Za nami pierwszy kwartał tego przedziwnego fenomenu, jakim jest rok 2020. Te inaugurujące świeżutką dekadę trzy miesiące były niezwykle ciekawe. Wybrałem 13 swoich ulubionych albumów, które jak dotąd ujrzały światło dzienne. Kolejność, a jakże, alfabetyczna.

AGAINST ALL LOGIC – 2017-2019
Other People
Nicolas Jaar nie ma w zwyczaju się mylić. W tym roku wydał już dwa albumy. Elektroakustyczny Cenizas spokojnie mógłby się tu znaleźć, ale to jego longplay pod szyldem Against All Logic gwarantuje najmocniejsze replay value. Nowojorczyk w pojedynkę skutecznie walczy o dobre imię tech house’u, a jego midasowe dłonie słychać zarówno jak bawi się samplami z Beyoncé i Seana Paula oraz zaprasza Lydię Lunch do industrialnego armagedonu. Bycie wszechstronnym to jedno, posiadanie w tym wszystkim wyczucia i kompasu estetycznego to zupełnie inna sprawa.

BAD BUNNY – YHLQMDLG
Rimas
Na szczytach list przebojów może i króluje J Balvin, ale to Benito Ocasio jest obecnie najciekawszą i najbardziej wpływową postacią w świecie reggaetonu. IHLQMDLG to skrót od yo hago lo que me da la gana – robię, co chcę. No i Bad Bunny poczyna sobie jak żywnie mu się podoba. Subelo NEO wyprodukowali mu bowiem najfajniejsze możliwe podkłady, a Portorykańczyk leci według własnej trajektorii, wyznaczając nowe drogi do rozwoju gatunku rządzącego współczesnym popem i pokazując swoją niezwykłą muzykalność. Portoryko ma nowego muzycznego ambasadora na długie lata.

BAXTER DURY – THE NIGHT CHANCERS
Heavenly
Nigdy nie pałałem szczególną sympatią do syna Iana Dury’ego. Ale przyszedł czas na niespodziankę. Baxter Dury w wieku 48 lat odnalazł swoją drogę i nagrał swoją najlepszą płytę. Śpiewający basem gagatek postanowił wziąć na warsztat patenty Serge’a Gainsbourga i emulować Leonarda Cohena z czasów I’m Your Man. W tych wszystkich zapożyczeniach, Dury jest jednak nadal sobą – inteligentnym i charyzmatycznych zawadiaką, który szepcze dziewczynom czułe słowa i brutalną prawdę swoim wyedukowanym cockneyem. Słodka rzecz, która wykracza daleko poza stylistyczne zabawy.

CINDY LEE – WHAT’S TONIGHT TO ETERNITY
W 25TH / Superior Viaduct
Women byli najciekawszą indie rockową kapelą początku poprzedniej dekady. Zespół implodował rodząc na swoich gruzach Preoccupations prowadzone przez Matta Flegela. Drugi z braci, Pat, przeszedł w tym czasie totalną transformację i powrócił jako Cindy Lee – duch gwiazdy pop z lat 60. What’s Tonight to Eternity to transmisja z zaświatów, słodka i mrożąca krew w żyłach równocześnie oda do Twin Peaks i rozpaczliwe poszukiwanie własnej tożsamości. Jak na razie, chyba najlepsza płyta tego roku.

COALS – DOCUSOAP
PIAS
O tym albumie to już trochę poopowiadałem. Polski avant-pop w końcu się zmaterializował i jest ujmujący w każdym detalu. Kacha Kowalczyk i Łukasz Rozmysłowski uchwycili młodzieńczą nostalgię obudowaną przez szereg różnych estetyk, zwracając uwagę na to jak bardzo zapośredniczamy uczucia przez otaczające nas media i popkulturę. A nawet bez tego kontekstu, docusoap to zestaw świetnych kompozycji i intrygujących produkcyjnych pomysłów. Otwierające „pearls” to z kolei jednak z najlepszych piosenek tego roku (bez względu na kraj pochodzenia).

DENZEL CURRY & KENNY BEATS – UNLOCKED
Loma Vista
Spotkanie na szczycie. Najlepszy współczesny MC i najbardziej łebski producent spotykają się na 17 minut odkrywania dziewiczych dla siebie rewirów. Unlocked to bowiem uaktualniony remake Madvillainy MF DOOMa i Madliba ubarwiony post-internetowym mindsetem. Denzel i Kenny wytaczają najmocniejsze działa, pierwszy zmienia flow sprawniej niż Ayrton Senna biegi w bolidzie, a drugi miesza w kotle wszystkie najtłustsze kawałeczki i zalewa szklanką czystego LSD. Dawać tego więcej.

