Niepokojące badania w UK, fala zamknięć w Europie. Cała nadzieja w szczepionkach.
Czułem się bardzo dziwnie, wręcz nerwowo, kiedy pojechałem zagrać pierwszego DJ seta w tym roku (i biorąc pod uwagę moją działalność publicystyczną, pewnie ostatniego hihi). Padło na Ulicę Elektryków w Gdańsku, więc miejsce o sporym rozmiarze – przerwa od dużych skupisk ludzkich zrobiła swoje i czułem spory niepokój. Stan pandemiczny osłabł tu i ówdzie, przynajmniej jeśli wierzyć oficjalnym statystykom. Liczba zaszczepionych osób, choć bardzo daleka od bezpiecznego poziomu, również rośnie. Różne kraje rozmrażają swoje branże, w tym otwierają kluby, ogłoszono też kilka festiwali w Polsce i zagranicą. Zacząłem się zastanawiać, czy inni też czują niepokój, kiedy wracają do życia społecznego i rozrywkowo-kulturalnego? Czy ten powrót zostanie z nami na dłużej, się okaże, w końcu czwarta fala pandemii może być okrutna. W branży wypadałoby porozmawiać na temat obowiązkowych szczepień, ale niestety niektórzy po prostu paskudnie tańczą wokół tematu, a inni bełkoczą o segregacji, albo wprost owijają się folią i drżą na myśl o chipie w krwioobiegu. Więc nie zdziwię się, jeśli kluby zostaną zamknięte kolejną jesień i zimę, co jest w zasadzie perspektywą tragiczną – nawet jeżeli udało się przetrwać pierwszy rok pandemii, to wiele miejsc na pewno nie przetrwa drugiego. Część branży spodziewała się eksplozji wygłodniałej publiczności na plenerach, ale nie można powiedzieć, że tak się stało. Niektóre festiwale mają problemy ze sprzedawaniem biletów, próżno wyglądać fali sold outów, ceny niektórych koncertów porażają (bo przecież trzeba jakoś nadrobić stracony rok), co też odstrasza. Przed pandemią wychodzenie do klubów i jeżdżenie na festiwale stało się modną aktywnością, a na tej modzie skorzystało sporo podmiotów w branży. Mam poważne obawy, czy wrócimy do tego, kiedy sytuacja uspokoi się jeszcze bardziej. Podejrzewam, że o ile jest sporo osób, które nie mogły się doczekać powrotu na parkiet, tak grupa nieprzekonana, obawiająca się, czy po prostu odzwyczajona, może być dosyć liczna.
Lekkie zamieszanie w branży zrobiły badania z UK, z których wynika, że 26% badanych uważa, że kluby nie powinny się w ogóle otwierać. Dobrze widzicie – nie za rok, nie za dwa, nie za dziesięć, kiedy COVID będzie upiornym wspomnieniem (oby), ale nigdy. Co ciekawe, 40% z tych osób to ludzie w wieku 16-24. I tak, tego typu badania obarczone są bagażem problemów, ale widać tu pewne niepokojące sygnały. Przy całej mojej niechęci do pewnych zjawisk na scenie klubowej, ta kultura dała mi w życiu bardzo dużo. Od muzyki zaczynając, przez poznawanie świetnych mordeczek, na pewnym poczuciu fenomenalnego eskapizmu skończywszy. Pandemia przerwała popularyzację i profesjonalizację kultury klubowej w Polsce. Jak widać po badaniach z UK (co warto podkreślić, bo tamtejszy clubbing to jednak zupełnia inna bestia, również w optyce społecznej), kultura klubowa nie jest zjawiskiem o szerokim poparciu – ciekawe, jakie wyniki przyniosłyby podobne analizy u nas. Przypomnienie o sobie publiczności będzie trudne, przekonanie jej, że w klubach jest już bezpiecznie może być jeszcze trudniejsze. W tym kontekście warto spojrzeć na to, co dzieje się teraz w Europie. We Francji kluby mogą się już otwierać, ale większość, przynajmniej na razie, tego nie zrobi. Restrykcyjne zasady sanitarne i wymóg szczepienia dla bywalców robią swoje – nad Sekwaną jedną dawką zaszczepione jest około 52% populacji, co nie jest powalającą liczbą. Minister zdrowia Olivier Veran ocenił, że otworzy się 30% klubów i dyskotek, bo 70% nie spełnia wymogów. W Holandii miejscówki otworzyły się na moment, ale po wzroście zakażeń do liczby dobowej wynoszącej 7000 przypadków, znowu się zamknęły, wstrzymano również festiwale. Za większość nowych zakażeń odpowiadali ludzie poniżej 30. roku życia. W Hiszpanii trwa karuzela otwierania i zamykania branży muzycznej, ale wśród młodych zaszczepiona jest tylko co dziesiąta osoba. W Europie szaleje wariant Delta, groźny nie tylko dla starszych chorych, więc kluby i festiwale mogą być groźną propozycją dla niezaszczepionych.
