Polski design i branża pogrzebowa w jednym miejscu.
Agnieszka Sejud, artystka wizualna, absolwentka fotografii w czeskiej Opawie, łączy siły z producentem trumien firmą Lindner. Znana z zamiłowania do deformacji, ½ duetu KWAS łączy śmierć z futurystyczno-trashową estetyką w nowym kalendarzu Lindner 2022.
Jak zaczęła się twoja współpraca z Lindnerem?
Agnieszka Sejud: Kończyłam wtedy robić drugi numer Kwasa i szukałam sposobów, aby sfinansować druk tego undergroundowego tworu. Wymyśliłam, że trzeba się odezwać do firm, które mogłyby wykupić reklamę w magazynie. Napisałam mejla, w sprawie reklamy nikt się nie odezwał, ale tydzień później zadzwonił prezes i zaproponował, abym przygotowała ofertę na sesję do kalendarza na przyszły rok, bo spodobało mu się to, co robię.
Producent trumien to dość niecodzienny zleceniodawca. Zastanawia mnie, jak wyglądał cały ten proces? Czy miałaś pełną swobodę twórczą? Czy spotkałaś się na wejściu z jakimiś podstawowymi wytycznymi, których musiałaś się trzymać?
Właściwie otrzymałam wolność, mogłam zrobić, co chciałam. Przygotowałam trzy pomysły, klient wybrał jeden, później nikt już nie ingerował w pracę, czyli sytuacja dla mnie idealna. Firmie zależało na tym, aby kalendarz odświeżyć, aby było coś innego niż do tej pory. Kalendarz powstaje od 12 lat, mam nadzieję, że udało nam się go odmienić w trzynastej, szczęśliwej edycji na 2022.

Co ciebie, jako artystkę, zafascynowało w samym produkcie?
Odwaga w połączeniu rzeczy niemożliwych. Półnagie osoby i trumny to dość niecodzienny amalgamat. Osobiście bardzo podobała mi się edycja z 2021, w której były kolaże Agnieszki Bulawy-Orłowskiej zrobione na bazie wcześniejszych sesji. W mojej ocenie kalendarz z 2010 jest już legendarny, uwielbiam zdjęcie z panią w sukni ślubnej.
W kalendarzach Lindnera powracającym motywem jest połączenie erotyki ze śmiercią. Jak rozumiesz tę relację?
Jedno i drugie jest naturalną częścią życia. To dwie energie, które się przeplatają, jedna twórcza, druga destrukcyjna. Tworzę, aby nie myśleć o śmierci i aby żyć wiecznie..
Skąd czerpałaś inspirację do twojego futurystycznego kalendarza? Co było twoją referencją?
Wizja zaświatów, vintage filmy sci-fi (jak Missile to the Moon), kosmos, kolorki, komiksy, które kiedyś przeczytałam. Różnorodne piękno i równość wobec śmierci. Do tego kilka worków rzeczy-śmieci, które ciągle zbieram.

Do współpracy zaprosiłaś m.in. Ninę Sakowską, która sama określa się jako “trash designer”. Stylistycznie macie wiele wspólnego – mocne kolory, odważne zabiegi formalne. Razem pracowałyście nad ostatecznymi stylizacjami do kalendarza?
To była świetna współpraca. Zrozumiałyśmy się w mig. Powiedziałam Ninie, jak to sobie wyobrażam, przesłałam referencje, a ona stworzyła świetne kostiumy. Chciałam, aby na sesji znalazły się projekty Niny, holy spells, Sebastiana Fabrowicza i Ingi Zientary. Nina dorzuciła do tego bieliznę od ekcentric lingerie i biżuterię Huberta Kołodziejskiego. I wyszedł niezły bigos.
Dlaczego tak bardzo lubisz trashową stylistykę? Co pociąga cię w tym zniszczeniu, rozkładzie?
Wszystko inne wydaje mi się nudne, tylko rozpadające się rzeczy wydają mi się ciekawe. Nie pociąga mnie estetyczne piękno, wolę brzydotę. Do tego kolor, świecące rzeczy, pospolite ohydztwa.

Rok 2020 był szalony i straszny jednocześnie. 2021 to czas inter-pandemii, w którym dopiero próbujemy się “rozgościć” w nowej rzeczywistości. A jaki według ciebie będzie 2022?
Mam nadzieję, że pandemia się skończy wreszcie lub przynajmniej przejdzie w jakąś łagodniejszą formę. Chciałabym, żeby ludzie się opamiętali i zaczęli podejmować jakieś faktyczne działania w związku z klimatem (rządy państw i wielkie korpo, nie jednostki), żeby kobiety w Polsce odzyskały swoje prawa oraz polityka była bardziej ludzka. Niby pro-life, a dzieci umierają w lesie. Czekam na koniec rządów dziadów z wąsem, co też symbolicznie przedstawiam w kalendarzu. Mam nadzieję, że w końcu nastanie powszechna miłość, empatia i dobro i tak będę afirmować na 2022.
