zabiegów. Przy czym seria nie ugina się pod ciężarem swoich inspiracji i nie marszczy czoła nad kolejnymi intertekstualnymi kombinacjami: to ostatecznie lekka, szczera propozycja, która broni się niezależnie od uruchamianych kontekstów odbioru.