W Polsce, jak to w Polsce, trochę kartonowego państwa, trochę zwykłego egoizmu społecznego i przekonania o własnej potędze. Jeśli słyszycie, że ktoś narzeka na potencjalny powrót restrykcji, zamknięte czy upadłe biznesy, warto spytać, czy ta osoba się zaszczepiła. Bo tylko dzięki szczepieniom unikniemy kolejnej rzeźnickiej jesieni i zimy. Moje siwe włosy na głowie jeżą się za każdym razem, kiedy ktoś z branży muzycznej narzeka na szczepienia, snuje jakieś durne teorie, czy zwala wszystko na to, że rząd robi za mało. Oczywiście, że robi za mało – przecież to są niekompetentni faszyści, gotowi wrzucić nas wszystkich w ogień w zamian za drobne polityczne i finansowe zyski. Próżno wypatrywać sensownej kampanii zachęcającej do szczepień, czy jasnych komunikatów: nie będzie szczepień, będzie lockdown. Dlatego tak duża odpowiedzialność spoczywa na nas – jeśli chcemy, żeby branża wróciła do pełni sił, musimy cisnąć. Propagować szczepienia, dbać o bezpieczeństwo na wydarzeniach. Bez tego płacz jesienią i zimą będzie po prostu żałosny – mamy w rękach broń przeciwko wirusowi, do tego darmową, wystarczy ją tylko odpalić. Raczej nie wierzę w pohukiwania rządzących o tym, że wprowadzone zostaną restrykcje tylko dla niezaszczepionych, bardziej prawdopodobne będzie improwizowanie, kiedy sytuacja będzie coraz gorsza. A oznacza to po prostu kolejną loterię z zamykaniem i otwieraniem.
Często myślałem o tym, czy obecna moda na techno, o ograniczonych podstawach muzycznych – w Polsce wciąż brakuje labeli wydających tę muzykę, a lineupy imprez zbyt często bywały naszpikowane wciąż tymi samymi gwiazdami, a często po prostu drugoligowcami z zagranicy – stworzy jakąś trwałą publikę i zdrową kulturę wokół siebie. Popandemiczny czas będzie niezłą weryfikacją, czy na podstawie trendu udało się zbudować coś trwałego. Część osób dostrzegła, że siedząc w domach mają po prostu więcej pieniędzy, które mogą wydać na coś innego, niż wyjście do klubu, inni po prostu zmęczyli się clubbingiem. Dlatego ze zgrozą patrzyłem na powierzchowność techno mody: nie zostawiała w ludziach zbyt wiele wartościowych rzeczy poza wspomnieniem o melanżu. A jakie są bibkowe pamiątki, wszyscy wiemy, często są po prostu ulotnym wrażeniem, które zaciera się relatywnie szybko. Konsekwencje mogą być srogie, z pustymi klubami na czele. Na razie, jeśli dojdzie do kolejnego zamknięcia, będziemy tracić nie tylko już przekonanych do muzycznych aktywności, ale także tych potencjalnych, którzy nigdy nie zaznali klubowego czy festiwalowego doświadczenia. I chyba to jest klucz do odczytania niepokojących danych z UK: młode pokolenie może nie poznać dobroci płynącej z kultury klubowej czy festiwalowej, zatem nie będzie zainteresowane wskrzeszaniem branży, czy uczestniczeniem w niej, kiedy już zostanie zupełnie rozmrożona. To czarny scenariusz, miejmy nadzieję, że nie spełni się w Polsce. Bardzo bym tego nie chciał, bo jesień i zima na klubowych parkietach są wdrukowane w moje – i nie tylko moje – DNA. Ale żeby uniknąć najmroczniejszej wizji, musimy pracować. Nad sobą, dostarczając świetną muzykę, nie tylko na parkiecie, nad innymi, zachęcając do racjonalnych zachowań (i czy się to komuś podoba, czy nie, chodzi głównie o szczepienia), tworząc społeczności oparte na czymś więcej, niż tylko melanżu. Wspólnymi siłami sprawiliśmy, że kultura klubowa stała się modna, przekujmy tę modę na coś bardziej stałego!