DESIRE MAREA – DESIRE
Izimakade
Południowoafrykańska FAKA zdobyła w naszym kraju zasłużony rozgłos. Współtworzący duet Desire Marea wydał właśnie swój debiutancki krążek i stworzył coś szczególnego – sensualną hybrydę queerowego disco, hipnotyzującego gqom oraz szatańskiego noise’u. Marea skutecznie kroczy drogą, którą wydeptał w ostatnich latach Yves Tumor. Nie braknie mu jednak własnych, olśniewających pomysłów.

THE GARDEN – KISS MY SUPERBOWL RING
Epitaph
„Znowu pędzę przed siebie, pokonuję wszystkie przeszkody / Jestem mistrzem deskorolki i zdobywam nagrody” śpiewał trash metalowy zespół Świniopas ze Śląska. Tak właśnie można byłoby streścić uczucia towarzyszące słuchaniu najnowszej płytki The Garden. Enjoy i Puzzle od lat bawili się brzmieniami kojarzącymi z soundtrackiem kanału Extreme, ale tu przeszli samych siebie. Kiss My Superbowl Ring można nazwać albumem art punkowym, ale to nie wyczerpuje ambicji i potencjału braterskiego duetu z Kalifornii, który z memicznym nerwem wyciąga wszystko co najciekawsze z muzyki dla nastolatków początku milenium. Ciężko o tym gadać, po prostu zajebista sprawa.

HORSE LORDS – THE COMMON TASK
Northern Spy
Kwartet z Baltimore tworzy muzykę po stokroć zawiłą. Matematyczne świrusy będą mogły z przyjemnością liczyć zmieniające się co chwilę metra, Przy całej złożoności, The Common Task to niezwykle przystępna mieszanka krautrocka, math rocka, jazzu i bluesa rodem z Sahary. Wszystkie misterne zabiegi (brzmiące jakby były dziełem całej orkiestry, a nie czterech gości) to jednak body music – przemawiająca do nóg i bioder pustynna jazda.

KASSA OVERALL – I THINK I’M GOOD
Brownswood
Recenzent Pitchforka w swoim opisie tego longplaya określił dominujący na nim gatunek jako trap-jazz. Bębniarz i producent faktycznie ma smykałkę do łączenia gatunków w nieortodoksyjny sposób. Do swojego wielkiego opusu, Kassa Overall zaprosił dwa tuziny najzdolniejszych grajków na świecie, w tym np. Theo Crokera, Vijaya Iyera i Craiga Taborna oraz Angelę Davis – najsłynniejszą amerykańską feministkę i marksistkę. Co tu się dzieje? Do końca nie kumam. Wiem za to, że cholernie mi się to podoba.

LONKER SEE – HAMZA
Antena Krzyku
Przygody naszego narodu z psychodelią to raczej dość wątły rozdział w muzycznej encyklopedii, a jego głównym autorem jest Tymon Tymański i kilku kolegów. Na szczęście misja kosmiczna Lonker See trwa już trzeci album i jak na razie idzie bez przeszkód. Ta krautrockowa rakieta ma nieskomplikowane w składzie paliwo: mechaniczna sekcja rytmiczna, zefektowana po dziesięciokroć gitara oraz, według Anny Marii Jopek – najważniejszy wynalazek XX wieku, saksofon. Hamza serio potrafi wyjebać na orbitę, zapraszam na pokład.

LYRA PRAMUK – FOUNTAIN
Bedroom Community
Lyra Pramuk to stała współpracowniczka Holly Herndon i Colina Selfa. Podobnie jak wspomniana dwójka, operuje głównie swoim głosem oraz dziesiątkami efektów, które go zapętlają i zniekształcają. Fountain, zgodnie z tytułem, płynie w sposób organiczny i hipnotyczny. To album o ciele i naturze, który skutecznie zakrzywia czasoprzestrzeń i każe zadawać niemożliwe do sformułowania pytania oraz jest przykładem na to, jak przystępny i łatwy w odbiorze może być dźwiękowy eksperyment.

PORRIDGE RADIO – EVERY BAD
Secretly Canadian
Z pozoru prosta sprawa: Trzy dziewczyny na gitarach i chłopak na perkusji. Jak ktoś usłyszy tu wczesną PJ Harvey to się nie pomyli. Ale Porridge Radio mają do zaoferowania wiele więcej niż mogłoby się wydawać. Emocjonalna kruchość oraz agresywny nerw są tu jednym i tym samym, a feministyczna perspektywa pogłębia wszystkie dźwiękowe i cielesne doznania. Kwartet wygrywa jednak z całą konkurencją doskonałą egzekucją i, zasługującą na wielkie brawa, produkcją. Serio, ten album brzmi POTĘŻNIE.